Ta sprawa rozgrzała środowisko piłkarskie. Uznawany za duży talent 18-letni Aleksander Buksa, który miał być polisą Wisły, rozmyślił się i postanowił nie przedłużać umowy z klubem. Po sezonie będzie mógł odejść z Reymonta 22 na zasadzie wolnego transferu, a Biała Gwiazda otrzyma za niego nie kilka milionów euro, jak zakładano, lecz niespełna ćwierć miliona unijnej waluty. Więcej TUTAJ.
Gdy Buksa postanowił nie podpisywać kontraktu z klubem, Tomasz Jażdżyński, współwłaściciel Wisły, w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" i Interią, odpowiedzialność za to przerzucił na ojca piłkarza Adama i agentów Aleksandra - Piniego Zahaviego i Jerzego Kopca. W odpowiedzi Adam Buksa przesłał portalowi meczyki.pl oświadczenie, w którym zaatakował władze klubu oraz jej byłego trenera Artura Skowronka.
Temu ostatniemu zarzucił, że nie miał planu na rozwój jego syna i oskarżył go wręcz o działanie hamujące sportowy rozwój Aleksandra. W rozmowie z WP SportoweFakty trener Skowronek po raz pierwszy odpowiada na te zarzuty i ujawnia, że klub przygotował dla Buksy ścieżkę rozwoju i go nią prowadził. - Robiliśmy wiele, by się rozwijał. Zmieniliśmy dla niego nawet taktykę - tłumaczy szkoleniowiec.
ZOBACZ WIDEO: Zaszczepieni kibice wejdą na stadiony? Ryszard Czarnecki wskazał możliwy termin
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Trochę się pan o sobie nasłuchał po odejściu z Wisły.
Artur Skowronek, były trener Wisły Kraków: Na tym polega wolność słowa. Ja mogę spokojnie spojrzeć w lustro po pracy w Wiśle. Starałem się robić wszystko, na co miałem wpływ tak, by drużyna dobrze funkcjonowała. Miałem wokół siebie dobrych fachowców i do tego dobrych ludzi. Wiele opinii można było z boku usłyszeć i trzeba było to po prostu tolerować. Ci, co byli w środku, doskonale wiedzą, jak było.
Zarzuca się panu, że mało stawiał pan na młodzież, ale to pan zbudował Patryka Plewkę i Dawida Szota. Przyznam, że sama nie dowierzałam, że postawienie na Plewkę kosztem Damiana Pawłowskiego to dobry pomysł. Okazało się, że jako dziennikarze myliliśmy się, a to pan miał rację.
Nie chodzi, o to kto miał rację. Chodziło o to, by wszystkich graczy traktować uczciwie i tak samo. Koncepcja klubu była taka, by powoli odmładzać drużynę, ale to musiało następować w odpowiednim czasie. Wymienieni piłkarze bardzo fajnie zapracowali na tę swoją pozycję. Wspólnie sobie zaufaliśmy, ale też Patryk i Dawid dawali do tego konkretne argumenty. Cieszę się, że Dawid przekonał się do tego, by funkcjonować na prawej obronie. Patrykowi z kolei dużo dało wypożyczenie do Stali Rzeszów, wrócił jako bardziej dojrzały człowiek. Nabrał dystansu do presji, która dotyka zawodowego piłkarza. Teraz wreszcie w pełni "sprzedaje" na boisku swoje umiejętności.
Oczywiście, wszyscy myśleli, że Olek Buksa szybciej i bardziej harmonijnie się rozwinie i to on najbardziej "eksploduje". Ale widocznie tak to musiało się poukładać. Obecnie skład Wisły, warto zauważyć, jest prawie taki sam, jaki i my wystawialiśmy. Podstawowa różnica jest taka, że my musieliśmy dokonywać często wymuszonych zmian, bo długo mierzyliśmy się z koronawirusem. Na szczęście teraz nowy trener ma już komfort wyboru, ale stawia się dalej na tych samych ludzi.
Można "złośliwie" powiedzieć, że akurat dla Szota miał pan plan rozwoju, dla Plewki też, a dla Buksy - jak twierdzi jego obóz - nie. W oświadczeniu ojciec Aleksandra przekonywał m.in., że dlatego jego syn nie mógł przedłużyć umowy z klubem. Jak się pan do tego ustosunkowuje?
