Jeremiah Dąbrowski. Polak z Berlina, obywatel świata. Historia naszego piłkarza z ligi estońskiej

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Jeremiah Dąbrowski
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Jeremiah Dąbrowski

W jego domu używano czterech języków. Najbliższe są mu Polska i Francja, choć większość życia spędził w Niemczech. - Mój ojciec dbał, byśmy dokładnie poznali swoje korzenie - mówi WP SportoweFakty Jeremiah Dąbrowski z estońskiego JK Viljandi Tulevik.

W tym artykule dowiesz się o:

Urodził się i wychował w Niemczech. Grał w kilku krajach Europy, ale nigdy w polskim klubie. Jego media społecznościowe są pełne postów w języku angielskim. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Jeremiaha Dąbrowskiego łączy z naszym krajem tylko nazwisko. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna i można to zauważyć niemal natychmiast. - Rozmawiajmy po polsku - słyszymy, gdy się z nim kontaktujemy.

- Bardzo lubię język polski i zawsze było dla mnie ważne, by umieć się nim posługiwać. Myślę, że jego opanowanie było moim obowiązkiem jako Polaka. Przyzwyczaiłem się jednak, że czasem ludzie bywają zaskoczeni. Zresztą, niektórzy w Polsce odbierają mnie nawet jako Niemca, choć czuję się bardzo z nią związany. Uwielbiam spędzać tam czas. Gdy tylko mam trochę wolnego, to moim pierwszym przystankiem jest Berlin, ale stamtąd często jeżdżę z ojcem do Szczecina lub Słubic. Jeśli tylko mamy go więcej, to odwiedzamy rodzinę w Piastowie - mówi 25-latek.

Ojciec zadbał o wiedzę

Piastów to nieco ponad dwudziestotysięczne miasto w województwie mazowieckim. Tu mieszkał Ryszard Dąbrowski. Później wyjechał na studia do Warszawy, a w wieku 24 lat znalazł się w Berlinie Zachodnim. I los zdecydował, że to będzie jego miejsce do życia. Wprowadzenie stanu wojennego sprawiło, że nie było sensu wracać do kraju. Na dodatek spotkał Julię Hair, Francuzkę amerykańskiego pochodzenia. Związali się i osiedlili w Moabit - wielokulturowej i międzynarodowej dzielnicy miasta. Tam na świat przyszły ich dzieci: najpierw Noemi, a kilka lat poźniej Jeremiah. A właściwie to Jeremiah Jan Howard.

ZOBACZ WIDEO: Dawid Kownacki przed ogromną szansą na powrót. "Nie wiem, co działoby się w mojej głowie"

- Mam 3 obywatelstwa: polskie, francuskie i amerykańskie, a urodziłem się i dorastałem w stolicy Niemiec. W naszym domu ścierały się te wszystkie kultury. Tato od zawsze rozmawiał ze mną po polsku, a mama tylko po francusku. Z kolei w kontaktach między sobą używali angielskiego. Niemiecki można było u nas usłyszeć tylko, gdy się kłóciłem z moją siostrą albo jak przychodzili do nas lokalni goście. Efektem tego jest to, że sam mówię dziś płynnie w tych czterech językach. Ponadto uczę się jeszcze rosyjskiego, bo spodobał mi się podczas pobytu w Mołdawii i mam nadzieję, że opanuję go w ciągu kilku lat - opowiada "Jay".

Rodzinna historia sprawia, że młody Dąbrowski nie chce przyporządkowywać sobie jednej narodowości. Dopytywany odpowiada, że serce ma podzielone między Polskę i Francję. Oba te kraje są mu bliskie, nie zamierza jednak analizować który bardziej. I nie ma w tym nic dziwnego, bo to trochę jakby musiał zdecydować kogo bardziej kocha: ojca czy matkę. O obu państwach wie bardzo dużo, często nawet więcej niż wielu z na co dzień w nich mieszkających.

- Jeśli chodzi o Polskę, to mam z niej wiele fajnych wspomnień z dzieciństwa. Ponadto mój ojciec dbał, byśmy dokładnie poznali swoje korzenie. Opowiadał o historii, stanie wojennym czy czasach komunizmu, a także o tym, jakie było jego życie w Polsce, jak dorastał i jakie było jego dzieciństwo. W sumie poznaliśmy wszystkie dzieje naszej rodziny - mówi.

- Z kolei jak byliśmy w kraju to spędzał ze mną i moją siostrą dużo czasu w muzeach, np. Powstania Warszawskiego. To wszystko było dla niego bardzo ważne. Też mój dziadek i babcia mieli dużo różnych historii, które dla mnie jako dziecka czasami były okropne i niewyobrażalne. Zwłaszcza, że tyle cierpienia przyszło z kraju, w którym się urodziłem - dodaje Dabrowski.

