Po ponad sześciu miesiącach niepewności dobrą wiadomość otrzymał Marcin Malewski. U olsztyńskiego skrzydłowego, podczas badań kontrolnych przed obozem przygotowawczym do sezonu ligowego 2009/2010, wykryto dość niepokojące zaburzenia w pracy serca. Ponieważ nie było badań porównawczych, lekarze nakazali zawodnikowi przerwę w grze, by po kilku miesiącach wykonać ponownie testy celem porównania wyników. Specyfika medycyny sportowej powoduje, że często wyniki badań mogą wzbudzać wątpliwości u różnych lekarzy. Dodatkowo kilka smutnych przypadków z ostatnich lat sprawiło, że olsztyńscy działacze i lekarze postanowili dmuchać na zimne. Po wielu badaniach uzupełniających i konsultacjach w Warszawie i Łodzi popularny Maleś ostatecznie usłyszał: "Możesz grać". Ostateczna decyzja należała do Tomasza Szewczyka - wiceprezesa ds. szkoleniowych.
Łukasz Szymański: We wtorek spotkałeś się z dyrektorem Dublaszewskim, prezesem Dowgiałło i wiceprezesem Szewczykiem i ustaliliście ostatecznie, że wracasz do gry…
Marcin Malewski: Tak, rozmawialiśmy na temat mojej osoby i zdrowia. Jeszcze raz potwierdziłem, że będę gotowy jeszcze w tym roku walczyć o grę w siódemce meczowej i działacze przedstawili mi swoje oczekiwania.
Czy rozmawiałeś również z trenerem? To będzie w sumie początek twojej współpracy z nowym szkoleniowcem.
- Trener przede wszystkim podkreślił, że muszę wrócić do przyzwoitej formy, odbudować kondycje i siłę. Mam spokojnie budować formę, bo trener wie, że jestem na innym etapie przygotowań niż reszta zespołu, więc muszę uważać, żeby nie przesadzić z treningiem.
Sytuacja trochę podobna do Adama Waśki, który również dołączył do zespołu po okresie przygotowawczym i musiał walczyć z Mateuszem Kopycińskim o grę w wyjściowym składzie…
- Myślę, że chyba nawet w lepszej, bo pomimo, że nie grałem, to trenowałem z zespołem, tyle, że ze znacznie mniejszym obciążeniem. Mam nadzieję, że nie będzie długo trwało, zanim wejdę na odpowiednie obroty.
Przez kilka miesięcy miałeś okazję obserwować poczynania kolegów w nieco odmiennej roli. Jak oceniasz sytuację, w której to skrzydłowi zaczynają zdobywać najwięcej bramek w zespole?
- Rzeczywiście, gramy znacznie więcej skrzydłowymi. Gramy szybszą piłkę i często wyprowadzamy kontry w pierwsze i drugie tempo. Zmienił się również sposób rozgrywania ataku pozycyjnego i uwaga nie skupia się już tylko na środkowych rozgrywających – to widać po statystykach skrzydłowych.
Jak widzisz swoją rywalizację z Waśką i Kopycińskim?
- Na pewno będzie ciężko walczyć o pozycję, bo obaj są bardzo dobrymi zawodnikami.
Mówisz, że gramy inaczej, ale wynikiem tego jest taka sama pozycja ligowa, jak w ubiegłym roku. Czy gramy zatem lepszą piłkę ręczna?
- Myślę, że tak. Na pewno poprzedni sezon dał nam bardzo dużo. Pomimo, że nie zdobyliśmy medalu, to piąte miejsce było historycznym sukcesem dla naszego klubu i wiele nam to dało. W tym roku doświadczenie z poprzedniego sezonu możemy jeszcze lepiej wykorzystać, a trener Kisiel preferuje szybszy, bardziej nowoczesny styl gry i tego się uczymy. Wydaje mi się, że zespół prezentuje się lepiej, niż w zeszłym sezonie. Więcej zawodników decyduje o wyniki i jesteśmy mniej przewidywalni dla rywali.
W tym roku mniej wspomina się o medalu, ale jest to na pewno w waszych głowach, bo stać was na "pudło". Jak uważasz, co trzeba zrobić, żeby poprawić wynik z zeszłego roku?
- Przede wszystkim ważne są punkty przed play-offami. Mamy kilka kolejek do końca i już zrobił się mały ścisk wśród czołowych drużyn. Pomiędzy drugim, a szóstym zespołem są zaledwie cztery punkty różnicy, a to zapowiada emocje do końca rundy rewanżowej. Istotne jest, żeby zająć wysokie miejsce w tabeli, żeby w pierwszej rundzie trafić na teoretycznie słabszego rywala. Najlepiej oczywiście by było, gdybyśmy zajęli drugie miejsce. Kolejną sprawą jest to, że dzięki wysokiemu miejscu w tabeli, po ewentualnej wygranej w pierwszej rundzie play-off nie trafiamy od razu na Kielce w drugiej rundzie i jest szansa walki o wejście do finału.
A gdyby to Gdańsk okazał się waszym rywalem w pierwszej rundzie?
- Gdańsk chyba nie jest w tak wysokiej formie, jak w ubiegłym sezonie. Nie grają takiej samej piłki jak rok temu, może dlatego, że stracili trzech podstawowych zawodników, którzy grają u nas. Także, gdyby była taka możliwość, to z Gdańskiem jak najbardziej! Można by zrobić mały rewanżyk za porażkę w pierwszej rundzie w tamtym roku (śmiech).
Zmieniając nieco temat z klubowej piłki ręcznej na reprezentacyjną. Oglądałeś ME W Austrii?