Nie miałem okazji osobiście ani razu z panem Buksą porozmawiać. Żałuję, bo ten plan był bardzo konkretny i taki zarzut jest absolutnie nieprawdziwy. Dużo czasu poświęciliśmy dla sprawy rozwoju Olka, zarówno w kontekście treningu, jak i tworzonych dla niego konceptów taktycznych. A także na rozwój fizyczny. Był nawet harmonogram jego gry, tydzień po tygodniu. Oczywiście odbiera się to w kontekście tego, jak sprawy się potoczyły później i stąd - jak sądzę - ta frustracja. Ale trzeba bardziej na chłodno podejść do tej sytuacji z Aleksandrem Buksą i dokładnie przeanalizować, jak było.
To może zabrakło dobrej komunikacji na linii działacze-trener–rodzic piłkarza, z uwzględnieniem oczywiście samego zawodnika?
Zawsze można coś poprawić. Na tym polega życie, że z perspektywy czasu i doświadczenia spogląda się nieco inaczej na dane sytuacje. Ale uważam, że w tamtym czasie zarówno ja, jak i wcześniej trener Maciej Stolarczyk dawaliśmy bardzo dużo "na tacy" temu piłkarzowi i ludziom z jego otoczenia. Później moim zdaniem zabrakło tego, by dalej iść metodą małych kroków, "łyżeczka do łyżeczki". Poprzeczka została tak wysoko powieszona, że wydawało się, że można robić nagle podwójne, duże kroki. A nie tędy droga. Komunikacja była dobra, przede wszystkim z Olkiem. Były to bezpośrednie rozmowy. Zarząd klubu również robił pod tym względem dobrą robotę i tutaj mamy czyste sumienie.
A może należało wpisać w kontrakt postulowane przez niektórych gwarantowane minuty i to rozwiązałoby problem? Czy jednak uważa pan, że to kontrowersyjne rozwiązanie?
Na to, co działo się poza sprawami szkoleniowymi, nie miałem wpływu. Natomiast to rzeczywiście dla mnie kontrowersyjna sprawa, by wpisywać takie rzeczy do kontraktu. I po prostu nieuczciwa. Osobiście bym się pod czymś takim nie podpisał. Olek zapracował sobie na te minuty na placu gry po prostu swoją postawą na treningach. I tyle. A pójście w stronę takich zapisów jest moim zdaniem nie fair w stosunku do pozostałych ludzi w zespole. A również dla samego zawodnika. Jak jesteś dobry, to takich rzeczy ci nie potrzeba.
W oświadczeniu Adama Buksy pada takie zdanie: "Olek poszedł do Artura Skowronka i poprosił o wysłanie go na mecz juniorów, aby złapać trochę rytmu meczowego. Odmówiono mu, bo był potrzebny pierwszej drużynie. Potem wszedł na kilka minut w meczu z Rakowem. Na prawą obronę." Ja sobie Aleksandra Buksy na prawej obronie nie przypominam...
Tak, ma pani dobrą pamięć. Mnie wtedy również zależało na tym, by Olek się harmonijnie rozwijał. Żaden trener nie strzeli sobie w kolano, wystawiając utalentowanego napastnika na prawej obronie. Są to totalne bzdury. Myśląc o rozwoju Olka, ale też dla rozwoju potencjału Jeana Carlosa Silvy, Chuki, Yawa Yeboaha czy Stefana Savicia, zmieniliśmy taktykę na układ 1-4-3-3. I dla Olka to była kolejna szansa, by rywalizować nie tylko na pozycji numer "9", gdzie nie zawsze była to dla niego łatwa sprawa. Mógł być w tym układzie fałszywym napastnikiem, wchodzić w fazie atakowania blisko gracza z pozycji numer "9" i znajdować się w sytuacjach bramkowych. Robiło się wiele, by ta sprawa jego rozwoju lepiej "wypaliła". Pewne rzeczy potoczyły się jednak tak, a nie inaczej i dlatego dziś jest, można rzec, afera.
Aleksander nie chce się wypowiadać publicznie, a przekazując mi to, zastrzegł, że w całej tej burzy najmniej jest o tym, co powinno być na pierwszym miejscu.
Tak, zgadzam się. Rozmawiałem też o tym z Olkiem. Ale on był bardzo mocno zamknięty w sobie. Nie jest to łatwa sytuacja dla takiego młodego chłopaka. Bez względu na to, co się mówi, że się potrafi od tego odciąć, to jest to nieprawda. Zespół też to czuje. To wszystko na pewno nie pomaga w skupieniu się na codziennych obowiązkach piłkarza, który jest przez swoich ludzi zaprogramowany na sukces.
