W Polsce stworzono system, który eliminuje z podziału zysków tych, którym one się najbardziej należą. Mówiąc wprost: ten, który wykonał najważniejszą pracę, w najlepszym przypadku dostanie wzmiankę w notce biograficznej. To kolejny gwóźdź do trumny szkolenia młodzieży w naszym kraju.
W ostatnim meczu z Wisłą Kraków w pewnym momencie na boisku przebywało aż czterech wychowanków Legii Warszawa. To według definicji. Ale faktycznie wychowankiem nie był żaden. Radosław Majecki pochodzi ze Starachowic i przyszedł do klubu mając lat 15. Michał Karbownik jest z Radomia, a w Legii zaczął grać mając lat 14, Mateusz Praszelik jest z Raciborza, w Legii od 14. roku życia, Mateusz Wieteska z Pogoni Grodzisk Mazowiecki przyszedł jako 13-latek. A przecież miał być jeszcze Maciej Rosołek, który dołączył z Pogoni Siedlce jako 14-latek.
Nie jest to oczywiście żaden zarzut. Sam jestem wielkim zwolennikiem nowej polityki Legii: wychować, dać szansę, sprzedać. Chodzi o to, że po drodze gubimy gdzieś to, co najważniejsze. Stowarzyszenie PASS, zrzeszające mniejsze i większe szkółki piłkarskie, opracowało niedawno raport, z którego jasno wynika: duże kluby nie szkolą. Szkolą małe. Duże ewentualnie przychodzą, biorą i nazywają zawodników wychowankami. A i tak wspomniane kluby i klubiki mają dobrze. Po pierwsze, zawodnicy grali tam dłużej niż do 12. roku życia, po drugie trafiły na Legię, która stara się traktować małe kluby dość dobrze.
Zobacz wideo: kapitalna passa Lewandowskiego
Poruszam tu dwa problemy. Po pierwsze, brak pracy z młodzieżą dużych klubów PKO Ekstraklasy, po drugie nieodpowiednie traktowanie tych mniejszych.
Zacznijmy od problemu numer 1. Czytamy: "Największe akademie w Polsce, związane z klubami Ekstraklasy czy 1. ligi nie szkolą najmłodszych. Średni wiek, w jakim zawodnicy objęci Pro Junior System dołączyli do klubów Ekstraklasy to 15 lat i 4 miesiące - to już praktycznie ukształtowani piłkarze! W 1. i 2. lidze ta średnia jest jeszcze wyższa. Przykładów można mnożyć - Jan Bednarek, czyli najdroższy piłkarz w historii Ekstraklasy, który zgodnie z przepisami PZPN jest wychowankiem Lecha Poznań, dołączył do klubu w wieku 16 lat! Podobnie było chociażby z Sebastianem Walukiewiczem z Pogoni Szczecin czy Szymonem Żurkowskim z Górnika Zabrze, którzy do klubów ekstraklasowych dołączyli w wieku odpowiednio 17 i 18 lat!".
Duże kluby zaniedbały szkolenie. Na świecie wielkie kluby mają najlepsze akademie, bo stać ich na najlepszych specjalistów. U nas kluby wciąż nie doszły do tego, że szkolenie to przyszłość. Na razie rozumieją to topowe polskie kluby: Lech Poznań, KGHM Zagłębie Lubin oraz Legia Warszawa. Dwa pierwsze od lat, trzeci od niedawna, wprowadziły model: produkcja - sprzedaż. Powoli w tę stronę idzie Pogoń Szczecin i podobnie chce Cracovia.
Nie jest to polski wynalazek. Tak działają kluby z Holandii, Belgi czy Szwajcarii. A nawet z Niemiec. Handel piłkarzami to gwarancja przetrwania. Na Zachodzie dawno zrozumieli, że nie mają szans nawiązać walki z klubami z topowych europejskich lig, które zyskują ogromną przewagę dzięki pieniądzom z praw telewizyjnych. Wiedzą to w m.in. Schalke, Ajaksie, Anderlechcie, Basel czy Benfice. Wychować - sprzedać to jedyna droga.
W Polsce powoli kluby wprowadzają ten model, ale wciąż są mocno zacofane w szkoleniu, więc na efekty trzeba czekać.