- Oczywiście oglądałem.
Czy twoim zdaniem te mistrzostwa różniły się od poprzednich imprez, na których występowali Polacy?
- Na pewno wszystkie zespoły grają szybszą piłkę ręczną – to nie ulega wątpliwości. Poza tym czołowe zespoły stawiają na bardzo silną obronę – jeśli ten element „zagra”, to jest szansa na wygranie meczu. Było to widać także po naszej reprezentacji. Kiedy obrona grała dobrze - pomagała bramkarzowi, który grał na bardzo dużej, nawet 50 procentowej, skuteczności. Różnice było widać w spotkaniu z Francją i w drugiej połowie z Chorwacją, kiedy dziury w obronie spowodowały, że Szmalowi broniło się znacznie gorzej, a już najbardziej w pierwszej połowie z Islandią, kiedy straciliśmy aż 18 bramek w 30 minut. Dodatkowo, dobra obrona to częstsze kontrataki. Niestety nasza reprezentacja w tym elemencie nie zachwyciła, a w pierwsze tempo wyprowadziła chyba tylko kilka kontr – to też może być ten minus, który spowodował, że zajęliśmy czwarte miejsce. Dlatego myślę, że to dobrze, że piłka ręczna jest coraz szybsza i nasz zespół też do tego dąży.
Jeśli jesteśmy przy ocenie gry reprezentacji Polski. Jak oceniasz dwóch lewoskrzydłowych: Jachlewskiego i Tłuczyńskiego?
- Nasza reprezentacja grała mniej ze skrzydłowymi, niż nas do tego przyzwyczaiła. Jest to chyba wynikiem ogólnej tendencji wszystkich ekip, że więcej gry koncentruje się na środkowych rozgrywających. Widać to po nikłych zdobyczach bramkowych skrzydłowych z akcji, wyłączając kontrataki i rzuty karne. Zaskakujące jest także to, że grając w przewadze zespoły coraz częściej rozwiązują grę w ataku pozycyjnym rzutem z drugiej linii, zamiast grać szeroko, do skrzydeł.
Niedawno obroniłeś tytuł magistra na wydziale marketingu i zarządzania, więc kolejne pytanie nie powinno cię zaskoczyć. Wokół kadry narodowej zrobiło się sporo szumu medialnego. Dodatkowo sami zawodnicy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i zmobilizować władze związkowe do wykorzystania sukcesu dyscypliny. Jak oceniasz, czy mają rację zawodnicy, że ten sukces nie jest wykorzystywany?
- Myślę, że tak. Przede wszystkim od momentu, gdy zdobyliśmy wicemistrzostwo świata niewiele dobrego wydarzyło się w związku. Działacze powinni zabiegać o znacznie większe zainteresowanie dyscypliną wśród mediów. A prawda jest taka, że po mistrzostwach świata, gdy sprawa sukcesu nieco przycichła, to dyscyplina znów poszła w zapomnienie. Na dzień dzisiejszy Polsat Sport ma prawa do transmitowania piłki ręcznej i robi to dobrze, ale nadal brakuje studia przedmeczowego dla spotkań ligowych i transmisji na kanale otwartym. Bardzo fajnie, że ostatnie mistrzostwa oglądały ponad 4 miliony widzów, ale o efektach tego sukcesu przekonamy się dopiero teraz. Na pewno na popularność nie może narzekać Bogdan Wenta, który stał się bohaterem narodowym.
No właśnie. Było dużo szumu medialnego wokół mistrzostw Europy i polskiej reprezentacji, ale dwa tygodnie po wydarzeniu rozpoczyna się liga i znów cicho w wiadomościach sportowych o tym fakcie. Czy myślisz, że będzie więcej ludzi przychodziło na mecze ligowe po ostatnich sukcesach?
- Wydaje mi się, że zainteresowanie kibiców wciąż wzrasta. Ma to zresztą taką samą formę, jak w przypadku siatkarzy, po sukcesie których trybuny zapełniły się widzami. Z piłką ręczną powinno być podobnie, chociaż w Olsztynie wciąż mamy wolne miejsca na trybunach w Uranii (śmiech). Na pewno ważne, by telewizja jeszcze bardziej „weszła” w naszą dyscyplinę, bo to oznacza więcej sponsorów, a co za tym idzie większe fundusze zespołów i wyższy poziom sportowy i organizacyjny.
Jest informacja, że PGNiG jest sponsorem tytularnym reprezentacji, a od przyszłego sezonu również sponsorem ligi. To dobre posunięcie?
- Bardzo dobre posunięcie. W wielu krajach, czy to piłka nożna, siatkówka, czy koszykówka, ligi mają sponsorów tytularnych i się to sprawdza.
Czego więcej potrzeba polskiej lidze?
- Po trochu, zawodników zagranicznych podnoszących poziom ligi, lepszej pracy z młodzieżą, większej liczby sponsorów. Te wszystkie elementy mają na siebie wpływ i podnoszą poziom piłki ręcznej.
Marcin Lijewski narzeka, że brak na horyzoncie zmienników dla coraz starszych zawodników w kadrze. Czy masz podobne obawy co do przyszłości reprezentacji Polski? Czy w naszej lidze nie ma następców Lijewskiego i Jurasika?
- Uważam, że są zawodnicy, którzy wkrótce będą w stanie dołączyć do kadry. Dam przykład Damiana Kostrzewy, który powoli puka do drzwi pierwszej reprezentacji.
Czy ktoś z Travelandu ma szanse gry w reprezentacji?
- Nie jestem trenerem, więc nie ja decyduję o składzie kadry.