Zapalenie jelita grubego - taką diagnozę usłyszał Piotr Pawłowski. To syn Tadeusza, znakomitego przed laty piłkarza, gwiazdy ekstraklasy, superstrzelca Śląska Wrocław.
Piotr poszedł w ślady ojca. Był dobrym piłkarzem. Grał m.in. w LASK Linz i Tirolu Innsbruck. Dostawał powołania do reprezentacji młodzieżowych Austrii. Był rok 2011, kiedy choroba przerwała karierę. Później lekarze wykryli u niego nieszczelność zastawki. Szykował się do operacji.
Drugi cios
Telefon zbudził Pawłowskiego w środku nocy. Od lekarza przez słuchawkę słyszy, że Piotr miał wylew, pękł mu tętniak. Potem przez dziesięć miesięcy leżał w śpiączce. Rodzice codziennie jeździli do niego do Innsbrucka. Lekarze dawali 20 procent szans na przeżycie. Tadeusz uznał, że to dużo.
Miał rację. Piotr przeszedł już kilkanaście operacji. Jest nie w pełni sprawny, ma sparaliżowaną jedną stronę ciała. Gdy walczył o życie, koledzy grali dla niego mecze charytatywne. W Austrii opiekują się nim rodzice i pielęgniarka. Ojciec, kiedy tylko może, opowiada mu o piłce. Obaj kochają futbol i znają się na nim.
- Siedzieliśmy obok siebie i nagle syn mnie objął. To oznacza, że jest z nim coraz większy kontakt. Do syna dociera już praktycznie wszystko, co się wokół niego dzieje - mówił cztery lata temu.
W 2014 roku Pawłowski zostawił rodzinę w Austrii i wrócił do Wrocławia. Trenował młodzież, teraz dostał propozycję prowadzenia seniorów. Śląsk potrzebował następcy po Stanislavie Levym. Drużyna była w słabej kondycji i groził jej spadek do niższej ligi.
Pawłowski, legenda Śląska, dał zespołowi tlen. Pokazał, kto rządzi w klubie. Sebastianowi Mili odebrał opaskę kapitana i powiedział mediom, że reprezentant ma problemy z wagą. Była gwiazda Groclinu miała ok. 10 kg nadwagi! Pawłowski jednak nie tylko go odstawił, ale podał mu rękę, wziął w obroty, odbudował. Po dwóch latach Mila wrócił do reprezentacji i zapisał się w historii. Strzelił gola na 2:0 w historycznym meczu z Niemcami.
Pawłowski miał dobry czas. Udowodnił, że nie jest tylko wesołym "Tedim". - Czytam wszystko. Że jestem bez jaj i tak dalej. Czytam i nie rusza mnie to. Czytam, bo chcę wiedzieć, co myśli o mnie wróg. Nie mówię, że codziennie wchodzę do internetu i wyszukuję negatywnych wpisów o sobie. Ale czytam - mówił nam.
Śląsk skończył sezon na dziewiątym miejscu. Pawłowskiemu udało się nawet zabrać Piotra na mecz. Rok później trójkolorowi awansowali do europejskich pucharów, ale zmieniające się co rusz władze klubu pożegnały go w 2015 roku. I poszedł do Wisły Kraków. Nie była to udana przygoda - skończyła się po trzech miesiącach.
W historii Śląska tylko on zaprowadził zespół do europejskich pucharów jako piłkarz a potem trener. Nadal jest najlepszym strzelcem trójkolorowych w ekstraklasie. Zdobył 63 bramki, chociaż grał jako pomocnik. Wyróżniał się, był wszechstronny i inteligentny. W kadrze zagrał jednak tylko pięć razy. Były to czasy Grzegorza Laty, Andrzeja Szarmacha i Roberta Gadochy. Ale we Wrocławiu był liderem.
O grze w Śląsku marzył od dziecka. Wychowywał się przy ulicy Kruczej niedaleko stadionu. Od początku wspierał go tata, pastował buty i karmił przed meczami tłustą jajecznicą na końskiej kiełbasie. Przez Pafawag i Zagłębie Wałbrzych dostał się do Śląska.
W 1982 roku mieli świetny czas. Walczyli o mistrzostwo Polski. Wojskowe władze klubu chłodziły wódkę na tę okazję, przed ostatnim meczem z Wisłą Kraków przy Oporowskiej zawisły już transparenty "witamy mistrza". Ale tamtej niedzieli Śląsk grał słabo i to Biała Gwiazda wyszła na prowadzenie. W końcówce gospodarze dostali rzut karny. Do piłki podszedł Pawłowski i... nie trafił. Mistrzem został Widzew Łódź. Generałowie znienawidzili Pawłowskiego, nie pozwalali trenerom posyłać go do gry. Aż po pomocnika zgłosiło się Lens. Wtedy plany pokrzyżował stan wojenny.
- Nie było łatwo wyjechać. Paszport dostałem zbyt późno i Francuzi się rozmyślili. Dopiero jesienią wyjechałem i podpisałem kontrakt z Admirą Wacker - tłumaczył.
Trzeci cios
Ostatni raz prowadził dorosły zespół Śląska w 2018 roku. Było to jego trzecie podejście. Za każdym razem przychodził w roli strażaka. Miał uchronić klub przed katastrofą. Było tak za pierwszym razem w 1992 roku, gdy klub był w kryzysie finansowym - po upadku komunizmu przestał być finansowany przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Podobnie dwa lata temu - przeprowadził zmianę pokoleniową po kadencji Jana Urbana i szykował grunt dla Vitezslava Lavicki. Potem został dyrektorem akademii młodzieżowej.
W Austrii słynie z pracy z młodzieżą. Dlatego chcieli to wykorzystać we Wrocławiu. Pawłowski rozkręcił ośrodek, powstała bursa dla najstarszych juniorów, są porządne nabory i solidna siatka skautów na terenie całego kraju.
W tym roku Pawłowskiego spotkała kolejna tragedia. Żona Anna zachorowała na nowotwór, ale dzielnie walczy. Była rekordzistką Polski w rzucie dyskiem, zajęła czwarte miejsce na mistrzostwach Europy. Później lubili wspólnie wędkować. Kochają oglądać mecze. W 2015 roku odbierała za niego nagrodę dla trenera roku wg "Gazety Wrocławskiej".
Dla rodziny 66-latek zrezygnował z pracy w akademii Śląska i w maju wrócił do najbliższych, do Austrii.
Pierwszy cios
Największy wstrząs legendarny piłkarz Śląska Wrocław przeżył jednak w 2010 roku. U jego starszego syna zdiagnozowano wtedy nowotwór oka. U Pawła nastąpiły przerzuty, choroba nie odpuszczała. Zmarł mając zaledwie 37 lat.
- Tłumaczyłem sobie, że to spotyka miliony ludzi na całym świecie. Miliony ludzi umiera na raka. Cieszę się, że nie zamknąłem się po tym w sobie, że nie stałem się ponurakiem. choć oczywiście nie było to dla nas łatwe - mówił w wywiadzie z "Gazetą Krakowską".
Od kilku tygodni znowu jest w Alpach. Może odwiedzać grób syna. - I tak nie ucieknie się od myśli, że straciło się dziecko. Teraz, kiedy wróciłem do Bregenz, jest mi o tyle łatwiej, że mogę odwiedzić grób Pawła i porozmawiać z nim - przyznał w rozmowie z "Onetem".
Pawłowski trenuje młodzieżowe zespoły Voralbergu, wspiera żonę i syna. Nie załamuje się. Nigdy tego nie robił. - Myślę, że to zasługa moich rodziców. Ojciec był moim największym kibicem. Nawet po gorszych występach zawsze mnie chwalił i mówił, że byłem najlepszy na boisku. To budowało moje morale i pewność siebie. Optymistycznego podejścia do życia nauczyłem się też w Austrii - opowiadał dla "Tu Wrocław".
W stolicy Dolnego Śląska ma do czego wracać. Akademia Śląska nadal nie znalazła jego następcy, a w jego gabinecie wisi hasło: "Szczęście to nie jest cel w życiu, to sposób życia". Bez względu na okoliczności.
W Bergamo wróciła nadzieja. Piłkarze pomagają miastu stanąć na nogi
MLS. Odmrażanie piłki nożnej w nowym epicentrum koronawirusa
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłkarze z A klasy mogą się poczuć jak w Ekstraklasie. Nowa szatnia robi wrażenie!