Są takie mecze, przez które najchętniej wycięłoby się kawał historii: spaliło telewizyjne taśmy, skasowało zdjęcia i wymazało z pamięci wspomnienia. Równo przed 10 laty, 9 września 2009 roku reprezentacja Polski prowadzona przez Leo Beenhakkera poleciała do Mariboru na mecz eliminacji południowoafrykańskiego mundialu. Nasze położenie było tragiczne, wisieliśmy na włosku nad przepaścią, ale byli tacy, którzy wciąż wierzyli w awans.
Eliminacje Euro 2020. Krystian Bielik: Nie zgadzam się z Robertem Lewandowskim
To, co wydarzyło się jednak później, było najczarniejszym koszmarem. Podopieczni Leo zostali zmiażdżeni przez Słoweńców - przegrali 0:3, zaprezentowali futbol dramatyczny. Zostaliśmy ośmieszeni, wyrzucono nas za burtę łódki płynącej na mistrzostwa świata.
To mecz, który przeszedł do historii polskiej piłki nożnej. Po pierwsze przez tyradę, którą wygłosił w trakcie jego komentowania dla Telewizji Polskiej Dariusz Szpakowski.
ZOBACZ WIDEO Eliminacje Euro 2020. Grzegorz Krychowiak uspokaja. "Jeszcze nic nie osiągnęliśmy"
"Całe nieszczęście zaczęło się w momencie, kiedy nie wpisano w klauzulę przedłużenia umowy z Leo Beenhakkerem jednego zastrzeżenia: jeśli nie wyjdziecie z grupy, jeśli pan nam tego nie zagwarantuje - kończymy kontrakt. Takiej klauzuli nie było i Leo Beenhakker kontynuował związek, który się już chyba wypalił" - zaczął słynny sprawozdawca i ciągnął to przez długie minuty. Na tablicy wyników widniał już wówczas rezultat 3:0 dla gospodarzy, zegar wskazywał niespełna 10 minut do końca, byliśmy skończeni, a Szpakowski recytował wszystkie nasze grzechy. Bolesne to było słuchowisko i jedyne w swoim rodzaju.
Drugi powód, przez który ten mecz na zawsze wgryzł się w naszą pamięć, to zachowanie ówczesnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Grzegorza Laty. Lato wyszedł po zakończonym meczu przed kamerę TVN24 i powiedział (cytujemy dokładnie): - Nie chcę podejmować decyzji zaraz po meczu pochopnie, ale decyzja jest nieodwołalna. Trener Beenhakker przestaje być trenerem polskiej reprezentacji.
Tym samym wprowadził nowe standardy: zwolnił selekcjonera za pośrednictwem telewizyjnych kamer. Wcześniej podobne słowa rzucił już pod autokarem, gdzie na piłkarzy czekali dziennikarze prasowi. Szokujące i niespotykane praktyki. Szczególnie pamiętając, ile Beenhakker dał nam radości w poprzednich latach. To on przecież jako pierwszy w historii wprowadził nas na mistrzostwa Europy, gościł za to na obiadkach u premierów, prezydent Lech Kaczyński odznaczył go za to Orderem Odrodzenia Polski, a tygodnik "Wprost" wybrał Człowiekiem Roku. Lato Holendra potraktował jednak jak sztubaka. Wykopał go na zbity pysk, w najgorszym możliwym stylu.
Eliminacje Euro 2020. Grzegorz Krychowiak ostrzega przed meczami ze Słowenią i Austrią. "To będzie błąd"
- Nie ukrywam, że trochę się pospieszyłem. Taka jest moja na dzień dzisiejszy, na zimno, opinia. Ale ta decyzja jest niepodważalna - mówił prezes PZPN dzień później, już na lotnisku w Warszawie. Co ciekawe, Beenhakker w ogóle nie wrócił z Mariboru do Polski. Rzucił tylko dziennikarzom, że ani myśli rozmawiać z prezesem PZPN i podawać mu rękę. Sugerował, że taka decyzja i sposób jej przekazania wynikał z wypitego alkoholu.
Taki był więc to nasz ostatni wyjazd do Słowenii po eliminacyjne punkty. Atmosfera, jaka zapanowała wówczas wokół naszego futbolu, była iście cmentarna. Kolejne spotkanie o stawkę mieliśmy zagrać dopiero 1000 dni później, już podczas Euro 2012. Zostaliśmy wtedy bez awansu, trenera, marzeń, kolorowych perspektyw i z zarządem PZPN zwalniającym selekcjonerów w rozmowach z dziennikarzami.
Co ciekawe, tamten mecz doskonale pamięta dwóch piłkarzy (wystąpili w nim), którzy wciąż grają w polskiej kadrze i którzy pojawią się w Słowenii w najbliższy piątek: Robert Lewandowski i Jakub Błaszczykowski. Wypada mieć tylko nadzieję, że panowie wrócą stamtąd w o wiele lepszych nastrojach.
Bardz Czytaj całość