PKO Ekstraklasa. Gerard Badia: Korona mi z głowy nie spadnie, jak wezmę się za inną robotę, niż futbol

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Gerard Badia
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Gerard Badia

- Pewnie powinienem się czasem kontrolować bardziej, ale jakbym się kontrolował, to bym nie był sobą – mówi kapitan Piasta Gliwice Gerard Badia, którego szczerość potrafi czasem zaskoczyć. Opowiada o swojej przyszłości i o przywiązaniu do Śląska.

[b]

[/b]Gerard Badia broni barw Piasta Gliwice od 2014 roku. Przez te lata, które spędził na Śląsku zdążył zaskarbić sobie szacunek i sympatię ludzi w całych Gliwicach. Teraz kapitan Piasta zaczyna powoli rozmyślać o nieuchronnie zbliżającym się momencie rozstania z gliwickim klubem, bo - jak sam przyznaje - nie może być egoistą i w życiu kierować się tylko swoimi uczuciami. Hiszpan opowiada nam o trudnej rundzie jesiennej, męczących psychicznie urazach, ale też o podobieństwach między Śląskiem, a jego rodzinną Katalonią. 

Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Koniec jesieni był dla was bardziej optymistyczny niż początek sezonu, o którym pewnie chcielibyście zapomnieć. Przez dłuższy czas Piast okupował ostatnie miejsce w tabeli, ale w końcu odbił się od dna.

Gerard Badia, piłkarz Piasta Gliwice: Była to runda nieco dziwna i trudna. Trzeba jednak pamiętać, że latem zespół przeszedł pewne zmiany, do tego doszła rywalizacja w Europie. Osobiście zmagałem się na początku sezonu z urazami, przez co nie bardzo mogłem pomóc drużynie. W efekcie tego wszystkiego zespół nie prezentował swojego najlepszego poziomu. Nie punktowaliśmy w lidze, sporo meczów przegraliśmy, na dodatek jako drużyna zmagaliśmy się z wyzwaniem, jakim był COVID-19. Nie był to więc łatwy początek sezonu. Byłem jednak przekonany, że w końcu wszystko wróci do normy. Z czasem problemy zdrowotne przestały nam aż tak doskwierać, zespół funkcjonuje coraz lepiej i to znalazło odzwierciedlenie w meczach. W końcu zaczęliśmy wygrywać.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tiki-taka Barcelony w... Arabii Saudyjskiej. Ręce same składają się do oklasków

Jesienią, gdy Piast był w dołku, a pana dręczyły urazy, przed kamerami otwarcie przyznał pan, że piłka zaczyna męczyć. Teraz, gdy sprawy zaczęły się lepiej układać dla drużyny i dla pana, zmienił pan trochę zdanie?

Rzeczywiście moje odczucia się zmieniły. Na początku sezonu nie byłem w stanie wyjść z tych kontuzji. Ciągle towarzyszył mi ból. Nie mogłem wrócić do optymalnej formy. Od tego momentu jednak wiele się zmieniło, teraz fizycznie czuję się dobrze i od razu mam pozytywne nastawienie. Kiedy człowiek nie jest już piłkarzem najmłodszym, to dochodzenie do siebie po urazach trwa dłużej. Chcesz w takiej sytuacji pomóc drużynie, a nie możesz i mnie coś takiego mocno boli, psychologicznie męczy. Od razu człowiekowi siada morale. Na szczęście dzięki naszym fizjoterapeutom czuję się już w porządku. Najważniejsze dla mnie było to, że mogłem znów być do dyspozycji trenera i pomagać kolegom z zespołu.

Ujmujący był pana wpis na Twitterze: "To, że mnie wszystko boli, nie znaczy, że jestem stary". Racja, bo ma pan dopiero 31 lata, gdzie tu starość?

W futbolu już tak jest, że jak przekraczasz trzydziestkę, to wydajesz się stary. Tak naprawdę jednak, czy masz dwadzieścia pięć lat, czy trzydzieści pięć, istotne jest to, by czuć się dobrze pod względem fizycznym. W mojej karierze miałem naprawdę wiele kontuzji i trudno mi nawet przypomnieć sobie, kiedy ostatnio nic mnie nie pobolewało podczas treningu. Zawsze coś się "odzywa". Trzeba jednak odróżnić takie pobolewanie i uciążliwości, od prawdziwego bólu, z którym już za bardzo nie da się grać. Natomiast z takimi uciążliwościami wciąż jestem w stanie pomagać drużynie.

Zrewidował pan więc swoją deklarację, że może po tym sezonie nawet zakończyć karierę? W pewnym momencie, gdy te problemy z urazami się przeciągały, otwarcie mówił pan o takiej opcji.

