Marek Wawrzynowski: RB Lipsk zwiastuje narodziny korpofutbolu (felieton)

Getty Images / Boris Streubel/Bongarts / Na zdjęciu: Timo Werner
Getty Images / Boris Streubel/Bongarts / Na zdjęciu: Timo Werner

Red Bull Lipsk długo był negowany przez kibiców w Niemczech i na świecie. A jednak klub nie tylko jest budowany w sposób rozsądny, ale też pokazuje, że piłka nożna zalazła się na drodze, z której nie ma odwrotu.

W tym artykule dowiesz się o:

Trudno o bardziej nielubiany klub w Niemczech niż RB Lipsk. Jest ta niechęć jednak bardziej dziwaczna niż racjonalna. Wynika bowiem z podświadomej niechęci do korporacji. Bo jak to możliwe, że korporacja zakłada sobie klub? Jednocześnie umyka opinii publicznej fakt, że nie ma już starych klubów piłkarskich, żyjemy bowiem w erze korpoklubów.

Przemiany w świecie futbolu doprowadziły do tego, że kluby zamieniły się w brandy, odkurzacze wsysające forsę wszelkimi możliwymi sposobami. Dlaczego więc przeszkadza komuś klub koncernu Red Bulla? Być może to wywyższanie się "tradycyjnych kibiców" to forma jakiegoś alibi, ostatnia próba udowodnienia sobie, że "myśmy się nie sprzedali".

Red Bull nie jest pierwszą firmą, która ma własny klub sportowy. Przecież Bayer Leverkusen to klub firmy farmaceutycznej, PSV Eindhoven został założony przez Phillipsa, a Juventus jest od 100 lat kojarzony z Fiatem. A jednak właśnie przy Red Bullu wybuchła histeria. Co? Korpo?

Być może wynika to z czasów, w których żyjemy. Jednak tamte wspomniane kluby były traktowane zawsze bardziej jako "kluby przyzakładowe", jakkolwiek by to nie brzmiało w zestawieniu z ich wielkością. Red Bull przeszedł nieco inną drogę, klub jest przedsięwzięciem PR-owym. W 2016 roku w artykule "Guardiana" wyjaśniał to jeden z organizatorów protestu przeciwko RB, kibic Borussii Dortmund: "Oczywiście, że zarabiamy, ale podstawą jest gra w piłkę. RB gra w piłę, żeby sprzedać produkt, to różnica". To akurat prawda, ale nawet jeśli niechętnie patrzymy na samo zjawisko, trudno nie dostrzec pozytywów.

ZOBACZ WIDEO: Bundesliga. Krzysztof Piątek może mieć problemy przez swoją cieszynkę?!

Red Bull przede wszystkim powstał na piłkarskiej pustyni. Mimo milionów wpompowanych w tereny byłego NRD przez federacje, wciąż nie rodzą się tu piłkarze wysokiej klasy. Jeden Toni Kroos to mało, podobnie jak grupa piłkarzy na poziomie Bundesligi. Red Bull sporo zaryzykował, próbując zasiać ziarno na terenach, gdzie piłkarskie tradycje są marne, a sport ograniczał się przez lata do tych dyscyplin, które dawały medale na Igrzyskach.

Specjalne rządowe programy kierowały najsilniejszych do sportów siłowych, najszybszych do lekkoatletycznych. Piłka nożna zawsze była sportem trzeciej kategorii. Najlepsi enerdowscy piłkarze, jak choćby Joachim Streich czy Juergen Sparwasser, dla większości świata są anonimami. Nawet jeśli w pewnym momencie pojawiło się pokolenie niezłych piłkarzy, jak Ulf Kirsten, Matthias Sammer czy potem Michael Ballack, to było to raczej incydentalne. Jak kwiatki na pustyni.

Projekt RB jest więc jakąś oazą, jest obarczony sporym ryzykiem. Inwestycja w pierwszy zespół to jedno, w fantastyczną akademię to drugie. Silny klub w tej części Niemiec powinien spowodować narodziny ruchu kibicowskiego i z czasem zaowocować modą na futbol.

