Dariusz Tuzimek: Wysoka cena za porządek w Legii (felieton)

Dawno nic mnie tak nie dotknęło jak porażka Legii w Glasgow. Przykre to było jak uderzenie batem po plecach. Gol w 91. minucie sieknął jak brzytwa - uciął wszystko. Niestety, poza emocjami.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Walerian Gwilia (z lewej) i Joe Aribo (z prawej) PAP/EPA / ROBERT PERRY / Na zdjęciu: Walerian Gwilia (z lewej) i Joe Aribo (z prawej)
To było jak nieprzyjemne zdarzenie z tramwaju. Dojeżdżasz do przystanku, na którym masz wysiadać, przesuwasz się do wyjścia, pojazd zwalnia. Robi się nagle tłok, myślisz, że dużo ludzi tu wysiada tak jak ty, ale po chwili łapie cię niepokój. Orientujesz się, że tłok był sztuczny i ktoś ci właśnie świsnął portfel. Czujesz się jak idiota - rozpacz miesza się ze wstydem.

Tak, to głupie, że się wstydzisz, ale nikt nie lubi wyjść na idiotę, który tak łatwo dał się wyrolować. Więc chciałbyś krzyczeć, ale gryziesz wargi i twój krzyk się robi niemy. Jak krzyk kibiców Legii w ich domach w czwartkowy wieczór.

Wiem, co piszę, bo ze 30 lat temu jakiś cwaniak na Bazarze Różyckiego na Pradze sprowokował mnie do pokazania pieniędzy i sprytnie wciągnął do "wygranej" rozgrywki w "trzy karty". Nie chciałem w ogóle grać, przechodziłem tylko. Na bazar pojechałem po buty. Przegrałem 5 tys. ówczesnych złotych, co było tak jak teraz pewnie z pięćset, może trochę mniej.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Czy Carlitos odejdzie z Legii Warszawa? "Do końca tygodnia może się to wyjaśnić"

Przegrałem, choć grać w ogóle nie zamierzałem. Ktoś niby ze mną do spółki wygrał, a ja miałem tylko pokazać, że w ogóle mam te 5 tys. złotych. Pokazałem. Więcej tych pieniędzy już nie zobaczyłem. W swej głupocie byłem chociaż na tyle mądry, że nie próbowałem się odegrać (a miałem w kieszeni jeszcze 5 tys. złotych), choć dookoła wszyscy "przyjaciele" namawiali.

Zdruzgotany wyszedłem z bazaru, idąc Targową w kierunku wybiegu dla miśków z warszawskiego ZOO. We łbie kołatała się tylko jedna myśl o tym, jakim jestem idiotą i jak mogłem tak przegrać...

I wtedy dostałem jeszcze jedną lekcję. Jakiś Bóg albo nieBóg - dla niewierzących po prostu przypadek - zarządził tak, że już nigdy w życiu nie tknąłem na poważnie żadnego hazardu. Mroczne emocje z łatwym wygraniem kasy stały się dla mnie obce. Ruletki, karty, zakłady sportowe nie wywołały już nigdy żadnego dreszczyku, zero podniecenia.

Co się zatem stało tamtego dnia na warszawskiej Pradze? Kiedy katowałem się w myślach jak głupi i naiwny jestem, że straciłem tę forsę, szedłem przed siebie w kierunku Trasy W-Z, która nosiła wówczas zaszczytne imię generała Karola Świerczewskiego. Na skrzyżowaniu z Targową było przejście dla pieszych z sygnalizacją świetlną. Było czerwone, więc czekałem. Z tłumem ludzi. Ale młody chłopak ruszył nagle na pasy, bo chciał zdążyć na odjeżdżający tramwaj. Nie zdążył. Na nic już nigdy nie zdążył. Na moich oczach uderzył go pędzący samochód. Centralnie. Ciało poszybowało kilka metrów w górę i opadło z głuchym, nieprzyjemnym łoskotem. Taki odgłos nie pozostawiał wątpliwości. Odwróciłem się na pięcie o 180 stopni. Zacząłem iść w kierunku dworca Warszawa Stadion. Mijały mnie karetki pogotowia jadące na sygnale, ale ja już nie czekałem. Wiedziałem, że na darmo robią hałas. Że dla tamtego nie ma żadnej nadziei.