Nie zmieniam zdania w tym temacie. Podtrzymuję, że najważniejsze dla mnie jest to, by dobrze się czuć fizycznie. Jeżeli kontuzje nie pozwolą mi być w formie na sto procent, to nie chcę być w klubie tylko dla samego przebywania. Chcę cały czas móc pomagać drużynie na boisku. Nie wiem w tym momencie jednak, jaka będzie moja przyszłość. Teraz czeka nas jeszcze dużo roboty do wykonania w tym sezonie. Chcę przede wszystkim, żebyśmy skończyli ten sezon na jak najwyższym miejscu.

Jest też możliwość, że odejdzie pan po sezonie z Piasta do innego klubu, z innej ligi, być może mniej wymagającej fizycznie?

Ta opcja też oczywiście jest wśród możliwości, jakie mam. Chciałbym nadal grać w piłkę. To są decyzje, z którymi będę musiał się zmierzyć pod koniec sezonu. Jestem tu, w Gliwicach szczęśliwy, wszyscy to wiedzą, ale z końcem sezonu będę musiał zdefiniować swoją przyszłość. Choć teraz w pełni koncentruję się na obecnym sezonie w Piaście.
 
W tym jesiennym, do bólu szczerym wywiadzie poruszył pan jeszcze jeden temat - że we współczesnej piłce ludzie kierują się głównie chęcią zarabiania. "Wszyscy mówią, że grają w piłkę, bo ją kochają. Kochasz piłkę, ale kochasz też pieniądze. Zarabiasz 10 tysięcy, chcesz zarabiać 20. Zarabiasz 20, chcesz 30. Kurde, kiedy będziesz zadowolony?" – pytał pan retorycznie kolegów po fachu. Jak na te słowa zareagowali koledzy z drużyny?

Już tak mam, że mówię to, co myślę. A ludzie generalnie nie lubią słuchać prawdy, bo ona trochę boli. Ale nadal uważam tak, jak wtedy powiedziałem. Rozmawiałem o tym z kolegami. To oczywiście nie dotyczy tylko Piasta, tak to funkcjonuje we wszystkich klubach na świecie. Kiedy ktoś oferuje piłkarzom lepszy kontrakt gdzieś indziej, chcą zmieniać klub, bo chcą zarabiać więcej. Każdy człowiek ma swoje życie, swoje plany i podejmuje sam decyzje. Osobiście chciałbym, żeby to się trochę zmieniło, żeby nie wszystko koncentrowało się na tematach finansowych. Ale każdy ma wolny wybór. Tamten wywiad nie zmienił moich relacji z kolegami, nadal są bardzo dobre. Pośmialiśmy się trochę z tego, ale chyba mam w tym sporo racji.

Niektórzy potrafią też docenić szczerość.

Ale trzeba z tym uważać (śmiech). Bo potem jest takie: bum! On powiedział to i to. Ale tak już mam, że otwarcie mówię, co mam w środku. Pewnie powinienem się czasem kontrolować bardziej, ale jakbym się kontrolował to już bym nie był sobą. Taki jestem i już się nie zmienię.

Spore zaskoczenie wywołała też pana deklaracja, co do planów na sportową emeryturę. Przyznał pan, że czeka już na pana stanowisko w zakładzie wulkanizacyjnym, rodzinnej firmie. Niektórzy się dziwili, ale chyba to pana łączy ze Ślązakami – szacunek do normalnej, czasem ciężkiej roboty?

Zawsze przyznaję, że po zakończeniu kariery będę musiał normalnie pracować. Nie wszyscy jesteśmy jak Robert Lewandowski, nie mogę po zakończeniu kariery żyć spokojnie z tego, co zarobiłem na boisku. Owszem, teraz zarabiam dobrze, ale potem i tak będę musiał podjąć inną pracę. Dzięki Bogu, mam poprzez rodzinę zapewnione już miejsce pracy na przyszłość. I korona mi z głowy nie spadnie, jak wezmę się za inną robotę, niż granie w piłkę.

Nie ma pan czasem wrażenia, że Katalonia, z której pan pochodzi i Śląsk mają pewne cechy wspólne?

Tylko temperatury się trochę różnią i pogoda! Ale zarówno Katalonia, jak i Śląsk to regiony, gdzie żyją ludzie pracowici, kochający swoją odrębność i własny język. Potrafią walczyć o swój własny sposób życia. Śląsk, jak Katalonia, też bywa krytykowany przez inne części kraju. Ważne jest to, żebyśmy walczyli o nasze marzenia, o realizację naszych celów. I o ten region, który tak kochamy. To jest to, co mi się niesamowicie podoba – ludzie pracy, którzy kochają region, w którym żyją.

Po kilku latach spędzonych w Gliwicach dobrze nauczył się pan mówić po polsku. A jak ze "śląską godką"?

