Leszek Ojrzyński: Córka w innym kraju, żona w innym świecie, a ja...

Newspix / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Leszek Ojrzyński
Newspix / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Leszek Ojrzyński

Ludzie żyją w odosobnieniu. Niektórzy znoszą to lepiej, inni gorzej. Jemu jest trudno wyjątkowo - niedawno pochował żonę, najbliższą towarzyszkę życia. Utknął w Anglii z synem, z dala od reszty bliskich, bez przyjaciół i pracy, z własnymi myślami.

Zbigniew Mucha, Piłka Nożna: I jakie to są myśli?

Leszek Ojrzyński: Niewesołe, ale faktycznie, trafiłeś w sedno. To jest tragedia. Jest mi trudno podwójnie, myślę, że wyjątkowo. Żebym mógł wyjść do ludzi, porozmawiać, zapomnieć, nie myśleć ciągle - byłoby łatwiej. Ale nie mogę. Święta spędziłem w Anglii. Liczyłem, że odwiedzę rodzinę, że zobaczę się z córką Oliwią, że pojadę do mamy, do teściów. Nic z tego. Wirus zniweczył te plany. Zdaję sobie jednak sprawę, że wszystkim jest ciężko. Ludzie umierają, inni tracą pracę, firmy się zamykają. Bardzo chciałbym wrócić do pracy, z kilku powodów, do normalności. Wiem oczywiście, że cóż to za normalność była, kiedy zdarzało się, że np. w Rakowie czekałem sześć miesięcy na wypłatę, a żyć z czegoś przecież trzeba. Że w Kielcach po trzech kolejkach mojego trzeciego sezonu w Koronie, zostałem zwolniony i musiałem ruszać w Polskę, podczas gdy żona i dzieci zostali w Kielcach, bo wiadomo, szkoła... A więc rozłąka. To też nie jest do końca normalne życie, ale jakże dziś chciałoby się takie mieć... Jak człowiek ma pracę, to ma cel. Sam go sobie wyznaczy, albo zarząd mu w tym pomoże. Łatwiej wówczas nie myśleć o bolesnych sprawach. Tymczasem tej pracy nie mam. Na razie krótko, ale nie chcę nawet myśleć, gdyby miało to potrwać dłużej. Czuję w każdym razie, że jestem gotowy wrócić do trenerki, choć zdaję sobie sprawę, że ten sezon już pewnie nie dla mnie. Kiedyś chodziłbym w kółko i denerwował się, dziś podchodzę do wszystkiego spokojniej. Przynajmniej na razie...

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: lata lecą, a Tomasz Kuszczak wciąż imponuje formą. Potrafiłbyś tak zrobić?

Mówiło się, nim wybuchła pandemia, że jesteś nawet bliski powrotu do pracy, konkretnie do Arki. Było tak?

Było tak, że skończyło się tylko na nieoficjalnym, niezobowiązującym zapytaniu: czy jestem gotowy, czy bym chciał itd. W takich sytuacjach potrzeba rozmowy z osobami decyzyjnymi, a wiadomo, że w Gdyni są teraz pewne zawirowania. Zresztą nie ma o czym mówić. Trenerem jest tam obecnie mój były podopieczny, Krzysiek Sobieraj, a liga nie gra. Nikt teraz nie będzie zwalniał albo zatrudniał trenerów. Nawet kiedy rozgrywki znów ruszą, to trudno ocenić będzie miarodajnie pracę szkoleniowców po takiej pauzie, po czymś takim, z czym nigdy świat się nie mierzył. Dlatego powtórzę, ten sezon już nie dla mnie. Obym tylko rok nie czekał, bo wtedy będzie tragedia.

Natomiast gdy człowieka dotykają sprawy wagi ciężkiej, właściwie najcięższej, jak śmiesznie, wręcz groteskowo wyglądają wspomnienia zwolnień z Podbeskidzia, Korony czy Arki. Czyż nie?

Niewątpliwie następuje przewartościowanie pewnych spraw. Tamte historie dziś wydają się błahostkami, choć wtedy inaczej je postrzegałem. Zawsze emocjonalnie podchodziłem do pracy, czasem może za bardzo. Ale taki jestem. Mówili, że przesadzam, że nie potrafię się wyluzować, że brakuje mi dystansu. Może i tak, lecz zawsze starałem się, by w klubie, w którym pracowałem, coś dobrego po mnie zostało. Wydaje mi się, że ludzie to widzieli. Przekonałem się o tym choćby po śmierci Urszuli. Widziałem akcje wsparcia organizowane przez kibiców, zawodników i działaczy Arki, Korony, Wisły Płock. Bardzo im za to dziękuję, to naprawdę pomaga w trudnych chwilach. Jestem raczej twardy, ale wtedy niejednokrotnie wzruszyłem się. Tego się nie zapomina. Podobnie jak widoku byłych zawodników na pogrzebie ukochanej osoby. Za to będę im wdzięczny do końca życia. Niech o tym pamiętają.

