Rewolucjoniści na stosie. Florentino Perez i Andrea Agnelli skompromitowani

Getty Images / David S. Bustamante / Na zdjęciu: Florentino Perez
Getty Images / David S. Bustamante / Na zdjęciu: Florentino Perez

Postawili wszystko na jedną kartę. Chcieli zrewolucjonizować europejski futbol, a przy okazji zarobić gigantyczne pieniądze. Już wiadomo: przywódcy buntu, Florentino Perez i Andrea Agnelli przegrali z kretesem.

- Chcemy ratować futbol - mówił Florentino Perez ledwie kilkadziesiąt godzin temu. Prezes Realu Madryt zapragnął zostać zbawcą, który uchroni klubową piłkę nożną w Europie od zagłady. Wprawdzie nie był odziany w pelerynę, ale wygłaszał wzniosłe, ideowe i pełne patosu hasła o jedynej szansie na wyjście z "dramatycznej i okropnej" sytuacji. Tym miała być Superliga.

Gdy Perez wypowiadał słowa w poniedziałkowy wieczór w hiszpańskim programie "El Chiringuito", miał za sobą 12 potężnych klubów. We wtorek jego okręt zaczęli opuszczać pierwsi kapitanowie, statek stracił kurs i w środowy poranek osiadł na mieliźnie. Misja ratowania futbolu zakończyła się spektakularną katastrofą, zwłaszcza wizerunkową.

Drugi z wielkich graczy, Andrea Agnelli, nie miał oporów, by dla nowego rozdania zaryzykować długoletnią przyjaźń z Aleksandrem Ceferinem i spróbować pogrążyć człowieka, który jest ojcem chrzestnym jego własnej córki. Chciał wejść na szczyt, ale nie tylko upadł na dno, ale przy okazji spalił za sobą wszystkie mosty w europejskich strukturach.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Jak on to zrobił?! To może być najpiękniejszy gol roku!

Florentino Perez i Andrea Agnelli chcieli zostać zbawcami klubowej piłki, ale chciwość doprowadziła ich do zguby. Prezydenci Realu Madryt i Juventusu zaliczyli gigantyczną wpadkę, z której trudno im się będzie wygrzebać.

Chciwość bezlitośnie ukarana

Gdy w niedzielny wieczór wybuchła bomba, bo tak można było nazwać informację o stworzeniu Superligi przez 12 wielkich europejskich klubów i pójście na wojnę z Ligą Mistrzów (czytaj, z UEFA), nie wszyscy mogli się czuć przekonani. Zwłaszcza ci, którzy od kilkunastu lat czytali o planach na jej powstanie. I na nich się kończyło. Wszyscy słyszeli, ale nikt nie widział.

Jednak dopiero pojawienie się Florentino Pereza sprawiło, że Superliga, choć na godziny, zyskała na renomie. Człowiek sukcesu, któremu dotąd w futbolu wychodziło wiele (przede wszystkim finansowo), który doprowadził Real Madryt do sześciu triumfów w Lidze Mistrzów, stanął na czele gigantycznego, jak się wydawało, projektu.

74-latek zaryzykował wiele, bo przecież wcielił się w rolę lidera, będąc prezydentem Realu Madryt. Kibiców Królewskich nikt o zdanie nie pytał, choć to przecież oni przez głosowanie wybierają najważniejszą osobę w klubie. Perez może się cieszyć ich poparciem, a tak zdecydowane przystąpienie do Superligi mogło tym zachwiać.

W poniedziałek Perez udzielił wspomnianego wywiadu, w którym próbował ubierać w piękne słowa ideę całego przedsięwzięcia, czyli chęć zarabiania jeszcze większych pieniędzy. Mówił o ratowaniu futbolu, o dramatycznej sytuacji klubów, o przeklętej pandemii, o chęci rewolucji, zainteresowaniu futbolem młodszego pokolenia.

Pod przykrywką amerykańskiego banku JP Morgan głosił tezy o Superlidze jako jedynym ratunku dla wszystkich fanów futbolu. A że jest dobrym mówcą, wielu zostało przekonanych. Sondy w hiszpańskich mediach pokazały, że uwierzyło mu nawet kilkadziesiąt procent fanów.

I choć Perez miewał duże porażki w futbolu, jak choćby klęska projektu "Galacticos", to katastrofa z ostatnich godzin może go kosztować znacznie więcej. Gdy we wtorkowy wieczór Superligę opuściły wszystkie angielskie kluby - Chelsea, Manchester City, Manchester United, Arsenal, Tottenham i Liverpool - Perez został upokorzony na oczach całego świata.

Wtedy pozostała mu tylko "ucieczka do przodu", czyli ogłoszenie zawieszenia projektu. Wizerunek został jednak zabrudzony czerwoną farbą, którą trudno będzie zmyć. Szef La Liga Javier Tebas, od początku będący przeciwny Superlidze, przekonuje: - Perez jest skończony - mówi nie ukrywając satysfakcji.

Hiszpanowi mało było władzy w Realu Madryt, chciał więcej. Więcej pieniędzy, więcej blasku i pozycji rewolucjonisty w historii futbolu. Wyłożył się na całego, a teraz wielkie problemy mogą mieć przez niego "Królewscy". Brytyjskie media podają, że UEFA weźmie na celownik Pereza i jeśli on nadal będzie szefował klubowi (a niedawno został wybrany na prezesa na kolejne cztery lata), Real może zostać zdyskwalifikowany z Ligi Mistrzów.

Zdrada i splamione nazwisko

- Nigdy w swoim życiu nie spotkałem człowieka, który okazałby się takim kłamcą. To niewiarygodne. Szef UEFA Aleksander Ceferin nie miał oporów, by publicznie rozprawić się z Andreą Agnellim, gdy Włoch został jedną z twarzy Superligi. Gdy w niedzielny wieczór ogłoszono powstanie projektu, Słoweniec mógł poczuć się jak William Wallace zdradzony przez Roberta Bruce'a w filmie "Braveheart".

Agnelli miał miesiącami grać na dwa fronty. Przyjaciela przekonywał, że popiera nowy projekt UEFA dot. zmian w Lidze Mistrzów, a na boku spotykał się z Florentino Perezem, by dogadywać szczegóły nowych rozgrywek, które chciały strącić Champions League w odmęty przeszłości.

- Rozmawiałem z nim w sobotę po południu i powiedział: To tylko plotki, nie martw się, zadzwonię za godzinę. I wyłączył telefon. Następnego dnia otrzymujemy to ogłoszenie. Widziałem wiele rzeczy w swoim życiu, ale nie coś takiego. Chciwość jest tak silna, że wszystkie wartości ludzkie wyparowują - mówił zdruzgotany Ceferin.

Agnellemu, podobnie jak Perezowi, mało było fotela prezydenta Juventusu. Zaryzykował nie tylko swoją karierę, ale przecież nazwisko, które ze Starą Damą kojarzy się od zawsze. Rodzina Agnellich rządzi tym klubem, lepiej lub gorzej, nieprzerwanie od 1923 roku. To historia włoskiego futbolu.

46-latek postanowił pójść pod prąd i to w najtrudniejszym momencie dla Juventusu od 2012 roku. Bianconeri są przecież o krok od utraty scudetto po raz pierwszy od dziewięciu lat. Być może zbliżająca się klęska, bo Juventus prawdopodobnie skończy sezon poza ligowym podium, stała się dla Agnellego szansą na pozostanie w elicie.

Został jednak z niczym, a nazwisko zostało splamione. Jeszcze we wtorek przekonywał na łamach włoskiej prasy, że mimo wielu krytycznych komentarzy, w tym polityków (także w Italii), Superliga ruszy na 100 procent. Że to konieczne, aby utrzymać kluby na powierzchni. - To pakt krwi - tłumaczył, dając do zrozumienia, że żaden z 12 klubów się nie wycofa.

Wystarczyło kilkanaście godzin i Agnelli jest skompromitowany. Fani Juventusu nie mają dla niego litości, domagając się honorowego ustąpienia z funkcji prezydenta. Pod stadionem już wywieszono transparenty, mówiące o zhańbionej historii (CZYTAJ WIĘCEJ). Takie plotki pojawiły się już we wtorkowy wieczór, ale nie zostały jeszcze potwierdzone przez klub.

Wielka przysługa dla UEFA

Co dalej? Według ekspertów temat Superligi powróci prędzej niż później. Liga Mistrzów, której nowa formuła (będzie obowiązywać od 2024 roku) może nie zaspokoić potrzeb gigantów, którzy muszą karmić coraz większymi pieniędzmi stworzonego przez siebie potwora.

W ciągu kilku dni Perez i Agnelli stracili mnóstwo, a na dodatek zrobili niedźwiedzią przysługę UEFA. Przed niedzielną informacją o powstaniu Superligi, władze europejskiej piłki nie miały najlepszej opinii. Ich niezrozumiałe decyzje, nie tylko dotyczące klubowego futbolu, ale choćby formatu mistrzostw Europy, irytowały i wzmagały pytania o kierunek, w którym to wszystko zmierza.

I nagle, po dwóch dniach, UEFA stała się rycerzem na białym koniu, który dzięki odwadze uratował miliony kibiców przed pełnym chciwości, sztucznym tworem bez historii. O takiej pomocy ze strony opozycji marzyłby każdy polityk.

Wawrzynowski: Kibice powstrzymali Superligę. Czytaj więcej--->>>

Źródło artykułu: