Kiedy Piotr Wyszomirski rozgrywał swoje ostatnie mecze w PGNiG Superlidze, bramki dla Orlenu Wisły Płock zdobywali Piotr Chrapkowski, Kamil Syprzak i Michał Kubisztal, w Kielcach szalał Rastko Stojković, po tytuł króla strzelców sięgnął Dawid Przysiek, a z ligi spadły Jurand Ciechanów i Warmia Olsztyn. Dekada w piłce ręcznej to przepaść, co najlepiej widać na tych przykładach.
Były reprezentant Polski dał się namówić na powrót do kraju po sześciu latach na Węgrzech w Csurgoi, Segedynie i Tatabanyi oraz czterech w niemieckim Lemgo. Na ligowy debiut w barwach Górnika musiał trochę poczekać, wcześniej zdołał jedynie zagrać w meczu kwalifikacji Ligi Europejskiej z Amicitią Zurych (i był jednym z najlepszych na placu). Po rewanżu nie był już w stanie stanąć w bramce w spotkaniach z Wisłą Płock i Grupą Azoty Unią Tarnów.
Wyszomirski stopniowo wracał do treningów i trener Patrik Liljestrand uznał, że weteran jest gotowy do gry w rywalizacji z Piotrkowianinem. 34-latek zagrał rewelacyjne zawody, wygrywał pojedynki sam na sam m.in. z Piotrem Jędraszczykiem, radził sobie z pozostałymi głównymi strzelcami rywali, zatrzymywał próby ze skrzydeł. W statystykach wypadł świetnie (16/36, 44 proc.), ale przede wszystkim jego interwencje były kluczowe dla losów spotkania. Bez jego wkładu Górnik mógłby zejść z boiska z niczym, bowiem po drugiej stronie kapitalne momenty miał Damian Chmurski.
- Piotrek pokazał, że cały czas jest topowym bramkarzem i dużym wzmocnieniem dla Górnika. Nie wykorzystaliśmy dużo świetnych sytuacji, gdy piłka dochodziła do zaplanowanego miejsca - skomentował trener Piotrkowianina Bartosz Jurecki.
ZOBACZ:
Niekorzystna diagnoza dla Kingi Grzyb
Ruch żałuje niewykorzystanych okazji
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Andrejczyk na wakacjach. Wybrała nietypowy kierunek