Gdy latem 2015 roku przechodził z Arsenalu do Romy, miał za sobą bardzo przeciętny sezon i właściwie stracone pół roku. W ekipie "Kanonierów" przesiadywał na ławce, w spotkaniu Ligi Mistrzów z Galatasaray Stambuł dostał czerwoną kartkę, a regularne występy utrudniła mu jeszcze kontuzja biodra.
Perspektywy nie były najlepsze, zaś wyjazdu do Włoch Wojciech Szczęsny wcale nie traktował początkowo jako okazji do odbudowania formy. Momentami miał wręcz czarne myśli. - Gdybyś powiedział mi po moich pierwszych miesiącach w Romie, przed przyjściem Spala, że moim następnym klubem będzie Crystal Palace, to pewnie bym w to uwierzył. A dziś gram w Juventusie i opier... na boisku Cristiano Ronaldo - przyznał w książce "W krainie piłkarskich bogów" autorstwa Piotra Dumanowskiego i Dominika Guziaka.
Luciano Spalletti - dziwak, który odmienił Szczęsnego
Właśnie ten trener otworzył przed Polakiem drzwi do bycia wielkim. - Różnice pomiędzy Anglią a Włochami są ogromne. Będąc w Arsenalu, nigdy nie pracowałem nad schematami rozegrania piłki od tyłu. Podobnie było u Rudiego Garcii tuż po moim dołączeniu do Romy. To Luciano Spalletti całkowicie zmienił moje podejście do taktyki. To najlepszy trener, jakiego miałem, bez porównania. Miał niesamowitą łatwość w tłumaczeniu swoich założeń. Wcześniej te zagadnienia nie interesowały mnie za bardzo. Wychodziłem z założenia, że to, jak zagra zespół, nie przeszkadza mi w bronieniu. To był błąd - opowiada reprezentant Polski.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: w takiej roli kolegi Roberta Lewandowskiego z Bayernu jeszcze nie widziałeś. Poszło mu świetnie
- Spalletti rozrysowywał wszystko i za każdym razem wyglądało to na bardzo skomplikowane. Dopiero gdy zaczynał tłumaczyć, okazywało się banalnie proste. Zespół wychodził na boisko i grał dokładnie tak, jak chciał Spalletti. Nie było miejsca na jakąś niesamowitą improwizację. Każdy dokładnie wiedział, co ma robić. Chciałem z tych odpraw jak najwięcej korzystać, rozwijać się, żeby nie wrócić z Romy do Anglii. Nie chciałem grać w jakimś Crystal Palace, tylko w Lidze Mistrzów. To bardzo mi pomogło w bronieniu. Zrozumiałem techniczne aspekty bycia bramkarzem - przyznał Szczęsny.
Spalletti niesamowicie rozwinął naszego reprezentacyjnego bramkarza. - To nie jest tylko tak, że piłka leci i ty musisz bronić. Musisz wiedzieć, jak ją obronić, jaki ruch wykonać, jak poruszać się w bramce, jak odpowiednio zakończyć interwencję. To nie jest tak, że bronię strzał i odbijam piłkę przed siebie, bo nie mogłem inaczej. Mogłeś inaczej! Tylko technicznie zrobiłeś to źle. Po dobrej interwencji piłka nigdy nie zostaje przed tobą. Wiedząc, jak zachowuje się obrona, wiesz także, kiedy włączyć się do gry. U bramkarza wyczucie tego, jak nie robić niepotrzebnego zamieszania, jest niesamowicie ważne. Bramkarz, który nigdy nie robi tego, czego nie powinien robić, jest już bardzo dobrym bramkarzem - dodał 30-latek.
W książce "W krainie piłkarskich bogów" Szczęsny wspomina też okoliczności pierwszego spotkania ze Spallettim. - Daniele De Rossi mówi mi: "Wojtek, uważaj na Spallettiego, nie prowokuj go. Gierki, nie gierki, nigdy go nie prowokuj, bo potrafi być bardzo agresywny". Dobrze, że mi powiedział. Pierwszego dnia, piętnaście minut po przywitaniu z całym zespołem, siedzę w szatni, a oprócz mnie był tylko Juan Manuel Iturbe. Siedziałem tuż przy drzwiach wejściowych, a Iturbe był dużo dalej. Spalletti wchodzi do szatni, zatrzymuje się i patrzy na nas kompletnie zdegustowany, po czym parska niczym koń na Krupówkach i wychodzi. Trwało to jakieś dwadzieścia sekund. Gdyby De Rossi mnie nie ostrzegł, to na pewno zapytałbym go: "O co ci, k..., chodzi?", a tak pilnowałem się. Powtarzałem sobie w myślach: "Nic nie mów, Wojtek, nic nie mów". I patrzyłem mu w oczy. Później, do końca kadencji Spallettiego w Romie, byłem jego pupilem. Wątpię, że przez tę sytuację, ale gdybym zachował się wtedy inaczej, na pewno by mnie nie polubił. To znakomity trener, ale trzeba go zrozumieć. Każdy dziwak ma w sobie potrzebę zrozumienia. Gdy taka osoba jest zrozumiana, nagle staje się najlepszym człowiekiem na świecie.
- Ja utrzymywałem z nim świetny kontakt, choć czasami odbiegałem od profesjonalizmu. Gdy zbliżał się mój wieczór kawalerski, a wypadło to na końcówkę ważnego sezonu, powiedziałem mu: "Trenerze, będę miał wieczór kawalerski i będę chodził trzy dni naj..., chciałbym, żeby trener o tym wiedział i inaczej na mnie spojrzał”. On odparł: "OK, przychodź tylko punktualnie na trening". Przez trzy dni przychodziłem na trening i codziennie miałem ze Spallettim ten sam dialog: "Naj...?" "Tak". "Jest źle?" "Tak". "To jedź do domu. Przyszedłeś na trening, to teraz się wyśpij". Robił tak, bo wcześniej przyszedłem i mu o tym powiedziałem - opowiada Szczęsny.
"Alisson? Nie wiem czemu grałem ja, a nie on"
W Romie głównym rywalem Polaka był Alisson - dziś niekwestionowany numer jeden w bramce Liverpoolu, ale wtedy górą był Szczęsny. Jego zdaniem w dużej mierze dzięki Spallettiemu.
- Lubił mnie, ale do dziś nie wiem za co. Gdy patrzyłem na Alissona i na to, co robił na treningach, zastanawiałem się, czemu to ja gram. W tamtym sezonie zagrałem naprawdę dobrze i nie dałem powodów, by sadzać mnie na ławce, ale pewnie jego sympatia do mnie też miała znaczenie. Po moim pierwszym roku w Romie Spalletti poszedł do zarządu klubu i powiedział: "Chcę tylko jednego zawodnika. Szczęsnego. Nie kupujcie mi żadnego zawodnika, zatrzymajcie tylko Szczęsnego", choć ja sam nie byłem specjalnie chętny, by zostać w Rzymie. Ale dzięki niemu zagrałem tam kolejny sezon. Dzięki Bogu - przyznał.
Teraz Szczęsny świętuje scudetto z jednym z najlepszych europejskich klubów, lecz wciąż pamięta o trenerze, który wyniósł go na szczyt. - Gdy objął Inter, też chciał mnie tam ściągnąć, ale ja już byłem dogadany z Juventusem i nie chciał mi mieszać w głowie. Spalletti miał największe zasługi w moim odrodzeniu we Włoszech.
Czytaj także:
PKO Ekstraklasa. Lech Poznań pobije rekord transferowy? "Tego lata nie ma na to szans"
Miliony dla sportu w nowym budżecie Unii Europejskiej