Przegrali 0:7, a witały ich tłumy. "To przechodziło ludzkie pojęcie"

PAP / Stefan Kraszewski / Zbigniew Boniek strzela gola Lechii Gdańsk
PAP / Stefan Kraszewski / Zbigniew Boniek strzela gola Lechii Gdańsk

- Stadion przed meczem z Juventusem budowano dniami i nocami. Były przecieki, że Wałęsa ma być na meczu, że ma być skandowane "Solidarność, solidarność!". Dla władz była to kompromitacja - wspomina głośne wydarzenia sprzed lat Jerzy Jastrzębowski.

To wychowanek Lechii Gdańsk, jej były piłkarz i trener, ale przede wszystkim autor największych sukcesów w historii klubu. W 1983 roku poprowadził III-ligowy wówczas zespół do sensacyjnego triumfu w Pucharze Polski, a w nagrodę Lechia zagrała dwumecz z wielkim Juventusem Zbigniewa Bońka i Michela Platiniego w Pucharze Zdobywców Pucharów (0:7, 2:3). To tak jakby dziś polski III-ligowiec trafił na Bayern z Robertem Lewandowskim. Wprowadził też Lechię rok po roku z z III ligi do ekstraklasy. A osiągnął to wszystko przed 33. rokiem życia. Dziś prowadzi III-ligowy Bałtyk Gdynia.

Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Po takich wynikach na początku kariery uderzyła panu woda sodowa?

Jerzy Jastrzębowski: Nie będę ukrywał, że były trudniejsze momenty. Może nie myślałem, że złapałem pana Boga za nogi, natomiast uważałem, że już się wszystko wie o piłce. Chciałbym jednak wyraźnie podkreślić, że to nie były wyłącznie moje zasługi. Współpracowaliśmy z trenerem Józefem Gładyszem, z fizjologiem Andrzejem Suchanowskim. Byliśmy młodzi, na dorobku. Stworzyliśmy grupę ludzi, która sobie zaufała, co przyniosło efekty w postaci fajnych wyników. Piłka uczy jednak pokory i po awansie do ekstraklasy było parę meczów, w których nam nie poszło, drużyna zaczęła się nam wymykać spod kontroli i wspólnie uznaliśmy, że to nie ma sensu. Potrzeba było kogoś nowego w szatni. Kogoś kto będzie w stanie to naprawić, bo Gdańsk zasługiwał na zespół w najwyższej klasie rozgrywkowej.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można oglądać w nieskończoność. Piękny gol Roberta Lewandowskiego na treningu

Często wraca pan wspomnieniami do tamtych czasów?

Zdecydowanie tak. To najpiękniejszy okres w mojej trenerskiej karierze. Jest to o tyle istotne, że osiągnęliśmy to w swoim rodzinnym mieście, w swojej drużynie. W tamtych czasach piłką żyli wszyscy, całe miasto. Zapotrzebowanie na bilety na rewanżowy mecz z Juventusem było ogromne. To przechodzi ludzkie pojęcie i dzisiaj jest to coś trudnego do wyobrażenia.

Jest jakiś szczególny moment, który utkwił panu w pamięci?

Najważniejsze były awanse do kolejnych klas rozgrywkowych. Z trzeciej do drugiej, z drugiej do pierwszej. Nie chcę, żeby to zabrzmiało tak, że Puchar Polski zdobyliśmy przy okazji, bo też mocno o niego walczyliśmy. Było to potwierdzeniem, że obraliśmy słuszną drogę.

Po porażce 0:7 w pierwszym meczu w Turynie czekało na was mnóstwo kibiców na lotnisku w Rębiechowie. Witano was jak bohaterów.

Niezapomniane przeżycie. A przecież gdy zaczynaliśmy pracę, to Lechia była w trzeciej lidze i na mecze chodziła garstka kibiców. Wyniki jednak to napędzały. Ludzie zaczęli wierzyć w naszą pracę. Lechia zawsze była w sercach gdańszczan, ale trzeba było rozpalić ten płomyczek, żeby wybuchł wielki ogień.

Z Juventusem graliście miesiąc po zniesieniu stanu wojennego. Jak wyglądało spotkanie "od kuchni"?

Stadion przed meczem z Juventusem budowano dniami i nocami. Natychmiast znalazły się środki i firmy, które zbudowały praktycznie nowy stadion. Wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ale teraz widzimy, że ochrona była zdecydowanie większa niż w przypadku zwykłego spotkania. I nie mówimy o mundurowych, bo oni byliby zdecydowanie gorzej przyjęci przez kibiców. Były przecieki, że Lech Wałęsa ma być na meczu, tak samo to, że ma być skandowane "Solidarność, solidarność!". My w tym nie uczestniczyliśmy, natomiast poza nami czynione były starania, żeby do tego nie dopuścić. Dla władz była to kompromitacja, a dla nas wspaniałe przeżycie sportowe. Potem każdy już wiedział czym był Gdańsk, kim była Lechia.

