Po ostatnim meczu z Huddersfield Town, dźwięki z szatni WBA słychać było pewnie i przed stadionem. Piłkarze walili w co popadnie: w szafki w szatni, ściany. Złość była ogromna. West Brom, który nieprzerwanie od października zajmował miejsce dające bezpośredni awans do Premier League, przegrał 1:2. Los drużyny zależał od rywali na samym finiszu rozgrywek. Dzień później Brentford grał ze Stoke City. W przypadku wygranej, Brentford wskakiwał na miejsce WBA.
Grosicki oglądał to spotkanie w telewizji. A raczej nie mógł patrzeć w monitor. - Kamil powtarzał co chwilę: "nie dowiozą, nie dowiozą." Chodził z góry na dół, po całym domu - mówi Daniel Kaniewski, który pilotował transfer Grosickiego z Hull City do WBA, a teraz jest u zawodnika w Birmingham. - Stoke wygrało, a my poszliśmy rozładować emocje do ogródka. Ustawiliśmy bramkę i zrobiliśmy mini turniej strzelecki - opowiada.
Kopiącego piłkę w ogródku Grosickiego dostrzegł sąsiad. Blisko 70-letni mężczyzna podszedł do płotu Polaka. Też wyszedł z domu przewietrzyć głowę, bo oglądał ten sam mecz. To kibic West Bromu. Grosicki zaprosił go do siebie na podwórko. - Pytał o trenera Bilicia, o nastroje w drużynie. I cieszył się z nami po przegranej Brentford. Mówił, że awans jest dla niego ważny i bardzo na niego czeka - komentuje Kaniewski. Fani WBA nie zakładali innego rozwiązania. Przygotowali się do fety po meczu z QPR. Dzień przed spotkaniem wywiesili na bramie przed stadionem koszulki, flagi i szaliki w klubowych barwach. Miejsca w pubach były już dawno zarezerwowane. W środę wszystko inne schodziło na dużo dalszy plan.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalna sztuczka Lewandowskiego na treningu Bayernu!
West Brom czekał na powrót do Premier League dwa lata. Drużyna spadła o ligę niżej, gdy grał w niej Grzegorz Krychowiak (sezon 2017-18). Rok wcześniej też była blisko awansu, ale odpadła w barażach. W tych rozgrywkach wszystko było możliwe do ostatniej kolejki. Bezpośrednio awansować mogły Brentford i Fulham, ale to głównie dzięki zawodnikom WBA, którzy wcześniej roztrwonili dużą przewagę.
Na wariata
Grosicki spełnił marzenia po raz drugi. Od zawsze marzył o grze w Anglii. Zdecydował się na transfer do Hull City ze Stade Rennes wiedząc, że utrzymanie się w tamtejszej ekstraklasie będzie trudne. Ale zaryzykował, choćby dla kilku miesięcy w raju. Do zespołu trafił trochę "na wariata", w ostatnich minutach okienka, zimą 2017 r. Pół roku wcześniej też był przecież blisko tej ligi, ale nie wyszło. Nie trafił do Burnley. Poleciał na testy ze zgrupowania reprezentacji, ale wrócił bez kontraktu.
Z Hull City zajął 18 miejsce, pierwsze spadkowe. Zabrakło sześciu punktów do utrzymania. Grosicki wystąpił w piętnastu meczach, pięć razy asystował. W spotkaniach z West Hamem czy Middlesbrough pokazał, że zaczyna czuć tę ligę i że może się w niej utrzymać, nawet jeżeli nie uda się to drużynie. Trener Marco Silva dawał nadzieje, że ściągnie Grosickiego do Watfordu, ale nic z tego nie wyszło. Polski zawodnik przygodę z Premier League zawiesił na porażce 1:7 z Tottenhamem.
Po kilku miesiącach Grosicki znalazł się w innej rzeczywistości. Przygotowywał się do sezonu w Championship, ale ciałem. Bo myślami był gdzie indziej. Liczył na transfer, na wyrwanie się z drugiej ligi, którą traktował jak zesłanie. Łatwo mu się tam grało, początek miał bardzo dobry. Ale kiedy letnie okno transferowe się zamknęło, forma zawodnika spadła. Angielscy kibice narzekali, że Grosicki tylko czeka na transfer. I faktycznie, coś w tym było. Już zimą (2018 r.) polski skrzydłowy był w samochodzie w drodze na rozmowy. W ostatnich godzinach okienka zgłosiło się Derby County. Hull City odrzuciło ofertę wypożyczenia.
Turcy grozili
Następne lato dopisało kolejny barwny rozdział w życiorysie piłkarza. Grosicki już nawet nie krył się z zamiarem opuszczenia Hull. Był spakowany, zrezygnował z domu. Kilka tygodni mieszkał w hotelu, to miała być opcja "na chwilę". Klub wycofał go z kampanii reklamowych i zabrał numer "7" na koszulce. Polaka nie było w kadrze meczowej przez pierwszy miesiąc, z tego powodu nie dostał też powołania do reprezentacji po mistrzostwach świata w Rosji.