Miał pan taki moment, gdy sam sobie powiedział, że jako trener nie będzie ulegał tej presji z zewnątrz, czy to ze strony otoczenia piłkarza czy działaczy i wystawiał gracza wbrew wskazaniom sportowym?
Tak, byłem poddany krytyce i to nie raz. Właśnie dlatego, że tych oczekiwanych minut Olek na boisku miał mało. Ale miałem tego piłkarza na co dzień na treningach i trzeba sobie na te minuty na placu gry po prostu zapracować. I w sytuacji, gdy już był w kadrze meczowej - jak pozwalało na to zdrowie czy brak wyjazdów na kadrę - to zawsze te minuty dostawał, czy to mniej czy więcej. Ze strony działaczy nacisków nie było, mieliśmy super komunikację w tym temacie. Żadnej zbędnej presji. Oczywiście chciałoby się, by Olek czy inni młodzi jeszcze szybciej pukali do tego pierwszego składu, ale forma sportowa była zawsze najważniejsza.
Wybory personalne, których pan dokonywał w dużej mierze potwierdzają się teraz u Petera Hyballi. Michał Mak nie grał zarówno u pana, jak i u nowego szkoleniowca. Hyballa przyznał, że odstaje pod względem taktycznym i właśnie Mak pożegnał się z klubem. A pan dlaczego na niego nie stawiał?
Michał złapał uraz. Sprawa kontuzji kolana ciągnęła się trochę, bo był kłopot z chrząstką. W międzyczasie "odpalił" Jean Carlos Silva, wrócił do gry Kuba Błaszczykowski, przyszedł Savić. Później Michałowi było po prostu już ciężko wrócić do składu. Znam tego zawodnika bardzo dobrze, jeszcze z czasów Ruchu Radzionków. W sumie wspólnie wypromowaliśmy się, jeszcze z jego bratem Mateuszem. Nie chodzi więc o to, czy się lubimy, czy nie, tylko o to, że w tamtym okresie prezentował się słabiej na treningach od pozostałych. Na tym jedynie opierałem swoje decyzje. Natomiast Michał to świetny piłkarz i mam nadzieję, że się jeszcze mocno zaznaczy w Ekstraklasie.
Czego żałuje pan po pracy w Wiśle?
Żałuję, że nie zareagowałem lepiej po tej naszej "wtopie" z KSZO Ostrowiec w Pucharze Polski. Podkreślałem to już zresztą. Tuż po meczu zareagowałem drastycznie, kolokwialnie mówiąc nie dałem szansy piłkarzom, którzy zawiedli w tamtym meczu, od razu stawiając na tych, których wtedy nie było. To nie była dobra decyzja, z perspektywy patrząc.
A czy błędna wydaje się panu decyzja o zwiększeniu obowiązków członka sztabu Damiana Salwina? To psycholog sportowy, ale posiada też licencję UEFA A i dostał większe kompetencje trenerskie. Może lepiej było zostać w tym systemie, gdy pełnił rolę psychologa?
Damian Salwin to jest bardzo dobry specjalista w swojej dziedzinie i tak to powinno zostać, od momentu gdy przyszedł, do końca jego pracy w Wiśle.
Jak pokazała też sytuacja w kadrze Polski, z którą również współpracował, psycholog funkcjonujący de facto w roli asystenta, może być dla niektórych zawodników nowinką trudną do zaakceptowania.
To prawda. Damian oczywiście cały czas miał swoje obowiązki w zakresie indywidualnej pracy mentalnej z piłkarzami. A rolę asystentów od spraw typowo piłkarskich pełnili inni ludzie. Damian był tylko wsparciem, nie prowadził zajęć, odpraw itd. Poza tym nie zawsze był z nami. Często przebywał na zgrupowaniach kadry. Nie uważam, by jakoś to zaburzyło dobrze funkcjonujący schemat. Ale rzeczywiście trener mentalny, psycholog powinien przede wszystkim trzymać się swojej działki, budować relacje z piłkarzami w czasie swojej pracy.
Czy pana zdaniem Wisła zrobiła postęp przez ten rok? Teoretycznie, zatoczyła koło i znów znalazła się w podobnej sytuacji w tabeli. Z drugiej strony, pewne fundamenty drużyny zbudowaliście.