Czujesz, że się zmieniłeś?

Inaczej będę patrzył na świat. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie będę już taki jak wcześniej. Ale z drugiej strony to mogą być tylko rozważania człowieka, który siedzi na kanapie w Anglii, a tak naprawdę nie wie, co życie przyniesie. Na pewno kiedyś wiedziałem co jest czarne, co białe - wszystko wydawało się proste. Teraz już tak tego wszystkiego pewien nie jestem. Prócz tego, że warto żyć jakby to miał być dzień czy godzina ostatnie w twoim życiu. W każdym razie muszę to przetrwać, bo mam dla kogo żyć i pracować. Mam kim się opiekować, komu się poświęcić, tak jak poświęcałem się pracy. Trzeba cieszyć się, że zdrowie pozwala o tym w ogóle myśleć, bo i ze zdrowiem u mnie kiedyś różnie bywało...

Człowiekowi głęboko wierzącemu, a nigdy się swojej wiary nie wstydziłeś, wręcz często ją manifestowałeś, trudniej przychodzi pogodzić się z taką stratą jak śmierć żony?

Na pewno modlitwa i wiara pomagają wrócić do równowagi. Choć szybko to nie nastąpi, może za rok, może za dwa. Są lepsze chwile i gorsze, tak samo dni. Czasem pojawiają się pytania, na które trudno znaleźć odpowiedź. Dlaczego bliska osoba umiera, dlaczego musiała cierpieć? Wiem, że jest w niebie, patrzy na mnie i kiedyś się spotkamy. Biorę jednak wszystko z pokorą. Nic nie dzieje się bez powodu, wszystko czemuś służy. Chciałbym za dużo nie myśleć o tej tragedii, ale nie da się. Byłem z Urszulą dwadzieścia lat w związku, więc wspomnienia wracają i będą wracać przy różnych okazjach albo bez okazji. Dziś córka w innym kraju, żona w innym świecie... Dwie moje kobiety, a właściwie trzy, bo i mama, która jest oczywiście w Polsce, są bardzo daleko. Ja natomiast siedzę w Anglii - dobrze chociaż, że z synem.

Gdyby nie pandemia, byłbyś teraz w Polsce?

Na pewno. Wszystko, no prawie wszystko, byłoby inaczej. Mieliśmy z Kubą lecieć do Polski. Został powołany na turniej eliminacyjny U-17 w Swarzędzu. Impreza została odwołana, zresztą Liverpool wydał zakaz podróży swoim zawodnikom. Zostaliśmy w kropce. Przyleciałem do Anglii, by opiekować się chorą żoną, dlatego przecież zrezygnowałem z pracy w Płocku, by być przy niej do końca... Potem powrót do kraju na pogrzeb i znów z synem do Liverpoolu. Tak się wszystko porobiło, że teraz utknęliśmy na Wyspach na dobre. Tym bardziej jest mi ciężko, że córka Oliwia została w Polsce, opiekuje się nią rodzina, dziadkowie... Chciałem być przy niej, nie mogę. Pandemia mocno pokrzyżowała też plany syna. Otrzymał zapewnienie, że będzie trenował z pierwszą drużyną Liverpoolu, będzie mógł uczyć się od Alissona, tymczasem dziś wszyscy siedzą w domach i ćwiczą indywidualnie. Mają rozpiski, mają łączenia wideo ze swoimi trenerami, ale to wszystko. Początkowo Kuba dostał plan treningowy identyczny jak gracze pierwszego zespołu, potem zmieniono mu na reżim obowiązujący w zespole U-23. Młodsi są mniej wyeksploatowani, dlatego ćwiczą mocniej, intensywniej.

Jest w szczęśliwej sytuacji, że ma w domu osobistego trenera...

Niby tak, a z drugiej strony mówią, że najgorzej trenować swojego. Obcy trener czasem nic nie powie, a ty byś chciał wszystko dla syna zrobić jak najlepiej, więc wytkniesz każdy błąd, a ze swoim dzieckiem trzeba nauczyć się pracować. W każdym razie obecnie Kuba ćwiczy dwa razy dziennie, raz wychodzimy wspólnie. Nieopodal jest park, mały placyk, a pięć minut drogi od domu boisko. Nikogo właściwie tam nie ma, nikt nam nie przeszkadza. Jesteśmy we dwóch, jest bezpiecznie.

Ludzie w Anglii w końcu zrozumieli grozę sytuacji, choć na początku było inaczej.