Od znięchecenia do reprezentacji

Dąbrowski nie pamięta swojego pierwszego spotkania z futbolem, bo piłkę przy nodze miał praktycznie od momentu, gdy zaczął chodzić. Potrafi natomiast odnaleźć w pamięci pierwszy kontakt z treningami w klubie.

- Miałem 4-5 lat, gdy mój ojciec zabrał mnie tam pierwszy raz. Po kilku tygodniach poczułem jednak zniechęcenie, nie podobała mi się atmosfera i podejście trenera. Chciałem grać dla zabawy, ale w Niemczech wszystko jest jakby profesjonalne już bardzo wcześnie. Postanowiłem więc spróbować sił w innym sporcie - opowiada.

- Zechciałem walczyć i tato zapisał mnie na judo. Dzieci miały tam jednak wielką przewagę nade mną, dlatego też mi się nie spodobało i zrezygnowałem. Minęło trochę czasu i przyszedł list z poprzedniego klubu piłkarskiego. Namawiano mnie tam, abym się nie zniechęcał. Mój ojciec przyszedł do mnie i po rozmowie doszliśmy do wniosku, że powinienem dać im drugą szansę. Efekt jest taki, że nadal gram - śmieje się na wspomnienie tamtych chwil.

Jeremiah Dąbrowski z ojcem Ryszardem. Zdjęcie z czasów dzieciństwa (fot. Archiwum Prywatne)
Jeremiah Dąbrowski z ojcem Ryszardem. Zdjęcie z czasów dzieciństwa (fot. Archiwum Prywatne)

Zaczynał w SpVgg Tiergarten 58, poźniej przeniósł się do LFC Berlin. Celem i marzeniem były kluby z Bundesligi, które znał ze skrótów meczów pokazywanych w telewizji. Nie udało się jednak tam trafić, więc jako junior przeniósł się do trzecioligowego SV Babelsberg 03 Poczdam. Już jako młodzieżowy reprezentant Polski, bo kilka miesięcy wcześniej dowiedział się o nim Marcin Dorna i zaprosił go na konsultacje.

- W moim roczniku było jeszcze trzech innych zawodników z Berlina i to chyba jakoś otworzyło mi do tego drzwi - zastanawia się. Pojawił się na kilku zgrupowaniach, zagrał w czterech sparingach. Ta ekipa, z Karolem Linettym i Mariuszem Stępińskim na czele, w 2012 roku zdobyła brązowy medal na Euro U-17, ale już bez Dąbrowskiego.

Piłkarski podróżnik

Na seniorskim poziomie w Niemczech nigdy nie dostał szansy. Latem 2014 roku zaczął poszukiwania nowego klubu. W kraju, ale niespodziewanie pojawiła się oferta z serbskiego FK Mladost Lucani, a on postanowił zaryzykować i spróbować sił. Tak zaczęła się przygoda piłkarskiego podróżnika. Od tamtej pory był już bowiem graczem siedmiu klubów z m.in. Finlandii, Litwy, Mołdawii czy Irlandii Północnej.

- Takie podróżowanie nigdy nie było jednak moim celem. Trudno jest bowiem przyjechać do obcego kraju i od razu się zaaklimatyzować. Nowy język, klub, koledzy z drużyny... Chciałbym już stabilności, bo ostatnie lata były naprawdę trudne i wyczerpujące - zaznacza.

- Często miałem różne problemy i po krótkiej chwili pojawiał się wybór: poddać się i zostać na straconej pozycji albo pójść gdzieś indziej i spróbować od nowa. Nie chcę jednak zagłębiać się w szczegóły, bo były też fajne momenty. Mogę powiedzieć, że lubiłem życie w Belfaście, ale też ceniłem czas spędzony choćby w Luksemburgu - dodaje.

W luksemburskim US Rumelange Dąbrowski po raz pierwszy wystąpił na poziomie ekstraklasy. W debiucie z Differdange tuż po wejściu na boisko strzelił nawet gola. Nie udało mu się jednak wywalczyć miejsca w podstawowym składzie. Do tego zespół przegrywał mecz za meczem i spadł.

- Ta liga nie jest jednak zła. Przez ostatnie dwa lata mistrzem był Dudelange, który przecież zakwalifikował się do Ligi Europy. O jego sile świadczy zresztą to, że zeszłym roku wykopał z niej nawet Legię Warszawa. Inne drużyny z BGL Ligue też potrafią coś zdziałać w kwalifikacjach - przekonuje.

- W czasie gry w Rumelange mieszkałem we Francji, tuż przy granicy. Ponadto grałem tam z Mateuszem Siebertem, który przez kilka lat występował w polskiej Ekstraklasie i I lidze dla Arki Gdynia. Zresztą nadal mamy kontakt, to świetny gość - dodaje.

