W 1989 roku Krzysztof Zalewski wykupił wycieczkę do dawnej Jugosławii i już nie wrócił do Polski. Był wtedy po technikum budowlanym i rozpoczął dwuletnie studium geodezyjne. We wsi Stare Modzele, szesnaście kilometrów pod Łomżą, układał sobie życie, ale wezwanie do wojska zmieniło plany. Usłyszał: "To rozkaz, bo studium to nie studia". Mama Krzysztofa miała znajomości w Wojskowej Komendzie Uzupełnień i pomogła załatwić pieczątkę w paszporcie. Krzysztof mógł wyjechać z kraju. Ojciec obecnego piłkarza AS Roma ruszył samolotem do Rzymu, do siostry mamy. Mówi nam, że był gotowy zrobić wszystko, by nie służyć komunistom.
Sprzedane lasy
Jego syn, Nicola, rocznik 2002, ma za sobą niesamowity tydzień. W debiucie w AS Roma przyczynił się do strzelenia gola Manchesterowi United w półfinale Ligi Europy. Roma wygrała 3:2, a kilka dni później w spotkaniu ligowym z Crotone (5:0) Zalewski znowu wystąpił i miał asystę. Dla 19-latka były to premierowe minuty w wielkim włoskim klubie.
Ojciec zawodnika pęka z dumy, bo dobrze pamięta niełatwe początki. - Przez pięć lat codziennie dowoziłem syna na treningi 60 kilometrów w jedną stronę - z Poli, wsi pod Rzymem. Zostawiałem syna pod bramą ośrodka treningowego i czekałem w furgonie. W zimę, bez ogrzewania. Czasem wstyd było nawet wysiadać z auta, bo jeździłem prosto z pracy, piachem ubrudzony - uśmiecha się.
ZOBACZ WIDEO: Polski trener od lat wszystko dokładnie zapisuje. "Sporządzam książkę co pół sezonu"
Zalewski senior po przyjeździe do Italii działał w swoim zawodzie - jako pracownik fizyczny. Po dziesięciu latach otworzył własną firmę. - Robiliśmy przy remontach, kładliśmy głównie glazurę - opowiada nam.
Z pensji trudno było jednak opłacić wszystkie wydatki, choćby codzienne na paliwo i przejazdy autostradą. Później doszły jeszcze problemy zdrowotne Krzysztofa Zalewskiego.
Pieniądze z Polski wysyłała babcia zawodnika. Poświęciła rodzinny majątek, by Nicola mógł trenować w Romie. - Mama stwierdziła: "My w kraju dobrze stoimy. Sprzedamy lasy po dziadku i będzie dla was" - opowiada Krzysztof Zalewski. - Dziś te ziemie odkupujemy - dodaje.
Chowanie pierogów
Syna nazywa małym żołnierzykiem. - Miał 9 lat, kiedy trafił do akademii Romy. Gotowałem mu makaron i jadł w samochodzie, bo po szkole nie było na to czasu. Później łza mi się kręciła w oku, gdy odbierałem go od kolegów. Godzina 22.30 i musiał się żegnać, bo trzeba było się wyspać i wstać o 6 rano. Impreza rozkręcała się, gdy my siedzieliśmy już w samochodzie - wspomina.
- Odkąd pamiętam, Nicola miał same wyrzeczenia. Pizzy nie jadł, może czasem mały kawałek skubnął. Dziś też ma bardzo rygorystyczną dietę. Je na przykład jajka bez żółtek. Ostatnio pierogi od mamy wyciągnęliśmy na stół dopiero, gdy młody wyszedł z domu. Żeby nie widział, a bardzo je lubi - opowiada ojciec piłkarza.
Zalewski przeszedł w Romie wszystkie etapy. Grał w zespołach juniorskich, od dwóch lat występuje w Primaverze - młodzieżowych rozgrywkach. Stopniowo był zapraszany na treningi pierwszej drużyny i w tym miesiącu zadebiutował.
W Polsce dał się poznać jako zawodnik młodzieżowych reprezentacji. Trener Jacek Magiera powołał go na mistrzostwa świata do lat 20, które odbyły się w naszym kraju w 2019 roku. - Był cztery lata młodszy od wszystkich. Pamiętam scenę, gdy "kupił" chłopaków na treningu. Cztery razy z tego samego miejsca trafił z rzutu wolnego w okienko - opowiada Magiera. - Spodobała mi się u niego lekkość w grze, inteligencja i odwaga. On się nie zastanawia, on wchodzi z drzwiami - mówi były szkoleniowiec kadry do lat 20, obecnie trener Śląska Wrocław.
Trudny rok
Ojciec piłkarza nie przewidywał tak nagłej zmiany. - Głos mi ciągle drży. No za dużo się działo, jak na tak krótki okres - przyznaje. - Na początku tego sezonu liczyliśmy, że Nicola może na pięć minut wejdzie, a tu dwa mecze, duży rozgłos - komentuje.
