MMTS zrobił przed przerwą dużo, by beniaminek złapał wiatr w żagle. Mnożyły się proste błędy, rzuty z nieprzygotowanych pozycji, często w Dawida Balcerka, a Ostrovia korzystała z biernej postawy obrony rywali albo czerpała garściami z interwencji Balcerka. Prowadzenie 16:12 nawet nie odzwierciedlało do końca różnicy, MMTS przez przerwą zdołał jeszcze wyretuszować wynik.
- Porozmawialiśmy sobie na ten temat w szatni. Nie powiem, że zagraliśmy beznadziejnie w obronie, ale na pewno źle. W ataku chcieliśmy jak najszybciej odrobić starty i rzucaliśmy z nieprzygotowanych pozycji - analizował po meczu bramkarz MMTS-u Łukasz Zakreta.
W kwidzyńskiej szatni padły mityczne męskie słowa i MMTS ocknął się po przerwie, a Ostrovia... przestała grać. Przez 20 minut nieprawdopodobnie męczyła się w ataku, raptem trzy razy znalazł drogę do siatki. Wprawdzie duży wpływ miała agresywna obrona rywali i postawa Zakrety w bramce, ale beniaminek zrobił też mnóstwo niewymuszonych błędów. Robert Kamyszek na dobre rozkręcił się w drugiej połowie i wyprowadził MMTS na prowadzenie.
ZOBACZ WIDEO: Michniewicz liczy na tego piłkarza. Niektórzy mają go za brutala
- Kolejny mecz, w którym popełniamy błędy, nawet niekoniecznie wynikające z obrony przeciwnika. W ten sposób podarowaliśmy kilka bramek. To kolejny mecz, w którym roztrwoniliśmy dużą przewagę, w pewnym momencie było chyba sześć goli różnicy - mówił środkowy Łukasz Gierak.
Niedosyt jest całkiem spory, zwłaszcza że pomimo kiepskiej drugiej połowy Ostrovia mogła jeszcze urwać punkty. Nie wykorzystała jednak swoich okazji w końcówce, najbardziej bolało pudło Mateusza Wojciechowskiego tuż przed syreną.
ZOBACZ:
Zabójcze przyspieszenia Łomży Industrii
Piotrcovia musiała drżeć o wynik