Gdy u nas pozamykane były już szkoły i restauracje, tu normalnie toczyło się życie. Puby były pełne, dzieci na ulicach. W końcu dopiero konkretne decyzje rządu zmieniły życie Brytyjczyków, którzy uwielbiają przecież życie towarzyskie.

Kiedy Europa już właściwie przestawała kopać lub robiono to przy pustych stadionach, Anfield był wypełniony kibicami podczas meczu z Atletico...

W dodatku z Madrytu przyleciała trzytysięczna armia fanów gości, co mnie zdziwiło, bo w Hiszpanii już wtedy źle się działo. Wiem dobrze jak to wyglądało, ponieważ byliśmy na meczu z synem.

Byliście z myślą, że to błąd czy bez pełnej świadomości zagrożenia?

Trudno mi to ocenić. Z jednej strony gdzieś z tyłu głowy była myśl, że może niepotrzebnie, że to może ryzyko, ale z drugiej bardzo chcieliśmy, zwłaszcza Kuba, być na meczu, którym żył cały Liverpool. Stawka, konieczność odrobienia strat, mobilizacja. Byłem na wielu meczach na Anfield, ale takiej atmosfery nie pamiętam. Nawet kiedy Liverpool odpadł, żadnych gwizdów, oznak niezadowolenia, inna bajka.

Rozpisujecie już z synem scenariusze na przyszły sezon? Do Liverpoolu wrócą zapewne z wypożyczeń Grabara, Karius, łatwo Kubie nie będzie.

Spokojnie, niech najpierw wrócą rozgrywki, niech wreszcie zacznie się gra, a wtedy będziemy się zastanawiać.

Jaka generalnie jest pozycja syna w Liverpoolu?

Tuż przed wybuchem epidemii, dwa, trzy razy w tygodniu trenował już z pierwszym zespołem, był zresztą na dwóch obozach z "The Reds" - w Stanach Zjednoczonych i Francji. Był również raz, bodajże podczas meczu z Brighton and Hove Albion, trzecim bramkarzem w kadrze meczowej, bo w Anglii jest taki zwyczaj, że na mecz powołanych jest trzech golkiperów. Bliżej mu oczywiście wciąż do drużyny U-23. Miał zagrać przeciw PSG, ale akurat miał kontuzję - pęknięty palec, więc lekarz nie wyraził zgody. Potem miał wystąpić przeciw Wolfsburgowi, to mecz odwołano z powodu epidemii.

Juergen Klopp ma czas i głowę do tego, by interesować się młodym, polskim bramkarzem próbującym przebić się do kadry pierwszego zespołu?

Na wszystko przyjdzie czas, na zainteresowanie Kloppa oby również. Dziś na pewno menedżer nie dzwoni do Kuby pytając o samopoczucie, natomiast stały kontakt syn ma z trenerem bramkarzy Liverpoolu - Johnem Achterbergiem. Znamy się już dwa lata, wiele rozmawialiśmy, natomiast unikam trochę podobnych kontaktów. Uważam, że syn powinien radzić sobie sam. Nie wtrącam się w te relacje.

Nie próbowałeś wykorzystać sytuacji i dostać się na dłuższy staż u Kloppa?

Byłem na dwóch treningach pierwszego zespołu, ale wcześniej, kiedy Kuba był dopiero testowany w Liverpoolu. Potem pracowałem w Polsce, a ostatnio nie było to możliwe z kilku powodów. Opiekowałem się ciężko chorą żoną, nie mogłem jej zostawiać w domu i jeździć sobie do klubu. Nie miałbym na to czasu. Jak coś robię, to na maksa. W styczniu żona zmarła. W lutym był pogrzeb w Polsce. Wróciliśmy z Kubą do Anglii, próbowałem się czymś zająć. Rozmawiałem z Johnem właśnie na temat możliwości stażowania, podpatrywania pracy Kloppa. Nie było zgody. W klubie panowało napięcie charakterystyczne dla historycznego sezonu. Wszyscy czekali, i czekają na mistrzostwo Anglii, które na Anfield ma wrócić po 30 latach. Nie chcieli zaniedbać żadnego szczegółu. Grzecznie, ale jednak odmówiono mi w tej sytuacji. Chciałem też odbyć staż w Manchesterze City, ale tu z kolei na przeszkodzie stanął koronawirus. Żałuję, bo kontakt z takimi piłkarzami jest niesamowity, a w City, choćby w zespole U-23, mają kilku takich kozaków, że coś niemożliwego.

W Liverpoolu ktoś w ogóle zakłada, że ten sezon może zostać anulowany? Że nie będzie tego mistrzostwa?