Jeszcze nie wróciłem do równowagi po jednych emocjach, a już dopadły mnie następne. Nie mogłem się uspokoić, ale od razu zmieniła mi się perspektywa. Zrozumiałem, że ta przegrana kasa to pryszcz, żadna tragedia, bo tę prawdziwą widziałem chwilę później. To była jakaś lekcja, bo los połączył w czasie te dwa zdarzenia. Może po to, żebym coś zrozumiał. Że w życiu robi się błędy, głupoty, doznaje porażek, upada na kolana, ale zawsze trzeba mieć właściwą perspektywę.

Proszę tego, co napisałem powyżej, nie odnosić jeden do jednego do samego meczu. Chciałem wam opowiedzieć te historie.

A porażka w Glasgow jest na pewno bolesna, ale jest - jak to powiedział po meczu Aco Vuković - tym razem godna. Choć marna to pociecha.

->Liga Europy. Glasgow Rangers - Legia Warszawa. Michał Kołodziejczyk: Koniec marzeń (komentarz)

Pociechą dla kibica Legii jest to, że udało się odbudować drużynę. Z popiołów i zgliszczy po przegranym mistrzostwie. Awans do LE był o włos, a przecież po meczu w Gibraltarze były wątpliwości, czy Legia w ogóle awansuje do drugiej rundy kwalifikacji...

Histerii w sprawie Kulenovicia nie rozumiem i nie kupuję jako wyjaśnienia przyczyny porażki. To nie młody Chorwat przegrał to spotkanie. Gdy schodził z boiska, nadal było 0:0.
Paradoksalnie przy bramkowej akcji Szkotów piłkę zbyt łatwo stracił błyskotliwy Jarosław Niezgoda. To co? Jego wina? A może raczej chodziło o bierną postawę Vesovicia i Nagy'a przy dośrodkowaniu? Zresztą Węgier dał beznadziejną, bezbarwną zmianę.

Chyba nie o to chodzi, żeby znaleźć jednego winnego i go symbolicznie w necie powiesić. Legia zagrała słabiej, bo zawiedli liderzy. Więcej musi dać w takim meczu Gwilia, więcej Luquinhas, Vesović i przede wszystkim Cafu. On zawiódł kompletnie. Był zagubiony, niedokładny, tracił piłki, źle podawał. Jak nie on. Być może nie dał rady fizycznie, bo niedawno wrócił po kontuzji.

->Liga Europy. Glasgow Rangers - Legia Warszawa. Jeden gol wyrzucił Legię z pucharów

Wydawało mi się, że dlatego w drugiej połowie Vuković powinien wpuścić za Cafu Domagoja Antolicia, ale dogrywka była tuż tuż i trener Legii musiał czekać. Już słyszę te histerię, gdyby Vuko wpuścił defensywnego pomocnika, a Carlitos zostałby w "bazie" i trzeba by było grać dogrywkę.

W tym sensie cała sprawa Carlitosa zaszkodziła i Legii, i Vukoviciowi. Serb był pod presją. Wytrzymał ją, nie ugiął się, choć awansu nie osiągnął. Osiągnął za to cel ważny w dłuższej perspektywie: zbudował w klubie pozycję trenera. Takiego, który ma władzę i szkoli piłkarzy, a nie piłkarze szkolą jego.

Cena za przywracanie porządku w Legii na końcu okazała się wysoka. Ale może w dłuższej perspektywie okaże się, że warto było ją zapłacić.

Dariusz Tuzimek

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×