A skoro są zacofane, to skądś tych wszystkich piłkarzy muszą brać. No właśnie, z małych klubów. I tu pojawia się drugi, większy problem. Cały obecny system jest tak naprawdę gwoździem do szkoleniowej trumny. W zamyśle PZPN było to, by kluby nie blokowały transferów młodych graczy. Teoretycznie słusznie. Jeśli mój syn idzie do klubu, a ja nie jestem zadowolony z usługi, zmieniam klub i tyle. Jak szkołę angielskiego.
ZOBACZ: Czy twoje dziecko zostanie piłkarzem? Wiele zależy od tego, kiedy się urodziło.
Ale jest druga strona. Okres do 12. roku życia jest kluczowy dla procesu szkolenia. Wtedy kształtują się nawyki, technika, wszelkie zwody, kluczowe umiejętności, Jak czytamy w raporcie PASS: "Małe, lokalne kluby, które wykonują ogromną pracę szkoleniową, zwłaszcza w wieku 8-12 lat, bardzo często zostają z niczym. Nowe przepisy dotyczące ekwiwalentów transferowych sprawiają, że tym mniejszym klubom nie należy się ani złotówka. Z jednej strony może to odbierać motywację do pracy z najmłodszymi, z drugiej zaś dużym daje jeszcze większe możliwości przyciągania zawodników i wzmacnia ich dominującej pozycji. Zresztą, w starszych kategoriach wiekowych przepisy o ekwiwalencie często pozostają fikcją, bo kluby nie są skore do płacenia nawet niewielkich kwot. Nawet tak prozaiczna rzecz, jak informowanie o pierwszych trenerach czy klubach, z których wywodzą się zawodnicy nie funkcjonuje, a mógłby to być ciekawy sposób na budowanie pozytywnych relacji w środowisku".
ZOBACZ: Polska Ekstraklasa na peryferiach Europy
Jak pokazuje raport, liderem wśród klubów tej wczesnej edukacji jest Lech Poznań (Robert Gumny, Tymoteusz Klupś, Dawid Kownacki) oraz Stadion Śląski. Jednak większość piłkarzy, którzy zostali wytransferowani za najwyższe kwoty dołączało do klubów w późniejszym okresie, średnio po 15. roku życia. Jaki jest ważny wniosek? To małe kluby szkolą. Wypuszczają czasem jednego zawodnika na wiele lat. Taki "złoty strzał". I często nic z tego nie mają. Zwłaszcza od tego roku, kiedy ekwiwalent obowiązuje od 12. roku życia.
To oznacza, że jeśli znajdziesz utalentowanego zawodnika, możesz go sobie po prostu przejąć. Niby dobrze, bo zawodnik musi iść wyżej, żeby się rozwijać. Ale czy sprawiedliwie wobec klubów, które włożyły sporo pracy w wychowanie piłkarza? Zawodnik 12-letni często jest w klubie 6-7 lat. Kawał życia.
ZOBACZ: Dlaczego wychowujemy prymitywnych piłkarzy
Można powiedzieć, że wylano dziecko z kąpielą. Nikt nie zastanowił się jak rozwiązać problem, żeby i małe kluby były zadowolone i jednocześnie nie mogły blokować transferu młodego zawodnika. Rozwiązań jest kilka, my proponowaliśmy ekwiwalent z opóźnionym zapłonem, czyli klub musiałby płacić w zależności od ewentualnych osiągnięć piłkarza w przyszłości. Dziwne, że PZPN nie dba o najmniejszych. Wręcz odwrotnie, stwarza system, gdzie silny ma pozycję dominującą i tym samym wbija najmniejszym nóż w plecy. A przecież to tam na dole wszystko się zaczyna.
- Pomysł z opóźnionym ekwiwalentem jest bardzo ciekawy, ale musimy mieć świadomość, że kluby zawsze znajdą sposób by obejść nawet najlepszy przepis. Najważniejsze jest budowanie zdrowych relacji między klubami. Np. w Heerenveen jest tak, że cała okolica pracuje na duży klub. Ale duży klub rozumie, że musi za to okazać wdzięczność, traktować małe kluby dobrze. Zdrowe relacje to podstawa - mówi Dominik Kajzerski ze Stowarzyszenia Pass.