- Jestem przekonany, że te siedem bramek można było odrobić - zapewnia w rozmowie z dziennikarzami Wojciech Zydroń pijąc do strat, jakie puławianie ponieśli w pierwszym ćwierćfinałowym starciu. Azoty w pewnym momencie prowadziły już nawet 7:3 i wydawało się, że Słoweńców jak najbardziej można dogonić. - W sporcie siedem goli to i dużo, i mało. Uważam jednak, że w sobotnim meczu mogliśmy ich dopaść. Bardzo szkoda, no ale jak się przez 12 minut nie rzuca bramki, to ciężko jest cokolwiek ugrać - zaznacza najskuteczniejszy zawodnik puławskiej ekipy.
W pierwszej połowie polski zespół pokazał się z bardzo dobrej strony i tylko własnym umiejętnościom indywidualnym Słoweńcy zawdzięczali nikłą, jednobramkową stratę. Po przerwie Azoty spuściły jednak z tonu, dość powiedzieć, że przez pierwszych kilkanaście minut drugiej części gry nie byli w stanie pokonać dobrze interweniującego Jure Vrana. Dały o sobie znać braki kondycyjne, wynik trzymał świetnie dysponowany Maciej Stęczniewski. Dopiero w samej końcówce zespół pociągnęli Michał Szyba i Dymitro Zinczuk, dzięki czemu mecz ostatecznie zakończył się remisem.
Na nic zdały się starania Wojciecha Zydronia, Azoty żegnają się z Challenge Cup
- Rywale mi zaimponowali, grali pewnie i długo. Piłeczka chodziła im po obwodzie, w odpowiednim momencie przyspieszali i dochodzili do sytuacji rzutowej - chwali słoweńskiego przeciwnika Zydroń, zwracając także uwagę na niemoc, jaka dopadła zespół puławski. - Nie wiem, czy to akurat sił zabrakło - powątpiewa. - Po prostu waliliśmy głową w mur, nie mogliśmy się przebić przez ich formację obronną. Jeżeli zaczynamy grać indywidualnie, to wszystko zaczyna się burzyć. Piłka ręczna to dyscyplina zespołowa - nie mam pojęcia, co się z nami dzieje - zastanawia się Zydroń.
- W pewnym momencie każdy zaczyna brać ciężar gry na siebie, szybko rzucamy, nasze akcje trwają sześć-osiem sekund i to wszystko - podkreśla był reprezentant Polski. W identyczny sposób, przez powtarzalne momenty słabości, puławianie przegrywali także mecze poprzednie: pierwsze spotkanie z Cimosem, domową konfrontację z MMTS-em, wyjazdowe starcie z Miedzią. - Od pewnego czasu scenariusz naszych spotkań jest taki sam. Ja sam zastanawiam się nad tym, z czego to wynika, co jest przyczyną takiej gry. Myślę jednak, że na pełną analizę przyjdzie czas po sezonie, wówczas rozważymy, co robiliśmy dobrze, a co źle.