Pod koniec sierpnia pojechał na testy do tureckiego Bursasporu. Z bliskimi współpracownikami czekał już tylko na podpisanie umowy w klubowym hotelu na stadionie. A pod obiektem tureccy fani śpiewali o naszym piłkarzu piosenki. Grosicki przeszedł testy medyczne, ale zrobiło się bardzo nerwowo. Wycofał się z transferu. Agenci piłkarza otrzymali ofertę "last minute" ze Sportingu Lizbona. Turcy się wściekli. Doszło do sprzeczki słownej i ostrej wymiany zdań. Tamtejsze media wypuściły plotkę, że Grosicki uciekł z hotelu.
Później piłkarz opowiadał nam, jak mocno go to dotknęło. Doszło do tego, że hejt wylał się również na jego bliskich. Nawet babcię piłkarza zaczepiały koleżanki pytając, co jej wnuczek wyczynia. Tureccy kibice grozili zawodnikowi na forach, a inni obrażali najbliższą rodzinę. - Łzy miałem w oczach, z nerwów, kiedy nie podpisałem umowy ze Sportingiem. Wiedziałem, że zacznie się ze mną "jazda". Czułem się znokautowany - opowiadał nam zawodnik.
Hull City podbijało cenę i w końcu transfer do Portugalii nie wypalił. Grosicki wrócił do Anglii. Trener Nigel Adkins był zaskoczony. - O Kamilu można by nakręcić film! - powiedział na drugi dzień. Adkins wiedział, jak dotrzeć do rozbitego Polaka. Po następnych miesiącach współpracy nasz piłkarz porównywał Anglika do Adama Nawałki. Adkins mu zaufał i zrobił kluczowym graczem ofensywy. A "Grosik" szalał na skrzydle.
Drugi Nawałka
Właśnie dzięki szkoleniowcowi Grosicki zrobił kolejny krok. Wyciszył się, skupił na boisku. Wszedł na wyższy poziom i ustabilizował formę. Odkleił łatkę gracza, który po jednym świetnym meczu przechodzi obok kilku następnych. W końcu zrobił to, na co miał potencjał od początku - został jednym z czołowych zawodników Championship. Skończył sezon z 9 golami i 12 asystami.
Mimo że obecny sezon był dla niego już trzecim z rzędu w drugiej lidze, to jednak ciągle wierzył, że jeszcze wróci do Premier League. Bardziej jednak przypuszczał, że dokona tego z Hull City. Drużyna walczyła o miejsca barażowe i w pewnym momencie była blisko szóstej pozycji. Ale Grosicki nie mógł odrzucić kontaktu od wicelidera rozgrywek. Zimowy transfer do WBA też był dla naszego piłkarza zupełnie inny. Przeprowadzony w ciszy. Kluby negocjowały, rozmowy trwały około dwóch tygodni. I co w tym przypadku dziwne, polski piłkarz nie zmienił zespołu pięć minut przed zamknięciem okienka transferowego. Ze swoimi agentami żartował, że tym razem zabrakło rozmachu.
Na powitanie disco-polo
West Brom to zupełnie inne środowisko. Grosicki wyszedł ze strefy komfortu. W Hull City miał niepodważalną pozycję. Grał zawsze, razem z Jarrodem Bowenem decydowali o wynikach. W nowym otoczeniu Polak zaczął na ławce. A kiedy kontuzjowani wcześniej koledzy wyleczyli urazy, to Polak dwa razy nie znalazł się nawet w kadrze meczowej. Ale kilkoma kolejnymi spotkaniami pokazał, że nie musi być tylko uzupełnieniem składu. Strzelił gola byłemu klubowi, miał asysty. Slaven Bilić chwalił go za formę i wystawiał w pierwszym składzie.
W ostatniej kolejce inne wyniki idealnie ułożyły się pod WBA. Przegrał Brentford, Fulham zremisowało. Po meczu West Bromu z QPR (Grosicki wszedł w 80. minucie) Polak w strumieniu szampana cieszył się podskakując z flagą "we are going up" (idziemy ligę wyżej).
Grosicki dobrze pamięta pierwsze przetarcie z Premier League. Kilkanaście godzin po podpisaniu umowy z Hull City przyjechał na Old Trafford. Wtedy jeszcze nie grał, bo klub nie zdążył zgłosić go do rozgrywek. Siedział na trybunach. Poznała go grupka polskich kibiców i zaczęła śpiewać piosenkę disco-polo "przez twe oczy zielone". Na ten stadion Grosicki wrócił niedawno. Po pandemii koronawirusa West Brom grał z Manchesterem sparing. - Wierzę, że w następnym sezonie zagram tam w lidze - powiedział. I dopiął swego. Wbrew wszystkiemu znowu zagra w lidze swoich marzeń.
PKO Ekstraklasa. Legia przegrywa z Pogonią i odbiera medale
Paweł Brożek - król własnego podwórka kończy po raz ostatni