Gdyby przyjrzeć się pakietowi pomocowemu PZPN oraz decyzjom organizacji ligowych Ekstraklasy i 1. ligi, to można odnieść wrażenie, że ratowanie polskiej piłki mają ponieść na swoich barkach piłkarze oraz małe kluby, prywatne akademie i ich trenerzy, dzięki którym w Polsce jest (może już tylko był?) boom na uprawianie futbolu.
W sytuacji gigantycznego kryzysu wcale nie postawiono na dialog i zadbanie o wszystkich. Raczej na próbę sił: kto mocniejszy, kto kogo i w jaki sposób zmusi do ustępstw. No, a nie ukrywajmy: w zabawie w futbol piłkarze są jednak dość istotni, prawda?
Z nimi, ich przedstawicielami, menedżerami, Polskim Związkiem Piłkarzy trzeba rozmawiać, szukać porozumienia. Trudno nie odnieść wrażenia, że zarówno PZPN jak i Ekstraklasa zgodnie uznali, że akurat piłkarze to się mają dostosować do grubych cięć i to bez marudzenia.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: świetny trening bramkarza na czas koronawirusa. Sam strzelał, sam bronił...
Prozwiązkowi populiści medialni grają na emocjach kibiców, pokazując, że jeśli zawodnik zarabiał dużo kasy, to przecież nie zbiednieje, jak mu się da tylko pół pensji i to jeszcze za 4 miesiące, na co pozwolił teraz PZPN.
Szczucie na bogatych ma w historii długą tradycję. Tak się często działo przy przewrotach, wojnach i rewolucjach. Dziś mamy podobny kryzys, wiemy, że świat po pandemii nie będzie już taki sam. Dlatego tylko czekam aż ktoś pierwszy w środowisku piłkarskim rzuci leninowskie hasło: wszyscy mamy takie same żołądki!
Bronienie piłkarzy jest niepopularne i rozumiem skąd się to bierze. Ale podstawą funkcjonowania biznesu - także piłkarskiego - jest respektowanie umów. Dekrety odbierające mienie funkcjonowały za komuny i do niczego dobrego nie doprowadziły.
Dlaczego zatem prezes klubu nie może wejść do szatni i szczerze pogadać z piłkarzami? Czy nie dlatego, że ich wcześniej zwodził, oszukiwał, nie dotrzymywał obietnic?
Problem w tym, że dzisiaj drastycznego cięcia zarobków piłkarzy żądają ci, którzy z tymi zawodnikami sami podpisywali te chore, nierozsądne umowy na kwoty nieadekwatne ani do umiejętności piłkarzy, ani do możliwości klubów, ani do poziomu polskiej ligi. Skoro Ekstraklasa jest skwalifikowana jako 32. liga w Europie, to nie może płacić tak wysokich wynagrodzeń. I choć w teorii wszyscy się z tym zgadzają, to wśród prezesów i właścicieli klubów nigdy nie było współpracy w tym temacie.
Poddawali się presji wyników i żądaniom kibiców, którzy chcą sukcesu tu i teraz, mając rachunek ekonomiczny w głębokim poważaniu. Nakręciło to spiralę płac do ekstremalnych rozmiarów. Wyścig zbrojeń wykańczał - nawet bez koronawirusa - finanse polskich klubów. Doszło do tego, że płace ligowców zaczęły stanowić 70 procent (a niekiedy nawet więcej) budżetów klubowych. Wszystko na tu i na teraz. W pogoni za wynikiem i sukcesem, bez zważania na koszty. Jakby jutra miało nie być. A "jutro" przyszło - w najczarniejszej, mrocznej postaci - i powiedziało: sprawdzam!
Chciałbym się łudzić, że z tej lekcji zostaną wyciągnięte wnioski. Że środowisko się czegoś nauczy. Ale historia polskiej piłki klubowej pokazuje, że nie powinienem być tak naiwny.
Nie dziwi mnie, że piłkarze próbują się bronić przed dekretami PZPN i organizacji ligowych. Polski Związek Piłkarzy mówi wprost, że "PZPN pogłębia patologię, której źródłem jest brak szacunku dla elementarnych praw zawodnika. Wypada zadać sobie pytanie, jakim prawem obecnie polska federacja arbitralnie, bez jakiejkolwiek konsultacji zawodnikami, uznaje, że piłkarze oraz ich rodziny mogą obejść się przez cztery miesiące bez żadnego dochodu? W jaki sposób PZPN zapłaci rachunki, czynsz, raty kredytów za piłkarzy? Czy PZPN wychodzi z założenia, że wszyscy zawodnicy w Polsce to milionerzy?" - czytamy w oświadczeniu związku piłkarzy.
Piłkarze stawiają opór, bo mają złe doświadczenia z działaczami. Wiedzą, że już do tej pory wiele klubów nagminnie spóźniało się z wypłatą wynagrodzeń, regulując je w ostatnim możliwym terminie. Zmuszał je do tego proces licencyjny, albo możliwość rozwiązania kontraktu przez nieopłaconego piłkarza. Bez noża na gardle kluby nie płaciły - taka jest polska rzeczywistość.
Piłkarze pytają: kto jeszcze - poza nimi - ma ponosić koszty ratowania polskiej piłki? Czy restrukturyzacja płac ma dotyczyć tylko zawodników, czy także prezesów i dyrektorów klubów? Czy np. sekretarz PZPN Maciej Sawicki będzie miał pensję wstrzymaną o 4 miesiące? A może sam sobie ją zredukuje, np. o 50 procent, bo przecież też jest pokaźna, jak u piłkarzy.
Na koniec jeszcze o "ratowaniu" dołu piłkarskiej piramidy w Polsce.
PZPN najlepszy jest w propagandzie. Przez 7,5 roku można się było do tego przyzwyczaić. Propagandowo do pakietu pomocy wliczono m.in. 8 700 000 złotych dla lig niższych z tytułu niepobrania opłat za udział w rozgrywkach od III ligi do C klasy (czyli związek tej kasy nie daje, a tylko nie zabiera - to jednak różnica), a wartość całego pakietu PZPN sztucznie zawyżono i to grubo, o czym pisał w WP SportoweFakty Marek Wawrzynowski (więcej TUTAJ>>).
Po co wliczono do pakietu pomocowego kwoty, które PZPN i tak miał wypłacić choćby w postaci nagród zaplanowanych w Pucharze Polski? Dla propagandy, bo 116 milionów wygląda w mediach lepiej niż sześćdziesiąt kilka (szczególnie, że w przestrzeni publicznej funkcjonuje przekaz, że na kontach PZPN leży ponad 300 milionów złotych). A dziennikarze i kibice przecież nie będą wchodzić w szczegóły.
Warto uświadomić sobie, że PZPN pomaga podobnie jak pomagają inne związki sportowe. Jest odpowiedzialny za piłkę w Polsce i to jest jego robota. Gdy trzeba polski futbol ratować, to kto ma to robić jak nie PZPN? Polski Związek Gry w Kometkę? Przecież tej kasy Boniek ani Sawicki nie wyciągają z własnego portfela. To są pieniądze polskiej piłki, zarobione na polskiej piłce. Na opłatach, transferach, licencjach, prawach telewizyjnych, Pucharze Polski i na reprezentacji. Majątek PZPN został wypracowany dzięki polskiej piłce i do niej, w czasie kryzysu, musi wrócić. A czy ten plan naprawczy jest optymalny, czy kwoty są właściwe, to czas pokaże.
Już dzisiaj na dole piramidy piłkarskiej jest krzyk, że pomięto małe kluby i akademie. A to błąd, bo tam się teraz masowo wychowują piłkarze. Na orlikach, w prywatnych szkółkach, które utrzymują rodzice. Bo - jak wielokrotnie pisałem - to rodzice są największym sponsorem polskiej piłki, żaden PZPN. Dzisiaj te klubiki w niższych klasach i akademie będą w ciężkich tarapatach. Wobec nadchodzącego kryzysu gospodarczego, kłopoty finansowe rodziców przełożą się na problemy szkółek. Już dziś piszą one błagalne maile do rodziców by płacili składki, mimo że treningi nie mogą się odbywać. Znów po tyłkach dostaną trenerzy dzieci i młodzieży, którzy i tak już jeździli z treningu na trening, od jednej szkółki do drugiej, żeby związać koniec z końcem. Teraz roboty dla nich nie będzie, pouciekają do innych prac. A przecież od jakości ich treningów zależy, jakich później będziemy mieli piłkarzy. To zaniedbanie trzeba naprawić, bo może mieć opłakane konsekwencje.
Nawołuje do tego na Twitterze nawet wieloletni stronnik Bońka, Wiesław Wilczyński z FCB Escola Varsovia: "Wśród członków PZPN są równi i równiejsi, czyli tzw. wykluczeni. Kluby ESA, I, II, III otrzymały 50 mln na rozwój piłki juniorskiej i młodzież. Dlaczego zapomniano o takiej akademii jak Escola, która od lat rywalizuje z akademiami ESA z dobrym skutkiem, wstyd @pzpn, @BoniekZibi, @BorekMati".
W podobnym położeniu są też inne szkółki, które "produkują" reprezentantów, leją w rozgrywkach kluby centralne, a w pakiecie pomocowym PZPN nie zostały dostrzeżone. Ale to jeszcze można naprawić. W "skarbczyku" PZPN zostało jeszcze sporo kasy. Trzeba do niego sięgnąć. Te szkółki można jeszcze uratować.
Dariusz Tuzimek
Inne teksty tego autora