Po śląsku już tak mi dobrze nie idzie, przyznam, że nie rozumiem śląskiej mowy. Dla mnie to naprawdę skomplikowane. Dla mnie już dużym wyzwaniem było nauczenie się polskiego i cieszę się, że potrafię teraz komunikować się tutaj z ludźmi wokół. To chyba jeden z powodów, dla którego ludzie mnie doceniają. Kiedy człowiek nauczy się języka, znacznie szybciej przychodzi mu aklimatyzacja w danym miejscu. Lepiej rozumiesz kulturę kraju, do którego trafiłeś. Ludzie na Śląsku i generalnie w Polsce bardzo to doceniają w moim przypadku. Poza tym, ja bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, jestem otwartą osobą. A przecież nie będę oczekiwał, że ludzie tutaj będą do mnie mówić po hiszpańsku, to oczywiste, że to ja się muszę zaadaptować do kultury kraju, w którym żyję i tak właśnie zrobiłem. Robię jeszcze masę błędów gramatycznych, gdy mówię po polsku. Ale gdy obcokrajowiec próbuje mówić w twoim języku, to jednak to doceniasz.

Tym bardziej, że nie każdy, kto dłużej gra w Polsce, uczy się polskiego.

Nauka obcego języka to nie kwestia pójścia do supermarketu i kupienia sobie mikroczipa, który wkładasz sobie do głowy i zaczynasz mówić w innych językach. Człowiek musi włożyć w to pewną pracę, czas, a przede wszystkim chcieć się nauczyć. Jeżeli ty się uczysz hiszpańskiego, to oznacza, że pewną część swojego "polskiego" życia przeznaczasz na to, by nauczyć się życia "hiszpańskiego" . To jest piękne i warto to doceniać. Nauczenie się języka obcego, to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie możesz sprawić samemu sobie.

Co dokładnie sprawiło, że stosunkowo szybko i tak dobrze nauczył się pan polskiego?

Chęci. Przede wszystkim chęci. Nie chodziłem do żadnej szkoły językowej. Przede wszystkim chciałem się nauczyć tego języka, poświęcałem temu sporo uwagi. Chciałem, żeby koledzy zwracali się do mnie po polsku. Słuchałem radia, telewizji. A przede wszystkim: powtarzałem i powtarzałem. A gdy czegoś nie rozumiałem, nie bałem się zapytać. Poza tym języki są na tyle piękną sprawą, że aby coś powiedzieć, możesz użyć różnych słów. Niekoniecznie tego najtrudniejszego. Możesz spróbować powiedzieć to samo, ale trochę "naokoło", łatwiejszymi słowami. Trzeba próbować szukać.

A miał pan kiedyś taką sytuację, że w Gliwicach czy Katowicach na ulicy ktoś mówił coś do pana po śląsku, a pan totalnie nie wiedział, co powiedzieć, bo jednak trudno było zrozumieć gwarę?

Raczej jest tak, że większość ludzi wokół wie, kim jestem i że nie jestem Polakiem. Dlatego, jak już chcą ze mną pogadać, to wiedzą, że po śląsku byłoby ciężko. Wiedzą, że biedak i tak by nie zrozumiał. Grunt, że po polsku rozumiem.

Dla osób o ekstrawertycznej, otwartej osobowości te pandemiczne ograniczenia są chyba jeszcze trudniejsze do zniesienia.

Dla wszystkich jest to trudne. Zawsze lubiłem się przespacerować do kawiarni, siąść tam, pogadać z przyjaciółmi. Dla nikogo ta sytuacja nie jest łatwa do zniesienia i mam nadzieję, że skończy się jak najszybciej.

A rozważał pan kiedyś pozostanie w Polsce na stałe?

Czasem się nad tym zastanawiałem. Ale kiedy myślisz sercem, albo mieszasz serce do racjonalnego podejmowania decyzji, to nie zawsze wychodzi coś dobrego. Muszę pamiętać o tym, że ja nie funkcjonuję sam, mam żonę, która ma w Hiszpanii rodzinę. Dziadkowie chcą częściej spędzać czas z wnuczkami. Życie to nie tylko futbol i praca. To też spacer z dziadkami po parku. Byłbym wielkim egoistą, gdybym oznajmił rodzinie: słuchajcie, zostajemy w Polsce, bo Gerardowi Badii się tu podoba, on kocha Piast i dobrze się czuje w Gliwicach. I że liczy się tylko moja opinia. Uważam, że moi rodzice, rodzina żony, moje córki i moja żona mają prawo głosu w tej sprawie. Na życie składa się praca, ale też spędzanie czasu z rodziną w parku, jeżdżąc na rowerze. Rodzinie się to też należy.

A dzieciaki co na to wszystko mówią?

Kiedy pojawia się temat ewentualnego powrotu, moja starsza córka mówi do mnie po polsku: "Ja nie chcę iść na stałe do Hiszpanii!" I tłumaczy: "ja chcę tu zostać, z moimi koleżankami!". A mnie się zaraz ściska serce z emocji. Młodsza natomiast jeszcze nie wszystko rozumie. Cóż, nie będzie to wszystko łatwe.

Czytaj również:
PKO Ekstraklasa. Wisła Kraków. Stefan Savić: Pracowałem już z Hyballą, jego inspiracją jest Juergen Klopp
PKO Ekstraklasa. Josip Juranović: Legia przepustką do drużyny wicemistrzów świata

Komentarze (0)