Tłumaczy sceptyczne nastawienie i opowiada o ostatnim, trudnym roku. - Syn przechodził koronawirusa, dość ciężko, później wracał do zdrowia prawie dwa miesiące. Do tego doszła jeszcze z pozoru niegroźna sytuacja z meczu Primavery. Oddał strzał i spuchło mu kolano. Zebrał się płyn i Nicola stracił sześć tygodni - wymienia.
- Cieszę się, że w trudnych momentach pokazał charakter. Opowiadał, że po meczu z Manchesterem "pikawa" drżała mu niesamowicie. Podobało mi się, że po golu zachował zimną krew i zareagował jak dorosły facet: bez wielkiej euforii - ocenia.
Pod skrzydłami legendy
Zawodnik urodził się w Tivoli. We Włoszech dorastał w bloku blisko boiska. - Młody był maskotką, podawał piłki chłopakom. Latem, zimą, z zasmarkanym nosem. Wszyscy go kojarzyli - opowiada Zalewski senior.
- I do tej naszej maleńkiej wioski przyjechał któregoś dnia obserwator Romy. Ktoś komuś powiedział i tak rozeszła się fama, że jest chłopak, który tu trenuje i nieźle się prezentuje. Ten człowiek odnalazł mnie wśród rodziców na meczu syna i się przedstawił. Myślałem, że sobie jaja robi. Poszliśmy na piwo, pośmialiśmy się, złapaliśmy dobry kontakt - opowiada.
- Syn dostał wybór: możesz od jutra grać w Romie, ale kwestie dojazdów pozostają po waszej stronie. Później synem zaopiekował się Bruno Conti, klubowa legenda, do dziś pozostajemy w świetnych relacjach - przekonuje nasz rozmówca.
Roma dała etat
Roma nie tylko zadbała o młodego piłkarza, ale również o jego ojca. Krzysztof Zalewski po dwunastu latach zamknął firmę, poważnie podupadł na zdrowiu. Ma zaawansowaną cukrzycę i problemy ze wzrokiem.
- Kilka lat temu zostałem zaproszony do klubu i od następnego dnia stałem się pracownikiem Romy - zaskakuje. - Usłyszałem tylko, żebym dbał o syna i swoje zdrowie. Zostałem legalnie zatrudniony: podpisałem z Romą umowę i otrzymałem jeszcze pokaźny bonus finansowy od klubu na przywitanie. Byłem zatrudniony cztery lata. Przez kolejne dwa otrzymywałem jeszcze zasiłek - jako człowiek ze stwierdzonym inwalidztwem - opowiada.
- Niestety z moim zdrowiem nie jest lepiej. Syn mówi mi, kiedy jest zielone, a kiedy czerwone światło, ale zaraz sam będzie miał prawo jazdy. Jestem pod opieką fachowców z klubu, ale mam dobre nastawienie. Nasza rodzina jest stworzona do walki i ja się nie poddaję - mówi.
Boniek straszy "Pudzianem"
Rodzina Zalewskich ma na miejscu doradcę - Zbigniewa Bońka. Prezes PZPN mieszka w Rzymie, grał w Romie trzy lata (1985-88) i dziś jest w klubie kimś więcej niż VIP-em.
- Pamiętam pierwszy obiad u pana Zbyszka. Wchodzimy do jego domu, a na ścianie ogromne zdjęcie Mariusza Pudzianowskiego. - "Wiesz kto to jest? - rzucił Boniek. - "Uważaj, bo to mój kolega" - roześmiał się. Po kilku minutach czuliśmy się, jakbyśmy znali się z panem Bońkiem od zawsze - opowiada ojciec zawodnika.
Boniek w pierwszych wypowiedziach dla włoskich mediów chwalił polskiego piłkarza, ale prosił, by nie nakładać na niego zbyt dużej presji już na tym etapie kariery. - Cenię go za szczerość i ogromną kompetencję - mówi Krzysztof Zalewski. - Ostatnio powiedział o Nicoli: "Ma talent i przyszedł czas, żeby dostał szansę w poważnej piłce" - kontynuuje. - Ja się cieszę, że syn robi porządną robotę. Powtarzam mu od zawsze: "Podchodź z dystansem do tego, co dzieje się wokół ciebie. Im wyżej skaczesz, tym mocniej boli przy upadku" - przekonuje ojciec zawodnika.
Biało-czerwona krew
A w jakiej kadrze zagra Zalewski? Dotąd występował tylko w polskich młodzieżówkach. - Dla mnie to przyszłość seniorskiej reprezentacji naszego kraju - przekonuje Jacek Magiera. - Zdolny chłopak, ciężko pracujący. Wierzę w niego - komentuje.
Ojciec piłkarza też o tym marzy. - Syn miał propozycje, by grać we włoskiej reprezentacji. Nie był jeszcze pełnoletni i odpowiedziałem w jego imieniu: odmówiłem. Cała nasza rodzina, w tym żona i 29-letnia córka, ma tylko jeden paszport: polski. Nicola to w stu procentach Polak i tutaj nie ma się nad czym zastanawiać - kończy Krzysztof Zalewski.
Nagelsmann stworzy potwora. "Lewandowski będzie miał u niego dobrze"
Polski piłkarz żyje w bańce. Tam nie ma koronawirusa