Absolutnie się zgadzam. Wynikowo rzeczywiście jest tak, że historia zatoczyła koło. Odbiór tej sytuacji zespołu ponad rok temu i teraz jest jednak zupełnie odmienny. W poprzednim sezonie złapaliśmy bardzo dobrą serię, wprowadziliśmy też do drużyny młodych zawodników. Trzon zespołu budowany był na nowo i twierdzę, że jest teraz na czym się opierać. Dzisiaj Wisła Kraków jest budowana spokojnie, z dobrymi ludźmi w zarządzie. I w efekcie stać ją na coraz lepsze ruchy transferowe, na coraz lepszych jakościowo piłkarzy. Na boisku ten zespół pokazuje, że idzie w tę samą, dobrą stronę, co u góry - w zarządzie. Kierunek pracy sportowej jest dobrze obrany, za tym przyjdą wyniki. Brakowało detali, by wygrać z Piastem Gliwice, ostatnio przyszło zdecydowane zwycięstwo nad Jagiellonią Białystok. Kibicuję, by dalej tak to wyglądało.
Zdecydowałby się pan jeszcze kiedyś na pracę w klubie, w którym jeden zawodnik jest tak dobrze umocowany pod względem decyzyjnym jak Jakub Błaszczykowski?
W tym temacie już też krążą pewne legendy. Kuba to jest profesjonalista pod każdym względem i w tych tematach w ogóle nie ma dyskusji. Wręcz idzie to w drugą stronę - zawsze stara się być wsparciem. W moim okresie pracy w Wiśle absolutnie Kuba potrafił rozdzielić rolę właściciela i piłkarza. Oczywiście była to niełatwa sytuacja dla wszystkich stron. Ale odpowiadając na to pytanie: tak, z Kubą wszedłbym jeszcze raz w taki układ. Z innymi - nie wiem.
Po odejściu z Wisły odpoczywa pan od ligowego futbolu. Gdyby nie pandemia, pewnie można byłoby wykorzystać ten czas np. na zagraniczne ciekawe staże, ale teraz nie jest chyba o to łatwo?
Jest ciężko pod tym względem, na pewno wolałbym bardziej wykorzystać od strony zawodowej ten czas. Tak, by wrócić silniejszym i się rozwijać. Ale z drugiej strony, przez ostatnie prawie cztery lata niemal ciągle pracowałem, pod dużą presją. Przed etapem w Wiśle walczyliśmy ze Stalą Mielec o awans. Dlatego teraz staram się nadrobić stracony czas pod względem prywatnym. Tak, by naładować baterie i sto procent energii poświęcić potem kolejnemu wyzwaniu.
Czyli zgadza się pan z tym, o czym ostatnio dyskutowano w środowisku po słowach Michała Probierza - że trener czasem musi się zresetować mentalnie, a nie być ciągle w zawodowym wirze?
W stu procentach się zgadzam z Michałem. Staram się go zrozumieć. Nie powiem, że czuję dokładnie to, co on, ale w pełni zgadzam się, że tym bardziej po takim okresie pracy, jak u Michała, taki reset może być konieczny. Pracoholizm nie jest dobry dla trenera. Bo nie ma później tej energii, którą powinien dać drużynie. Na pewno trzeba w pewnym momencie złapać trochę dystansu. Tak jak i piłkarzom - po intensywnej pracy, potrzebny jest również czas na regenerację.
W Wiśle udało się panu osiągnąć podstawowy cel i utrzymać zespół, mimo fatalnej sytuacji, jaką pan zastał. Teraz inni są zagrożeni spadkiem, więc telefon może znów zadzwonić. Wiadomo, że był z Bielska-Białej, ale ostatecznie nie porozumiał się pan z Podbeskidziem.
Był temat Podbeskidzia, rozmawialiśmy, ale wtedy po prostu nie czułem tego projektu. Chciałem też mieć ten reset, naładowane baterie. I dzisiaj już oczywiście tęsknię za trenerską pracą. Kocham po prostu tę swoją robotę. Jest bez niej trudno, ale cierpliwość podobno zawsze popłaca.
Czytaj również:
Wybrał Wisłę zamiast Lecha. "To dla mnie idealne miejsce"
"Miesiącami graliśmy za darmo. Młodzi nie mieli na jedzenie". Piłkarz wspomina pobyt w Wiśle Kraków