To co może, albo i musi się podobać, to sposób w jaki działa RB. Ludzie krytykują klub, jednocześnie ekscytując się setkami milionów euro wydawanych przez rosyjskich oligarchów czy arabskich szejków na gwiazdy Chelsea, PSG, Manchesteru City. Tymczasem w Lipsku klub budowany jest powoli, ściągani piłkarze nie maja statusu gwiazd, zyskują go dopiero grając w klubie producenta napojów energetycznych.

Przecież tacy zawodnicy jak Timo Werner czy Emil Forsberg przed przyjściem do Lipska nie byli rozpoznawalnymi zawodnikami w świecie piłki. Owszem, Werner uchodził za talent, a Forsberg był jednym z lepszych zawodników ligi szwedzkiej, ale niewiele więcej. Jest to wszystko budowane z głową, rozsądnie. To wciąż piłkarze z Lipska marzą o transferze do Bayernu Monachium, nie odwrotnie. A jednocześnie klub z Lipska rzuca wyzwanie potentatowi z Bawarii. Skala przedsięwzięcia i poczynione inwestycje każą sądzić, że nie jest to kaprys miliardera, biznes, który można zwinąć w tydzień, ale klub na wiele, wiele lat.

Warto pamiętać w jakiś czasach żyjemy i jak bardzo zmienił się futbol. Piłka nożna przeszła ogromne przeobrażenie, co łączy się z rozwojem technologii. Jeszcze w latach 70. czy 80. kluby zarabiały głównie na biletach i sprzedaży gadżetów lokalnym fanom, ewentualnie na transferach. Era telewizyjna, potem rozwój Internetu, gwałtownie przyspieszyły rozwój dyscypliny.

Dziś główne źródła zysku są inne. Dwa to reklama oraz sprzedaż praw telewizyjnych. Dopiero na trzecim miejscu są przychody z dnia meczowego. A przecież rozwijający się świat również spowodował, że wspomniane "przychody dnia meczowego" nie są tym czym dawniej. Wystarczy spojrzeć na kluby, które z tego tytułu czerpią najwięcej zysków, a więc FC Barcelona czy Manchester United.

Tak, jak "Czerwone Diabły" wygrały wyścig o klienta w czasach najgorszego rozwodu ery telewizyjnej, tak Barcelona wygrała walkę o rynek w czasach "nagłego skoku internetowego". Kto był na stadionach tych klubów pewnie widział ogromne kolejki przy kasach i nowobogackich wychodzących z torbami pełnymi zakupów z klubowych sklepików. Do tego dochodzi wciąż rozwijający się handel elektroniczny.

ZOBACZ PZPN walczy z Ekstraklasą o system rozgrywek

To wszystko spowodowało ogromne zmiany w samej grze. Pieniądze stworzyły wymagania, całkowicie zmienił się trening, gra przyspieszyła, zawodnicy są inaczej niż kiedyś przygotowani do zawodu. Kiedyś piłka nożna była prostą grą prostych chłopaków, dziś powoli staje się wręcz grą intelektualistów.

Może to się komuś - zwłaszcza bazującemu na stereotypach - wydać śmieszne, ale podstawą sukcesu w piłce jest intelekt i szybkie myślenie. Musisz nie tylko być wszechstronnie wyszkolony technicznie i wytrenowany, ale też w ułamku sekundy podejmować słuszne decyzje. Piłka nożna staje się powoli sportem klasy średniej.

ZOBACZ Polska Ekstraklasa na peryferiach Europy

Tworzy się kula śnieżna. Globalizacja zwiększyła grono zainteresowanych futbolem, w piłce pojawiły się wielkie pieniądze pompowane przez reklamodawców, którym z kolei zależy na stworzeniu idoli i dotarciu do jak największej rzeszy kibiców. Ekspansję futbolu ogranicza jedynie liczba ludności na świecie.

To wszystko sprawia, że klub Red Bulla należy traktować nie jako dziwaczne zjawisko, ale raczej jako forpocztę pewnych zmian, które są nieuchronne. Walczące o światowy rynek kluby zamieniły się w korporacje, wielkie korporacje wchodzą w piłkę. Rodzi się korpofutbol. Nie mówię, że to dobrze albo źle, zmierzam jedynie do tego, że to droga ekspresowa i jednokierunkowa. Droga, z której nie da się już zawrócić.

ZOBACZ inne teksty autora

Źródło artykułu: