Koronawirus. Janusz Michallik: Amerykanie na razie nie panikują

- Podczas gdy europejskie drużyny boją się o bankructwo, Amerykanie pozostają wciąż spokojni. MLS organizacyjnie przewyższa tradycyjne ligi - mówi Janusz Michallik, komentator ESPN.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Pacjentka odwożona do szpitala w Nowym Jorku PAP/EPA / JUSTIN LANE / Pacjentka odwożona do szpitala w Nowym Jorku
Liczba zachorowań na koronawirusa w USA przekroczyła już 600 tysięcy, w wyniku choroby zmarło prawie 26 tysięcy osób. - Sytuacja jest oczywiście dramatyczna, co zresztą widać w przekazach telewizyjnych, ale też trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone to potężny kraj, składający się jakby z 50 mniejszych krajów, więc ta skala jest inna - zauważa Janusz Michallik, pochodzący z Chorzowa były piłkarz, reprezentant USA, a obecnie komentator stacji ESPN.

Faktycznie, liczba zachorowań w USA przekroczyła już 600 tysięcy, ale jednocześnie w Unii Europejskiej jest ponad 850 tysięcy zakażonych (USA zamieszkuje 328 mln ludzi, zaś UE 512 mln osób.

- Ja mieszkam w stanie Connecticut. Ludzie jak wszędzie pracują z domów, jest strach, nie ma dużego ruchu na ulicach, ale aż tak nie widać zagrożenia, jak w wielu innych miejscach. Najwięcej zarażonych jest w Nowym Jorku, co wynika z gęstości zaludnienia. Na samym Mannhatanie na niewielkiej powierzchni mieszka ponad 1,5 miliona osób - dodaje. To oznacza, że gęstość zaludnienia wynosi 27 tys. osób na kilometr kwadratowy. Dla porównania w Warszawie jest to ok. 3,5 tysiąca osób na kilometr kwadratowy.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 11-latek z Polski robi furorę w Barcelonie. Zobacz piękne gole Michała Żuka

Największym problemem USA może być aspekt ekonomiczny. - Mamy już 20 milionów bezrobotnych, nikt nie może być pewny swojej posady. Sam nie skomentowałem meczu od miesiąca - zauważa.

Jednocześnie w amerykańskim sporcie nie ma tego co w Europie, a więc dramatycznych apeli klubów o schodzenie piłkarzy z płac. Major League Soccer okazuje się ziemią obiecaną dla zawodników.

- Piłkarze są zrzeszeni w związku zawodowym, mają mocną pozycję. Oczywiście nie możemy być pewni, że pewnych zmian nie będzie, ale na razie piłkarze są spokojni, co wynika ze struktury organizacyjnej ligi - opowiada Michallik.

- Kluby w Europie robiły transfery po 200 milionów euro, a do tego dochodzą ogromne gaże dla zawodników. To niebotyczne pieniądze. W USA jest zupełnie inna organizacja. Kluby są w posiadaniu miliarderów, ale wszystkim zarządza silna liga. Mamy do czynienia z dzieleniem ryzyka. Jak jest dobrze, wszyscy idziemy do góry, jak jest źle, każdy musi dołożyć. Dlatego na razie nie ma czegoś takiego, że kluby boją się o przyszłość. Zresztą nawet gdyby jakiś klub miał poważne problemy, to w amerykańskich sportach po prostu sprzedaje się go do innego miasta. Myślę, że prędzej czy później w Europie znajdzie zastosowanie wiele rozwiązań z amerykańskiego sportu - mówi.

Liga MLS powoli pnie się w światowej hierarchii. Jeszcze 15 lat temu można było założyć, że jest słabsza od naszej PKO Ekstraklasy, dziś nikt przy zdrowych zmysłach nie wpadłby na to, żeby tak stwierdzić. Amerykanie budują swoją piłkę powoli, świadomie, krok po kroku. - Myślę, że jedną z zasad, która przejdzie do Europy, może być "salary cap", czyli górna granica zarobków. Amerykański klub nie może jej przekroczyć, a jeśli tak się stanie, jeśli ktoś ma mocarstwowe zapędy, musi wpłacić do wspólnego kasy "podatek od luksusu". Wtedy wszyscy zarabiają. Gdyby jakiś klub chciał kupić zawodnika za jakąś ogromną kwotę, liga może taki transfer zablokować. Taki sposób budowania ligi pozwala przetrwać kryzysy - zauważa Michallik.

- Inna zasada to "trades", czyli wymiany zawodników. Legia mogłaby np. wymienić się ze Śląskiem. Wziąć jednego piłkarza, a dać trzech w zamian. Oczywiście tutaj jest pewien problem dla agentów, ponieważ nie mają takich prowizji jak w przypadku tradycyjnych transferów. Ale w amerykańskich ligach ten sposób zmiany barw klubowych jest powszechny - mówi komentator ESPN.

Na razie MLS wstrzymała wszelkie treningi aż do 24 kwietnia, ale komisarz ligi Don Garber już zaznacza, że może się to przedłużyć o 2 - 3 tygodnie. Na razie wiadomo, że liga nie ruszy przed 10 maja, ale to też może się zmienić.

W USA mówi się już o powrocie ligi. - Don Garber nie wyklucza, że uda się nawet rozegrać cały sezon. Będą to jednak mecze bez publiczności, co tu nazywamy "Studio Games". Oczywiście to jakiś problem, ale ludzie zaakceptują jakąkolwiek formę gier. Zresztą i tak wiele osób by na mecz nie przyszło. Po pierwsze jest strach przed zarażeniem, po drugie bilety kosztują, a w obecnej sytuacji wiele osób nie mogłoby sobie na to pozwolić - zaznacza.

- Jeśli chodzi o formę, to Amerykanie są elastyczni. Przecież w amerykańskich ligach i tak nie ma systemu każdy z każdy u siebie i na wyjeździe. Możesz grać z przeciwnikiem dwa mecze u siebie, a jeden na wyjeździe, może się zdarzyć, że w ciągu sezonu nie zagrasz z jakąś drużyną. To ma obecnie drugorzędne znaczenie - dodaje.

Inna sprawa to prawa telewizyjne. W Europie wiele lig martwi się, że stacje nie wypłacą pieniędzy za nierozegrane spotkania. - Oczywiście wszędzie jest to problem, ale ligi amerykańskie mają bardzo mocną pozycję negocjacyjną. Jeśli stacje telewizyjne nie dojdą do porozumienia, może to mieć wpływ na współpracę w późniejszym okresie - zaznacza Michallik.

Dziś wielu graczy z europejskich lig z zazdrością spogląda na MLS. - Od lat mówiłem, że to jedna z pięciu najlepszych lig na świecie. Oczywiście ktoś powie, że nie ma takiego poziomu, ale przecież nie chodzi tylko o poziom sportowy a o całą organizację. A tu MLS może być wzorem dla świata - dodaje były zawodnik Gwardii Warszawa.

ZOBACZ. Mariusz Mowlik: Jeśli ktoś uważa, że kryzys go nie dotknie, jest naiwny

ZOBACZ MLS przedłuża przerwę w rozgrywkach

Czy w europejskich ligach należy wprowadzić "salary cap"?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×