Profesjonalna Estonia

Kilka lat temu przed Dąbrowskim mogła otworzyć się szansa na znacznie większą karierę. Zaproszenia na testy przychodziły z naprawdę solidnych lig, dzięki czemu trenował m.in. z greckim Levadiakosem czy amerykańskim New York Red Bull. Nie udało mu się jednak podpisać kontraktów. Podobnie było przy próbie znalezienia nowego pracodawcy w Polsce. - Było kilka szans. Co prawda nigdy nie dostałem konkretnej oferty, ale jakieś rozmowy i propozycje testów się pojawiały. Może więc uda się w przyszłości - mówi.

25-latek wielokrotnie musiał pogodzić się z odrzuceniem. Waleczność sprawiała jednak, że nigdy się nie poddawał i w końcu znajdował miejsce, gdzie widziano w nim potencjał. Tak było m.in. w JK Viljandi Tulevik, w którym obecnie występuje. Najpierw był tam oglądany podczas treningów i meczów kontrolnych, a dopiero po tym podpisano z nim roczną umowę.

- W sumie to na początku tego roku testował mnie inny klub zagraniczny. Trwało to miesiąc, dostałem nawet propozycję kontraktu na trzy lata. Problem w tym, że nie czułem się tam dobrze i uważałem, że warunki finansowe nie są wystarczające. Wówczas skontaktował ze mną mój agent i powiedział, że w Tulevik szukają obrońcy. Postanowiłem zaryzykować i odrzucić tamtą ofertę, by przylecieć do Estonii. To był dobry wybór, bo po kilku tygodniach zaoferowano mi tu warunki, z których byłem zadowolony - tłumaczy.

Polski piłkarz zrobił na tyle dobre wrażenie, że zadebiutował już w premierowym meczu Premium Liigi z JK Tammeka (1:2). Wyszedł nawet w podstawowym składzie, rozegrał 86 minut. Później rozgrywki zostały przerwane z powodu pandemii koronawirusa SARS-CoV-2. Wznowienie ma jednak nastąpić już 19 maja, ku jego uciesze. - Tamta porażka wciąż we mnie siedzi. Dlatego też nie mogę się doczekać kolejnego spotkania - mówi.

Jeremiah Dąbrowski (przy piłce) podczas treningu w JK Viljandi Tulevik (fot. Materiały Prasowe/JK Viljandi Tulevik)
Jeremiah Dąbrowski (przy piłce) podczas treningu w JK Viljandi Tulevik (fot. Materiały Prasowe/JK Viljandi Tulevik)

Dąbrowski jest trzecim Polakiem w historii estońskiej ligi, choć pierwszym zawodnikiem z pola. Szlak przetarł bramkarz Damian Jaroszewski, który na sezon 2002 (obowiązuje system wiosna-jesień - przyp. red.) został wypożyczony przez Levadię Maardu ze Śląska Wrocław. 10 lat po nim do JK Nomme Kalev trafił kolejny golkiper Marcin Zomerski, ale on nawet nie zadebiutował.

Estonia nigdy nie była celem dla polskich piłkarzy, a wręcz ich odpychała. Półzawodowy status futbolu, brak nawet najmniejszych sukcesów, słaba infrastruktura... To już jednak przeszłość. - Liga się rozwija, a od tego sezonu wszystkie kluby mają status profesjonalny. Gra tutaj jest bardzo fizyczna, ale poziom uważam za dość dobry. Poza tym sam kraj jest bardzo piękny. Na przykład tutaj, w Viljandi, bardzo podoba mi się natura, a prawdopodobnie latem będzie to wyglądać jeszcze lepiej. Stolica Tallin jest również bardzo ciekawa, nowoczesna - zachwala Dąbrowski.

Warto wiedzieć, że Dąbrowski nie zamyka się tylko na futbol. Wolny czas poświęca m.in. na gotowanie, medytacje czy... pisanie książki. - Robię to już od dwóch lat. Po piłce to mój największy projekt. Najważniejsza rzecz w moim życiu to jednak moja rodzina. Oni są moim życiem. Wszystko, co robię, robię dla nich. Moim największym marzeniem jest, aby wszyscy byli szczęśliwi. Ponadto chciałbym być pewnym, że ludzie których kocham nigdy więcej nie zaznają problemów finansowych. To mój cel - kończy.

Czytaj inne reportaże tego autora:

>>> Mońki, Chicago i West Ham. Droga Przemysława Zabielskiego na boiska Gibraltaru

>>> Nażad Asaad. Od piłkarza do lekarza

>>> Piotr Grzelczak. Strzelał Barcelonie, zachwyca w Kazachstanie

Komentarze (1)
dopowiadacz
19.05.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
A do Bayrenu , próbował , spokojnie to był tylko niewyszukany żart , faceta należy szanować za upór i pewnie za trochę talentu . U mnie w domu rozmawia się także w czterech językach , to znaczy Czytaj całość