Wielkie oszustwo Roberta Gadochy
Jest jednym z najwspanialszych piłkarzy polskiej piłki, ale dla wielu pozostanie tym, który oszukał kolegów. 23 czerwca 1974 roku Polska wygrała z Włochami na mundialu, a Gadocha miał przywłaszczyć sobie pokaźną premię motywacyjną od Argentyńczyków.
Piekielne przyspieszenie, zwody wykonywane w pełnym biegu i to charakterystyczne markowanie ruchu, oszukiwanie przeciwnika, wszystko wykonywane w ułamku sekundy. Bez dwóch zdań fenomenalny skrzydłowy reprezentacji Polski i Legii Warszawa był jednym z tych zawodników, dla których kocha się futbol, którzy byli ponad grą, na szczycie świata. Gadocha wyprzedzał większość współczesnych sobie graczy o dekady. I tak naprawdę pisząc artykuł o nim w normalnych okolicznościach, można by było dotrzeć do wyczerpania przymiotników. Taki był dobry.
Tyle że to by było w normalnych okolicznościach. Jednak wielu polskim kibicom kojarzy się przede wszystkim z wielką aferą z roku 1974. Zresztą aferą, która ujrzała światło dzienne wiele lat później za sprawą Grzegorza Laty. W połowie lat 80. polski król strzelców mundialu (swoją drogą Lato miał 7 bramek, zaś Gadocha 7 asyst) grał w Meksyku z Rubenem Ayalą. Argentyńczyk powiedział wtedy Lacie, że przekazał Gadosze pieniądze "na motywację" z Włochami.
ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Grzegorz Krychowiak: Jeżdżę na trening z uśmiechem na twarzyTyle tylko, że pozostali piłkarze nigdy tych pieniędzy nie widzieli. Sam Gadocha, który mieszka w mieście Sarasota na Florydzie, od lat nie utrzymuje kontaktu z dziennikarzami. Wiele lat temu podjąłem kilka prób. Napisałem do jego syna na Facebooku, ale nie odpisał. Jednak siostra Gadochy przekazała mi informację, że Robert dostał wiadomość i się zastanawia. Potem próby kontaktu z siostrą kończyły się już nieprzyjemnymi komentarzami i rzucaniem słuchawką. Trudno. Inni mieli więcej szczęścia. Gadocha udzielał krótkich wypowiedzi podczas wizyt w Zakopanem. Rozmawiał też w 2013 roku z Rafałem Hurkowskim z portalu Polsat Sport. Wszystkiemu zdecydowanie zaprzeczył.
- To wszystko kłamstwa. Moje nazwisko zostało wykorzystane. Proszę tylko prześledzić moją karierę - nie ma tam ani krzty informacji o ustawianiu meczów czy o jakichkolwiek innych przekrętach. Jestem czysty jak łza. Zawsze koncentrowałem się tylko na piłce - mówił.
Skoro to wszystko nieprawda, skąd tyle konkretnych informacji? Albo inaczej: komu tak bardzo zależało na tym, żeby je zmyślić? - zapytał dziennikarz.
- Właśnie temu panu Boćwińskiemu i mojej ówczesnej żonie. Kiedy wygraliśmy z Haiti, przyleciały do nas nasze małżonki. Krąży opinia, że mieliśmy się wszyscy we trójkę spotkać i dogadać po konferencji prasowej, którą Kazimierz Górski zorganizował z okazji awansu. Później miałem przekazać te pieniądze małżonce na jakimś spacerze. A my przecież byliśmy tam skoszarowani! Nie było możliwości wyjścia z hotelu. Zawsze ktoś przy nas był. Na spacery wychodziliśmy jedynie całą drużyną. To się wszystko wzajemnie wyklucza - odparł Gadocha.
Dlaczego była żona miałaby panu zrobić taką krzywdę?
Dla niej liczyły się tylko pieniążki. To wszystko zostało wymyślone kilka lat po turnieju, kiedy poprosiłem tą panią o rozwód. Wtedy zaczęło się szantażowanie. Małżonka mówiła, że jeśli nie zrezygnuję z domu, zniszczy mi życie... Ja po prostu byłem człowiekiem, na którym dało się sporo zarobić.
A jaki interes miał w tym wszystkim Boćwiński?
Ona z tym człowiekiem współpracowała już wcześniej. W Polsce. Facet był bardzo blisko naszej reprezentacji. Trener Górski akceptował jego obecność na treningach. Mógł nawet wchodzić na płytę boiska. Nie wiem konkretnie, co ta dwójka wymyśliła, ale tak na logikę: gdybym wziął te pieniądze, moi koledzy siłą rzeczy wszystkiego by się dowiedzieli. Przecież on z nami przebywał, powiedziałby im! Dlaczego to wyszło dopiero po 30 latach?
A jednak zawodnicy nie uwierzyli Gadosze. Jan Tomaszewski nazwał go nawet złodziejem. Na pewno nie pomogło mu wycofanie się z życia publicznego, unikanie telefonów. Oczywiście zemsta była motywem, ale nie znaczy to, że te osoby kłamały.
Rozmawiałem na ten temat z Iggym Boćwińskim, który w latach 70. był dyrektorem PanAma na Polskę. Jego opowieść wskazuje na to, że nie do końca był tylko facetem, który kręcił się przy kadrze. - Robert był moim przyjacielem, jednym z najbliższych. Jestem nawet ojcem chrzestnym jego córki - mówi Boćwiński.
- Przed meczem w kawiarni w Niemczech, niedaleko polskiego obozu, spotkałem dwóch argentyńskich dziennikarzy. Pytali, czy mam kontakt do kogoś z naszej kadry. Powiedziałem, że znam Gadochę i tak się zaczęło - opowiada. Pieniędzy jego zdaniem było mniej niż 20 tysięcy (choć Ayala mówił o 24 tysiącach i ta wersja wydaje się bliższa prawdzie). Gadocha jego zdaniem wziął 18 tysięcy, którymi miał się podzielić z kolegami. Resztę Boćwiński policzył sobie jako prowizję za usługę.
18 tysięcy to były potężne pieniądze, warto pamiętać, że za udział w turnieju zawodnicy zarobili po 3,5 tys. na głowę.
Pieniądze "Piłat", bo taki pseudonim nosił Gadocha, miał przekazać żonie, a ta miała zająć się resztą. Argentyńczycy zapłacili Polakom za wygranie z Włochami, co dałoby im awans do kolejnej rundy. Wygląda na to, że Gadocha obmyślił sobie wszystko sprytnie: jeśli Polska wygra, on zgarnie całą kwotę. Jeśli nie, zwróci ją i nikt nie dostanie pieniędzy.
Polacy wygrali 2:1 i nikt nie zadawał pytań. Aż do czasu, gdy o wszystkim powiedział Ayala. A potem członkowie rodziny i znajomi "Piłata". Wielka szkoda, że ten wybitny piłkarz będzie będzie kojarzony nie tylko z piłką, ale też z aferą na mundialu w 1974 roku.
ZOBACZ Włodzimierz Lubański - elegancki zabójca
ZOBACZ Andrzej Szarmach - wielki piłkarz z rysą na pomniku
OGLĄDAJ MECZE REPREZENTACJI W PILOCIE WP