Działa na wyobraźnię, że mecz zabezpieczało ponad 1500 funkcjonariuszy.

Były takie, a nie inne czasy. Jest to zupełnie zrozumiałe. My jako drużyna bezpośrednio tego nie odczuwaliśmy, nie było żadnych nacisków w naszym kierunku odnośnie naszego zachowania.

Jak wtedy postrzegano w Gdańsku Zbigniewa Bońka? To on strzelił gola na 3:2 i uratował Juventus przed wpadką.

Ja ze Zbyszkiem znałem się jeszcze, gdy graliśmy dla Zawiszy Bydgoszcz. Spędziłem z nim pół roku w jednej drużynie. Po meczu w Turynie przyszedł do nas do szatni, chwilę porozmawialiśmy, nie było żadnych niedomówień. A co do kibiców... był różnie postrzegany. Być może mieli zadrę o mecz Widzewa z Lechią, po którym jednak to łodzianie awansowali do Ekstraklasy, ale nie odbierałbym tego w kategoriach, że w jego kierunku był jakiś szowinizm. Zresztą po meczu w Gdańsku Zbyszek zorganizował koszulki wszystkim chłopakom z Lechii. Wspominam go z dużą sympatią i uważam, że zachował się świetnie.

W jednym z wywiadów mówił później, że po cichu kibicował Lechii w meczu z Juventusem. Zagraliście znakomicie.

Sam byłem zaskoczony, jak ten mecz wyglądał z naszej strony. Oglądałem później urywki w Internecie i nie dowierzałem. Byłem pod wrażeniem naszej dojrzałości w grze przeciwko drużynie, w której występowało siedmiu mistrzów świata. W Turynie wszyscy wyszli w wyjściowym składzie, więc już samo to mówiło, że nas nie zlekceważyli. W Gdańsku nie mogli sobie pozwolić na porażkę z trzecioligowcem, więc przy stanie 2:1 dla nas na boisko wszedł Michel Platini. To tylko świadczyło o docenieniu naszego zespołu.

Mimo upływu tylu lat dalej jesteście doceniani. Non stop wraca się do tego meczu.

Cieszy to, że chociaż kibice o tym pamiętają, bo jednak prywatnie uważam, że w klubie nie wszyscy doceniają, co ta drużyna wtedy zrobiła. Nie mówię tu o sobie, ale o całym zespole.

Ma pan na myśli to, że nikt z tamtego zespołu nie pracuje obecnie w Lechii?

Nie chciałbym wchodzić w szczegóły. Można by to jednak przedyskutować, żeby w jakiś inny sposób docenić chłopaków z tamtej drużyny. Bardziej konkretnie. W taki sposób, który by satysfakcjonował wszystkich, tych z dawnej ekipy, jak i tych z obecnej. Lechia to jest historia, a nie coś, co narodziło się wczoraj.

A co pan sobie myśli, gdy ogląda dzisiejszą Lechię?

Zdecydowanie brakuje jednostek. Wcale nie tak dawno w Lechii było więcej kreatywnych zawodników, którzy potrafili zrobić coś z niczego. Nawet rok temu wyglądało to lepiej. Nie wiem czy pandemia ma na to wpływ. Być może. Każdy inaczej przechodzi tę chorobę. Natomiast to nie dotyczy jedynie Lechii. Oglądam większość meczów naszej ligi i gdy przełączę się potem na ligę angielską czy hiszpańską, to tak jakbym widział dwa różne światy. Zastanawia mnie jedno. Zawsze w Lechii były dwie, może trzy wyróżniające się postacie, które stanowiły o obliczu drużyny. Tymczasem w tym sezonie mamy przeciętność. Nie ma lidera. Ogromnym zaskoczeniem in minus jest dla mnie postawa Kenny Saiefa. Uważałem go za świetnego piłkarza, który w teorii powinien być kreatorem gry, a w tej chwili sprawia wrażenie zagubionego. A pozostali? Dla mnie nie ma znaczenia kto gra, a kto nie. I tak wygląda to podobnie, niezależnie od personaliów. Nie ma sytuacji, że wchodzi ktoś nowy i widać diametralną różnicę.

Saief ma umiejętności, ale nie idą one w parze z liczbami. 0 goli, 0 asyst w tym sezonie.

Jestem mocno zaskoczony. Gdzieś musi tkwić problem, ale to jest już rola trenerów, żeby wydobyć z niego to, co najlepsze. Saief ma ogromny potencjał, biorąc pod uwagę całą ligę.

Lechia nie weszła najlepiej w 2021 rok. Porażka z Jagiellonią, remis z Wartą.

Jeśli spojrzymy wstecz, to Lechia zawsze była bardzo groźna u siebie. Grała efektownie, była zespołem dominującym. Zdarzały się różne błędy, bo piłka nożna jest grą błędów, natomiast widać było pasję w atakowaniu. Może brak kibiców i ich dopingu negatywnie wpływa na piłkarzy, trudno powiedzieć, ale z tym zmagają się wszystkie kluby. Ale nawet w meczach wyjazdowych Lechia starała się kreować grę. Teraz tego nie widać. Nie oszukujmy się, zawodnicy którzy przyszli do Lechii w ostatnim czasie nie powalają na kolana. Nie chcę nikomu ubliżać, ale nie wydaje mi się, żeby to była odpowiednia półka.

Ile ludzi, tyle opinii. Jedni twierdzą, że trzeba żegnać się z trenerem Stokowcem, inni przekonują, że trzeba dać mu w spokoju popracować. Pan do której grupy należy?

Żeby wypowiadać się na temat trenera trzeba znać więcej szczegółów: jaką odgrywa rolę w klubie, czy bierze pełną odpowiedzialność za transfery, czy pewne rzeczy zostają mu narzucone z góry, a on ma się do tego dostosować. Składa się na to wiele elementów. Trener Stokowiec jest fachowcem, jednym z czołowych polskich trenerów i zwalnianie go po paru nieudanych meczach jest w mojej opinii trochę krzywdzące.

Dwa lata temu mówił pan, że Lechia będzie mistrzem Polski. Skończyło się na trzecim miejscu i Pucharze Polski. A jakie przewidywania ma pan na obecne rozgrywki? Wszystkie siły na Puchar Polski, żeby uratować sezon?

Zdecydowanie. Jeśli chodzi o ligę, to przy obecnym układzie personalnym pierwsza ósemka będzie sukcesem. Jeśli chcemy zaistnieć w Europie, a myślę, że takie są plany zarówno zawodników, jak i zarządu, to jedyna droga wiedzie przez Puchar Polski.

We wtorek Lechia zagra z Puszczą Niepołomice w 1/8 finału tych rozgrywek. W przeszłości gdańszczanie raz odpadli z tym rywalem, co uznano jako kompromitację. Nikt nie wyobraża sobie, by scenariusz ten się powtórzył.

Musimy mieć w pamięci, że jest to tylko jeden mecz. Nie jest jak w lidze, że jeśli się zdrzemnę na początku, to potem da się to odrobić. W pucharze do każdego spotkania trzeba podejść na maksymalnym skupieniu, bez względu na klasę przeciwnika. Jeden mecz decyduje o tym czy gram dalej czy odpadam.

A jak z pana zdrowiem? W ostatnim sparingu zabrakło pana na ławce Bałtyku ze względu na przeziębienie.

To nic poważnego. Pogoda jest różna i nikt z nas nie chciał ryzykować. Wolałem odpuścić, żeby nie narazić innych członków drużyny.

Pracuje pan w Bałtyku, a nie zgłaszał się po pana nikt z wyższych lig?

Cóż, trener pracuje tam, gdzie go chcą. Nikt w tej kwestii nie wymyślił jeszcze nic mądrzejszego. W Bałtyku widocznie doszli do wniosku, że jestem w stanie im pomóc, co przyjąłem z zadowoleniem. Wcześniej pracowałem z młodzieżą w Bałtyku, co też dawało mi sporo satysfakcji. A poza tym nigdy jakoś nie należałem do trenerów, którzy by rozsyłali swoje CV po różnych klubach i czekali na telefon. Jeżeli ktoś był zainteresowany, to po prostu się zgłaszał.

Pamiętam, że w dawnych czasach mówiło się o Górniku Zabrze czy Polonii Bytom.

Prowadziłem różne rozmowy, ale tamte czasy są już historią. W ostatnim czasie nie było żadnych rozmów czy zapytań ze strony innych klubów. Liczy się teraźniejszość, czyli w moim przypadku praca z zespołem Bałtyku.

Celujecie z Bałtykiem w awans?

Przede wszystkim chcemy znaleźć się w ósemce, co da nam komfort w postaci utrzymania. A później zobaczymy. Nie możemy niczego wykluczyć.

CZYTAJ TAKŻE:
Piękny gest Wisły Kraków. Klub wyciąga rękę do legendy. To kluczowy moment
Bohater weekendu strzelił gola mimo kontuzji. "Zdrętwiała mi cała ręką i palce"

Źródło artykułu: