PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa. Tomas Pekhart: To było szalone, nadaje się na książkę

- Ostatnie tygodnie były dla mnie szalone. To co się działo jest niebywałe. Podróż z Lipska do Pragi odbywałem w eskorcie policji, bez prawa opuszczenia pojazdu - mówi w wywiadzie dla WP Sportowe Fakty Tomas Pekhart, lider strzelców Ekstraklasy.

Piotr Koźmiński
Piotr Koźmiński
Tomas Pekhart WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Tomas Pekhart
O Tomasie Pekharcie było w ostatnich tygodniach bardzo głośno. Zarówno ze względu na strzelane gole, jak i wydarzenia pozaboiskowe, a dokładniej - jego perypetie związane z różnymi wynikami badań na koronawirusa. Napastnik Legii Warszawa jest bardzo zły, bo przez te zawirowania przepadły mu bardzo ważne mecze. Przyznaje jednak, że miło było wrócić do czeskiej kadry, opowiada też o tym, jak zmieniło się jego życie po narodzinach córeczki.

Piotr Koźmiński, WP Sportowe Fakty: Jak oceniasz mecz z Cracovią? Łatwo nie było, ale po wygranej 1:0 punkty pojechały do Warszawy.

Tomas Pekhart, napastnik Legii i reprezentacji Czech: Ten mecz był bardzo trudny, bo Cracovia to zespół, który skupiał się na wszystkim, tylko nie na grze w piłkę. Oni po prostu wszelkimi możliwymi sposobami próbowali nam przeszkodzić. Nie lubię takiego stylu, grało się przez to bardzo ciężko. Praktycznie każde wejście we mnie czy w Luquinhasa to była próba faulu albo faul. Na szczęście skończyło się szczęśliwie dla nas. Awansowaliśmy na szczyt tabeli i to jest miejsce, na którym chcemy zostać do końca sezonu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ryiad Mahrez zrobił z obrońców pośmiewisko

A mogło być różnie, gdyby sędzia podyktował karnego w doliczonym czasie gry. Wystraszyłeś się, gdy piłka dotknęła cię w rękę?

Zaraz potem powiedziałem sędziemu, że miałem kontakt z piłką, ale że nic nie mogłem zrobić, że nie wykonałem żadnego ruchu w jej kierunku. Gdyby po czymś takim był karny i gol dla Cracovii, gdybyśmy przez to nie wygrali, to byłoby to bardzo rozczarowujące. Na szczęście do tego nie doszło. Natomiast co do mnie, to przyznam, że nie wiedziałem, czego się po sobie spodziewać, bo ostatnie tygodnie były dla mnie szalone. Więcej nie trenowałem niż trenowałem i miałem obawy, jak się to wszystko na mnie odbije. Nie byłem na przykład pewien, czy już po kwadransie nie będę się fizycznie nadawał do zmiany. Na szczęście wyglądało to OK. Cieszy mnie to, bo oznacza, że z każdym kolejnym meczem będzie pod tym względem tylko lepiej.

Narzekasz na styl Cracovii, ale kilka lat temu byłeś bliski podpisania umowy z tym klubem.

Były wtedy 2-3 polskie kluby zainteresowane mną, oferta z Cracovii leżała na stole, ale wówczas wybrałem AEK Ateny i z punktu widzenia piłkarskiego to była wtedy najlepsza decyzja.

Jak wspomniałeś, ostatnie tygodnie były dla ciebie szalone, głównie przez różne wyniki testów na koronawirusa. Pamiętasz w ogóle, ile razy byłeś testowany od początku pandemii?

Myślę, że 60-70 razy. W Legii przywiązuje się do tego wielką wagę, na początku pandemii byliśmy testowani niemal codziennie. Do tego dochodziły testy przed meczami UEFA, a później przed meczami kadry. W moim przypadku wszystko co szalone zaczęło się od meczu z Wartą Poznań.

Po którym zrobiła się awantura, bo Czesław Michniewicz przyznał na konferencji, że w trakcie meczu straciłeś węch i smak.

Gdybym przed spotkaniem czuł jakiekolwiek niepokojące objawy, w ogóle nie wybrałbym się na stadion. Kiedy po meczu zacząłem mieć wątpliwości i zgłosiłem je sztabowi, od razu zostałem odseparowany i wróciłem do domu innym autem niż reszta zespołu. Jak się też okazało, nie byłem zakażony. O tej porze roku krążą różne infekcje, nie tylko koronawirus przecież. Dzień po spotkaniu miałem test i wynik negatywny. Kolejny test i niejednoznaczny, więc w sobotę znów powtórzono mi badanie. Rozmawiałem z trenerem, gdyby wynik testu przyszedł wcześniej, to byłbym rozpatrywany do gry przeciwko Lechowi. No ale miałem pecha, że spotkanie wyznaczono akurat na 15:00, a nie po 20:00. Gdybyśmy grali wieczorem, to bym zdążył, bo wyniki testu otrzymałem tuż przed meczem. No, a wtedy było już za późno na grę.