Absolutnie nikt nie dopuszcza takich myśli do siebie. Tym bardziej że grać będzie można nawet w lipcu. Zresztą moim zdaniem to byłby cios poniżej pasa, gdyby Liverpool nie mógł cieszyć się z tytułu mając taką przewagę. Oczywiście, kwestie spadków i awansów, kolejnych miejsc w tabeli, układu czołówki - to wszystko jest dyskusyjne, ale mistrzostwo powinno być akurat poza dyskusją.

Jak wygląda Anglia bez futbolu?

To inna Anglia, nie do poznania. Tu jest niesamowita kultura piłkarska, ludzie żyją futbolem nie tylko na stadionie. Mecze swoją drogą, ale potem są nieustanne analizy, rozmowy. Kibice dyskutują cały tydzień o tym co wydarzyło się lub wydarzy w weekend. To ich życie. I nagle tego nie ma, jest pustka, którą starają się zapełnić klubowe social media, ale to oczywiście tylko namiastka tego, co było. Czasem widzę w parku, że kilka osób się zbiera, słyszę, że rozmawiają o piłce, ale jakoś inaczej, bez emocji. Generalnie mało tego. Nie dość, że brakuje tematów, to jeszcze jest zakaz gromadzenia się. Kiedyś u fryzjera, w knajpie, wszędzie był jeden temat - futbol. Czytałem relacje, że niektórzy przyznają się do myśli samobójczych, nie mogąc znieść życia bez piłki. Trzeba pamiętać o tym, że Anglia to kolebka futbolu. Tu ludzie szanują piłkarzy, trenerów, zdają sobie sprawę, jak ciężki bywa to kawałek chleba. Mogą być czasem niezadowoleni, ale zawsze są ze swoim klubem. Byłem jakiś czas temu na meczu Manchesteru United z Watfordem, jeszcze za Mourinho. Atmosfera była znakomita. Traf chciał, że byłem także ostatnio, kiedy Manchester United również grał z Watfordem. Jakoś było inaczej, ciszej, mniej żywiołowo, ale Old Trafford za każdym razem pękał w szwach. Zresztą o czym my mówimy, skoro nawet w V lidze na mecze pucharowe potrafi się wybrać ze swoją drużyną dziesięciotysięczna rzesza kibiców. Ostatnio z synem oglądaliśmy na Netflixie serial o Sunderlandzie, drugi sezon. Pouczająca rzecz o oddaniu i utożsamianiu się z klubem. Słyszałem, że jest też fajny serial o początkach futbolu w Anglii. Pewnie się za niego weźmiemy, bo co robić.

Premier League niewątpliwie sobie poradzi. Odczuje kryzys, ale przeżyje. Jesteś natomiast zdziwiony, że w Polsce już mówi się o możliwym bankructwie niektórych klubów? Zaskoczony tym, na jak kruchych fundamentach funkcjonuje polski futbol?

Jestem trenerem, a nie menedżerem czy dyrektorem. Zarządzania nie skończyłem, ale pracowałem jednak w kilku klubach, więc zaskoczony nie jestem. Już wówczas, kiedy o podobnym jak dziś kryzysie nikomu się nie śniło, widziałem niedostatki. Brakowało na wynajem boiska, autokaru, na lepsze jedzenie dla zawodników. Wytykałem te braki. Mówiono, że przesadzam. Chciałem tylko normalności, profesjonalizmu. Jak będzie po pandemii, wolę nie myśleć. Widać jednak jasno, że biznes jest bezlitosny. Nie ma piłki, nie ma telewizji, nie ma bukmacherki i jeśli nie ma odłożonej kasy na czarną godzinę, to jest dramat. Niby kluby, które są utrzymywane przez miasto mają lepiej, ale przecież i samorządy mają teraz inne, pilniejsze wydatki. Najlepiej chyba mieć sponsora czy właściciela działającego w branży spożywczej. Wtedy się nie zginie.

Zaczyna się dyskusja nad obniżeniem pensji piłkarzom. Nie każdy chce się na to zgodzić.

Cóż, w Anglii jest to samo. Piłkarze twierdzą, że są pod parą, że ćwiczą, przygotowują się do wznowienia sezonu, że chcą grać, więc chcą zarabiać. Wydaje mi się, że potrzeba indywidualnych rozmów. Jeden ma kredyty, zobowiązania, trójkę dzieci... Różnie bywa. Są piękne przykłady Lewandowskiego, Błaszczykowskiego wspierających walkę z koronawirusem, słyszałem o gestach piłkarzy Juventusu, ale trudno wszystkich wrzucać do jednego wora. Ostatnio doszły mnie słuchy, że w Płocku piłkarze jako pierwsi zgodzili się na redukcję 50 procent uposażeń. Ale tam akurat są mądrzy chłopcy, mądry prezes... Niech każdy jednak spojrzy na siebie, tak jest najlepiej. Co klub, co zawodnik - to przecież inna historia.

Komentarze (0)