- Ernesto Valverde nie ponosi żadnej winy za porażkę z Liverpoolem. On wykonuje świetną pracę i chcę, żeby został w Barcelonie. Pamiętaliśmy, co działo się rok temu w Rzymie i nie chcieliśmy powtórki. Takie coś nie może zdarzać się dwa lata z rzędu. Wina leży na nas, piłkarzach. Byliśmy żałośni. To niedopuszczalne - opowiadał z nieco spuszczoną głową Lionel Messi. Jego obecność na konferencji prasowej nie jest normą. Argentyńczyk pojawił się na spotkaniu z mediami po raz pierwszy od czterech lat. Dla hiszpańskich dziennikarzy to było święto, mimo że napastnik nie należy do świetnych mówców.
Messi do znudzenia powtarzał, jak mocno tkwi w nim i w zespole porażka na Anfield. Równie często deklarował wsparcie dla trenera. Tak jak kilka dni temu Josep Bartomeu. - Valverde zarządza naszym zespołem z szacunkiem i inteligencją. Ma nasze pewne zaufanie - zapewniał prezydent Barcy. I pocieszał po przegranej Lidze Mistrzów, że Barcelona z ogromną przewagą nad resztą obroniła mistrzostwo Hiszpanii (po raz pierwszy w historii aż 19 punktów nad Realem Madryt) i jest na ostatniej prostej po Puchar Króla.
Być jak Guardiola i Enrique. Valverde może przejść do historii.
Blaugrana pod wodzą 55-latka jest gigantem na krajowym podwórku. Bask jest specjalistą od wygrywania ligowych maratonów - jego drużyna często grała pragmatycznie, usypiała w widzów w pierwszych połowach, ale była skuteczna. Trener obrywał już za sam styl, bo na mecze przeciwko ligowym średniakom był zdolny oszczędzać najcięższe działa. Do tego nie boi się ściągać zawodników, których transfery jeszcze kilka lat temu wydawały się dla Barcy nierealne. Zespół wzmocnili skandaliści Arturo Vidal i Kevin-Prince Boateng. Pierwszy stał się jedną z najważniejszych postaci sezonu, drugi niczym nie przekonał do siebie ani trenera ani kibiców. Ale dopóki były nadzieje na potrójną koronę, nikt głośno nie narzekał na metody szkoleniowca.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa": Piast jak nikt inny zasłużył na tytuł. "Po prostu cały sezon dobrze grali w piłkę"
Na początku roku większość sympatyków drżała na myśl o przyszłym sezonie bez swojego trenera. Poprzedni kontrakt kończył się w czerwcu, a Valverde zwlekał z podpisaniem nowego. Zrobił to dopiero w lutym. Jak krótka jest pamięć piłkarskiego kibica pokazała majowa porażka z Liverpoolem. Odżyły demony Rzymu, w którym rok temu Barca zaprzepaściła swoje szanse na półfinał. Teraz stawką był finał. Po odpadnięciu z LM ożywiły się żądania zwolnienia, a w mediach ruszyła karuzela z nazwiskami potencjalnych następców.
Jednym z nich mógłby być Quique Setien, który po sezonie odszedł z Realu Betis. Ale nawet on wziął w obronę Ernesto Valverde. - Barca ma już świetnego trenera, który dwa razy z rzędu wygrał ligę - mówił Setien w rozmowie z "Radio Marca".
Media pisały, że nawet obrona mistrzostwa kraju może nie wystarczyć, żeby Valverde obronił posadę. Argumentowały to nerwową atmosferę wokół Thomasa Tuchela z Paris Saint-Germain i odejściem Massimiliano Allegriego z Juventusu. Do tego opowiadały o kolejnej kompromitacji w LM. Że gwiazdy zespołu potrzebują nowego impulsu, że występy w Europie ich paraliżują. Duma Katalonii zachowała się inaczej i pokazała trenerowi pełne wsparcie.
A ten już w sobotę wieczorem może stanąć w jednym rzędzie z Pepem Guardiolą, Luisem Enrique, Louisem van Gaalem i Enrique Fernandezem, którzy w dwóch pierwszych sezonach poprowadzili Barcelonę do dwóch krajowych dubletów. Valverde stoi przed szansą dokonania tego samego. Bask może przejść do historii, mimo że wciąż czeka na europejski sukces. Wszystko zależy od finału Pucharu Króla. Barcelona zagra w Sewilli z Valencią. Początek spotkania o godzinie 21:00.
Czytaj też:
-> Real Madryt. Maszyna, która czeka na przegląd techniczny
-> Manchester United włączy się do walki o Antoine'a Griezmanna
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)