Pojechałeś jednak na kadrę…

Po konsultacji ze sztabem medycznym uznałem, że skoro mam wynik negatywny, czuję się dobrze i nie mam żadnych objawów, to nie ma powodów, żeby z niej rezygnować. No i pojechałem. Na początku, rankiem test i do wieczora izolacja w pokoju. Test był negatywny, więc mogłem trenować i przygotowywać się do wyjazdu z drużyną do Niemiec. Potem jeszcze raz mieliśmy jednak testy, bo takie są wymagania w Niemczech, musieliśmy mieć ważny test sprzed 48 godzin. I gdy miałem już wychodzić na trening z drużyną, zadzwonił do mnie człowiek z federacji i powiedział, że mój wynik jest pozytywny. Nie mogłem w to uwierzyć, byłem w szoku, jestem przekonany, że to musiał być jakiś błąd. Czułem się świetnie, od meczu z Wartą byłem praktycznie w izolacji, a na kadrze zdrowi piłkarze. Nie miałem się od kogo i gdzie zarazić, po prostu uważam, że wynik był błędny. Co ciekawe, test wykonywała ta sama osoba, z tej samej firmy, co test robiony kilkanaście godzin wcześniej. Nawet się zdziwiłem, bo nie bolało tym razem. Powiedziałem tej pani, że skoro tak, to może mi codziennie te testy robić. Bo z reguły to boli, to nieprzyjemne uczucie, jakby ci ktoś się przebijał do mózgu. A w tym przypadku niemal mnie nie dotknęła. No, ale potem taka nieprzyjemna sytuacja. I zrobił się duży kłopot.

Mianowicie?

Groziło mi to, że będę musiał zostać na izolacji w Niemczech. Taki los spotkał 10 czeskich piłkarzy, którym jakiś czas temu wyszedł wynik pozytywny na Cyprze. Ale tam było kilku ważnych graczy z jednego z czeskich klubów, więc właściciel klubu posłał po nich prywatny samolot i pozwolono im wrócić. W mojej sprawie też zaczęły się rozmowy na wysokim szczeblu, oczywiście uczestniczył w nich odpowiednik niemieckiego sanepidu. Ostatecznie załatwiono mi samochód, eskortę policji i pozwolono wrócić. Na szczęście z Lipska do Pragi są tylko 4 godziny drogi, więc nie było problemu. Jechałem w eskorcie, miałem zakaz zatrzymywania się, dali mi też specjalny dokument, że nie mogę nawet otworzyć nikomu drzwi lub okna tego auta. Byłem eskortowany pod sam dom, dopiero gdy policja zobaczyła, że wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi, to odjechała. Powiem szczerze, że nawet nie wiem, co zrobili z tym autem. Może je spalili albo zepchnęli ze skały? (śmiech). No a potem kolejne testy, kolejne wyniki negatywne. Można było myśleć o grze przeciw Słowacji, ale dołączyłbym do drużyny dzień przed meczem, po kilku dniach bez treningów. To nie miało większego sensu, wspólnie podjęliśmy więc decyzję, że wracam do Warszawy. Jestem zły i zirytowany, bo straciłem bardzo ważny mecz z Lechem i spotkania kadry. A ja nawet nie byłem chory. Chyba kiedyś napiszę o tym książkę, bo to co się działo, było wręcz niesamowite.

A samo powołanie było dla ciebie zaskoczeniem? Czy spodziewałeś się?

Od kiedy zacząłem strzelać gole dla Legii, w czeskich mediach pojawiały się spekulacje o powołaniu, dziennikarze dzwonili do mnie i wypytywali. Ale nie przywiązywałem do tego wagi. Na kilka godzin przed meczem z Wartą zadzwonił do mnie ktoś z czeskiego numeru. Gdy zobaczyłem na komórce nieodebraną rozmowę, to się zdziwiłem, bo z czeskiego dzwoni do mnie tylko żona i rodzina. A tego numeru zapisanego nie miałem. Po meczu z Wartą wykonałem kilka telefonów, bo podejrzewałem, że mógł dzwonić szkoleniowiec. I tak było, porównałem numer i się zgadzał. Oddzwoniłem do niego nazajutrz po meczu z Wartą. Siedem lat mnie nie było w kadrze i fajnie było znów się tam pojawić. Nawet jeśli nie było mi dane zagrać. Ale przypomniałem sobie, jak to jest na kadrze. Atmosfera znów jest super, mamy bardzo dobrego trenera, świetnych piłkarzy. To znów jest to. Mówię znów, bo mieliśmy kiedyś super generację, ale potem przyszły chude czasy. I gra w kadrze, choć to zawsze duma, nie była już taką przyjemnością. Przegrywaliśmy mecz za meczem, atmosfera była zła, wiadomo było, że człowiek znów będzie krytykowany. Ale widzę, że najgorsze za nami. No i odświeżyłem sobie czeskie poczucie humoru. Mimo wszystko było fajnie.

