FC Barcelona jest na ostrym zakręcie. Po raz pierwszy od dwunastu lat drużyna nie wygra w sezonie żadnego trofeum. W lidze hiszpańskiej dała wyprzedzić się Realowi Madryt, a w Champions Leaugue została ośmieszona przez Bayern Monachium (2:8). Jeśli dodamy do tego ogromne problemy finansowe klubu, sytuacja w stolicy Katalonii jest fatalna.
Za wszystkimi kłopotami stoi Josep Bartomeu, który kompletnie nie radzi sobie na swoim stanowisku. Prezydent Barcelony przejdzie do historii jako ten, który nie wykorzystał najlepszego piłkarza w historii. Od czasów Luisa Enrique, drużyna nie ma także trenera przez duże "T". Zespół tkwi w marazmie i z tygodnia na tydzień upada coraz niżej.
Koszmar
Rok 2020 przelał absolutną czarę goryczy. Przypadków chaosu i braku profesjonalizmu w Barcelonie jest więcej niż mogłoby się wydawać przeciętnemu kibicowi. Już w styczniu Duma Katalonii zdecydowała się zwolnić trenera Ernesto Valverde, nie mając... przygotowanego żadnego następcy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski show. Co za sztuczka!
W pośpiechu delegacja Barcelony udała się do Kataru, aby negocjować powrót legendarnego Xaviego. Gdy były pomocnik odmówił, zaczęły się prawdziwe kłopoty. Propozycji nie przyjęli także Arsene Wenger i Ronald Komean, a na ofertę zdecydował się dopiero Quique Setien, dla którego praca na Camp Nou jest największym wyzwaniem w karierze - krótkim, bo niedługo zostanie zwolniony.
Skandale, fatalna ekonomia i złe transfery. Wszystko po kolei stanowi gigantyczny problem dla prezydenta Bartomeu. Pandemia koronawirusa uświadomiła kibicom, że FC Barcelona nie jest idealnie zarządzanym przedsiębiorstwem. Klub długo szukał oszczędności. Po kieszeni dostali przede wszystkim piłkarze, którzy musieli zrzec się aż 70 procent swoich pensji.
- Do lutego nasz przychód był wyższy niż zakładaliśmy. Ale teraz wszystko stanęło. Stąd cięcia. Gdybyśmy do czerwca nic nie zrobili, pewnie byśmy zbankrutowali - mówił w marcu prezydent klubu.
Lista grzechów Bartomeu jest porażająca. W lutym klubem wstrząsnęła afera hejterska, która nadszarpnęła słabą już reputację 57-latka. Lionel Messi, Xavi, Pep Guardiola, Gerard Pique - wbrew pozorom nie jest to lista osób do uhonorowania za zasługi dla FC Barcelony. Wprost przeciwnie. Wszyscy oni stali się ofiarami ataków fanpage'y opłaconych przez władze klubu.
Takiej afery, gdy klub na tak szeroką skalę opłacał hejterskie strony, w piłce jeszcze nie było. Podobne przypadki kojarzyć można głównie z polityki.
Miliony wyrzucone w błoto
Bartomeu kompletnie nie umie dokonywać transferów. Wydał prawie pół miliarda euro na gwiazdy, które nic nie wnoszą. W trzech przypadkach pękła magiczna granica 100 mln euro - żaden klub na świecie nie przekroczył jej więcej razy, ale okazało się, że to droga donikąd. Po sprzedaży Neymara za 222 mln euro i coraz większych wpływach ze strefy marketingowej. Barcelona mogła pozwolić sobie na wiele. Szastała gotówką na lewo i prawo, kupowała zawodników ze szczytu listy życzeń.
Problem w tym, że Philippe Coutinho, Ousmane Dembele czy Antoine Griezmann nie okazali się wzmocnieniem klubu. Piłkarze Barcelony wprost podważali kompetencje Bartomeu i jego zarządu. - Mamy wąską kadrę, bo niestety takie było planowanie - żalił się Ivan Rakitić.
Idealnym przykładem na niekompetencje Bartomeu jest także Carles Perez. To wychowanek klubu i choć jego gra podobała się kibicom, to przygoda na Camp Nou nie trwała zbyt długo. W styczniu 22-latek musiał odejść do AS Roma, a Barca w jego miejsce awaryjnie ściągnęła Martina Braithwaite'a.
- Dostałem swoją szansę w Barcelonie i uważam, że ją wykorzystałem. Podpisałem nowy kontrakt, a potem musiałem odejść. Byłem zaskoczony, gdyż moim zdaniem nie zasługiwałem na to - podkreśla Perez.
Bartomeu nie ma żadnego szacunku wśród piłkarzy. Arthur Melo, który został niedawno sprzedany do Juventusu, nie miał zamiaru dokończyć sezonu w barwach Barcelony. Pomocnik nie chciał ryzykować odniesienia kontuzji, dlatego celowo opóźnił swój przylot do stolicy Katalonii. Melo był szczęśliwy w klubie, ale musiał odejść, gdyż... klub potrzebował przed końcem czerwca przypływu gotówki, aby spełnić zasady Finansowego Fair Play.
- Barcelona jest bankrutem: ekonomicznie i moralnie - stwierdził Victor Font będący jednym z kandydatów na prezydenta tej drużyny. - Sposób, w jaki klub zachowywał się ostatnio na poziomie instytucjonalnym, jest zawstydzający - dodał.
Ważniejszy własny interes
W kwietniu, gdy cały świat rozważał różne scenariusze, aby wrócić do gry w trakcie pandemii COVID-19, Bartomeu rozgrywał swoje prywatne wojenki w zarządzie. Postanowił usunąć kilku członków zarządu, z którymi od dłuższego czasu ma "nie po drodze".
W kolejnych dniach ruszyła lawina. W zarządzie Barcelony doszło do poważnych zmian. Z pełnionych funkcji, oprócz czterech członków, których odejścia domagał się Bartomeu, zrezygnowały także dwie kolejne osoby.
Gdyby ktoś pomyślał, że dymisje członków zarządu zakończą wojnę wewnątrz klubu, to był w grubym błędzie. Na odważne oskarżenia zdecydował się Emili Rousaude, który jasno stwierdził, że działania klubu mocno odbiegały od ideału.
- Jeżeli audyt pokaże, że koszt usługi to 100 tysięcy euro, a my zapłaciliśmy milion, to oznacza, że w tym przypadku ktoś położył rękę na pieniądzach. Nie mam jednak dowodów i nie mogę powiedzieć kto - mówił Rousaude o aferze hejterskiej.
W Katalonii musi dojść do trzęsienia ziemi. Czas Bartomeu się skończył i jeśli nie odejdzie z klubu już teraz, drużynę czekają kolejne upokorzenia. Z klubu chcą odejść Lionel Messi czy Gerard Pique.
Zobacz także: Leo Messi ma dość. Rozważa odejście z klubu!
Zobacz także: Hansi Flick zachwycony wynikiem: To było imponujące!