Koronawirus. Holandia zamyka stadiony. "Ogromny dramat"

Holandia postanowiła przywrócić ostre restrykcje po kolejnym rekordzie zakażeń koronawirusem. Ponownie na stadiony piłkarskie nie mogą wchodzić kibice. - To może być dla nich katastrofa - przekonuje dziennikarz "De Telegraaf" Valentijn Driessen.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
pobieranie wymazu od kibica Feyenoordu Getty Images / Na zdjęciu: pobieranie wymazu od kibica Feyenoordu
Bary i restauracje otwarte tylko do godz. 22, imprezy towarzyskie w domach z udziałem maksymalnie trzech osób, nakazy pracy zdalnej oraz unikania podróżowania między Amsterdamem, Rotterdamem i Hagą – miastami o najwyższym wskaźniku infekcji. We wtorek w Holandii wchodzą nowe obostrzenia (więcej TUTAJ).

Wszystko przez wyraźny w ostatnich dniach wzrost zachorowań na koronawirusa. W niedzielę poinformowano o rekordzie zakażeń, wykryto 2995 nowych infekcji. W poniedziałek liczby nie były o wiele niższe - 2914 zakażonych, zmarło osiem osób.

Z tego powodu holenderski rząd postanowił wrócić do obostrzeń sprzed kilku miesięcy. Restrykcje nie ominęły także sportu - od wtorku znów będzie obowiązywał zakaz uczestnictwa kibiców w zawodach sportowych.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłka lądowała w ich siatce... 37 razy! Kuriozalny mecz w Niemczech

Decyzja uderzy głównie w kluby piłkarskiej ligi Eredivisie. Od nowego sezonu, który ruszył 12 września, kibice mogli zajmować 25 procent pojemności obiektów. Przez najbliższe trzy tygodnie piłkarze nie będą jednak mogli liczyć na ich obecność.

Decyzja rządu i premiera Marka Rutte wywołała wzburzenie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Holandii. Dyrektor sportowy Feyenoordu Rotterdam Mark Koevermans grzmi:

- Nie ma na to naukowych dowodów, że przejście między sektorami na stadionie jest bardziej niebezpieczne niż np. wizyta w supermarkecie. W rzeczywistości wydarzenia w plenerze wydają się znacznie mniej niebezpieczne dla rozprzestrzeniania się wirusa niż wszystko to, co dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach.

Także dyrektor Eredivisie Jan De Jong jest zniesmaczony decyzją rządu.

- W ostatnich tygodniach mieliśmy na stadionach tysiące ludzi i byliśmy wszyscy świadkami ich odpowiedzialnego zachowania. Wszyscy utrzymywali dystans, wiedzieli, gdzie mogą a gdzie nie mogą usiąść, jak się przemieszczać. Przecież stadiony to nie jedyne miejsce, gdzie przychodzą ludzie. Nie możemy pozwolić, żeby zrzucić ten problem na futbol - nie ukrywa rozczarowania.

- Wszystko do tej pory było zorganizowane perfekcyjnie przez nas i kluby, wszyscy zachowywali się odpowiednio. Nie rozumiem tej decyzji. Na pewno to nie może trwać wiecznie. Jeśli ta decyzja utrzyma się przez cały sezon, nawet 10 klubów z Eredivisie naprawdę może wpaść w panikę. Wtedy rozpoczną się problemy - ostrzega De Jong.

Jego obawy podziela redaktor naczelny największej holenderskiej gazety "De Telegraaf" Valentijn Driessen. Przekonuje, że jeśli kibice nie będą mogli wchodzić na stadiony nawet do końca roku, wiele tamtejszych klubów znajdzie się na skraju bankructwa. - To może być gigantyczny dramat dla wielu klubów, także tych z Eredivisie. One mogą tego nie wytrzymać - uważa dziennikarz.

- Holenderski związek (KNVB), władze ligi i klubów mają ogromny problem z prowadzoną polityką przez rząd w czasach pandemii. Do tej pory nie wypowiadali się w tej kwestii, bo boją się ich zemsty i bardzo drastycznych dla nich decyzji - ocenia.

Jego zdaniem krajowe władze nie rozumieją, jak bardzo ostre restrykcje wpływają na funkcjonowanie sportu. - Politycy lubią tanio zdobywać punkty u opinii publicznej, odnosząc się do pojedynczych incydentów nie trzymania restrykcji. Jeśli zakaz dla kibiców potrwa dłużej niż trzy tygodnie, musimy czekać na upadek wielu klubów.

- A to jest przecież bardzo prawdopodobne. Nadchodzą przecież zimowe miesiące, ryzyko infekcji koronawirusowej będzie coraz wyższe, przez co utrzymanie zakazu wejścia kibiców na stadiony na dłużej wydaje się oczywiste - kończy Driessen.

Pamiętajmy, że Eredivisie była pierwszą z czołowych lig europejskich, która wiosną zakończyła rozgrywki. Stało się to już w kwietniu, co zostało negatywnie odebrane przez piłkarskie środowisko w Holandii. Wiele klubów czuło się pokrzywdzonych przez brak szansy na zajęcie lepszej pozycji w ligowej tabeli.

- To największy wstyd w historii holenderskiego futbolu - mówił prezydent klubu  Cambuur Henk de Jong. Jego drużyna z drugiej ligi miała w chwili zakończenia rozgrywek aż 11 punktów przewagi nad drugim zespołem i była o krok od awansu do elity. Przez decyzję rządu stracili szansę i ogromne dla nich pieniądze.

Do tego doszły braki wpływów z dni meczowych, co dla wielu stanowi miesięcznie bardzo poważną część budżetu, podobnie jak w PKO Ekstraklasie. Ratunkiem okazała się decyzja stacji telewizyjnej FOX, transmitującej rozgrywki. Wypłaciła ona ostatnią transzę 20 milionów euro.

- Trzeba przygotować się na problemy finansowe w lidze, także w kolejnym sezonie. Cięcia kosztów będą konieczne. Wiele firm i przedsiębiorstw ma swoje kłopoty, co odbije się na futbolu. Sponsorzy mogą się wycofywać, zrywać umowy. Dla wielu klubów to nie będzie łatwe - przewidywał już wiosną w rozmowie z WP SportoweFakty holenderski dziennikarz Arno Vermeulen (czytaj więcej TUTAJ).

Nawet jeśli najlepsze holenderskie kluby przetrwają ten fatalny czas, ograniczenie kosztów będzie konieczne, co z pewnością odbije się na całej ekstraklasie, która zamierzała z każdym rokiem zmniejszać dystans do najlepszych lig europejskich.

Do tej pory w Holandii na koronawirusa zachorowało 114 540 osób, zmarło 6380 z nich.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×