W polskiej lidze idzie ci bardzo dobrze, jesteś liderem strzelców. Lata temu byłeś królem strzelców w Czechach. Jak byś porównał siebie z tamtych i obecnych czasów?

Wtedy byłem po nieudanej próbie podbicia Wysp Brytyjskich jako zawodnik Tottenhamu Hotspur. Wróciłem więc do ojczyzny głodny gry i udowodnienia co potrafię. Natomiast czy byłem zupełnie inny... Na pewno nie przeminęła mi chęć do gry, do walki, do wygrywania. Wtedy byłem młody, natomiast gdy patrzę teraz, rozglądam się po szatni Legii, to widzę 17-, 18-letnich chłopaków i wiem, że już nie jestem najmłodszy (śmiech). A przez dużą część kariery byłem przyzwyczajony, że to ja jestem w szatni ten młody. Niemal zawsze, w klubie i kadrach, grałem ze starszymi od siebie.

Ale wiek napastnika chyba się teraz wydłuża. Cristiano Ronaldo, Lewy, Ibra -maja złote lata po trzydziestce…

Nie wiem, czy dałbym radę tak jak Ibra grać niemal do czterdziestki. Kiedyś człowiek mógł grać dzień po dniu, a teraz widzę, że regeneracja zajmuje już więcej czasu. Ale jak mówiłem, w żaden sposób nie jestem wypalony, a wręcz przeciwnie: ochota i radość z gry jest taka sama. Teraz, w tych niepewnych czasach, podchodzę do każdego treningu i meczu, jakby miał być moim ostatnim w karierze. Cieszę się każdym występem i każdymi zajęciami.

A ten czas, gdy jako junior podpisałeś umowę z Tottenhamem, to była strata czasu czy cenna nauka?

Nauka, nie tylko piłki, ale i życia. Musiałem szybko dorosnąć, radzić sobie samemu. A na boisku? Walczyłem, ale ciężko się było przebić. Choć był jeden taki moment, że uwierzyłem. Wtedy zrezygnowałem nawet z gry w młodzieżowych mistrzostwach Europy, które były rozgrywane w Czechach. Bo trener Juande Ramos obiecał mi, że dostanę szansę w Tottenhamie. Pojechaliśmy na przedsezonowy obóz do Valencii, w pierwszym sparingu zdobyłem dwa gole, grałem razem z Dimitarem Berbatovem. No, ale... W klubie było już trzech dobrych napastników: Berbatow, Robbie Keane i Jermaine Defoe. A dokupiono jeszcze Benta za 20 milionów funtów. Wówczas zrozumiałem, że nie mam szans.

Strzeliłeś w karierze, licząc różne rozgrywki, ponad 100 goli. Masz ulubioną bramkę, taką którą chciałbyś strzelić też dla Legii?

Mam. To gol z kadry Czech, U-21 albo U-20, w meczu z Hiszpanią. Mój tata zawsze mi przypomina tego gola. Dostałem piłkę na połowie rywala, ale bardzo daleko od bramki. Przyjąłem ją piersią i gdy wszyscy myśleli, że komuś podam, uderzyłem. Wpadło w samo okienko. A to było tak z 40 metrów. Próbowałem znaleźć tego gola w necie po latach, ale bezskutecznie.

Napastnicy, którzy byli idolami?

Bardzo lubiłem duet Adriano Leite Ribeiro – Zlatan Ibrahimović w Interze Mediolan. A grając w Tottenhamie i podpatrując z bliska Berbatowa, też przekonałem się, że to super piłkarz.

Jakiś czas temu zamieściłeś emocjonalny wpis na Instagramie, informując, że żona jest w ciąży i że to niemal cud, bo długo się staraliście o dziecko. Córeczka rośnie zdrowo?

Tak, wszystko jest w porządku. Właśnie spędzam z nią czas. Nasze szczęście urodziło się 11 grudnia 2019 roku. Właśnie ze względu na nią Gran Canaria już zawsze będzie mi się cudownie kojarzyć, bo właśnie tam się to wszystko wydarzyło. Za nami wiele ciężkich chwil, jeśli chodzi o ten temat, ale to już na szczęście przeszłość. Teraz jesteśmy niezmiernie szczęśliwi.

Marcin Wasilewski - zawodnik, którego nie dało się dobić >>

Lekarz, który uratował karierę Wasilewskiego: Jakby w nodze wybuchła mu bomba >>

Czy Tomas Pekhart zostanie królem strzelców Ekstraklasy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×