Wojciech Jabłoński: Opowiedz w skrócie o swojej rehabilitacji.
Vukasin Rajković: To był dla mnie niezwykle trudny okres, który kosztował mnie wiele wysiłku zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Przez długi czas za zgodą klubu miałem swojego osobistego trenera. Był to fizjoterapeuta, który na co dzień pomaga zawodnikom NBA, piłkarzom nożnym i sportowcom innych dyscyplin wrócić po kontuzjach, także miał on najwyższe z możliwych kwalifikacji. Myślę, że wszystko poszło po naszej myśli. Teraz jest już wszystko w porządku. Trenuję na pełnych obrotach i powoli dochodzę do swojej optymalnej formy.
Mówisz, że z nogą już jest dobrze, ale nie oglądamy cię zbyt często na parkiecie.
- Zagrałem póki co w dwóch meczach sparingowych. Rzeczywiście, nie jest to wynik imponujący, ale być może trenerzy nie chcą zbyt szybko wprowadzać mnie na parkiet. Spodziewam się jednak, że w kolejnych meczach czas spędzony na boisku będzie coraz dłuższy.
Zadałem to pytanie, ponieważ jakiś czas temu pojawiła się w prasie informacja, że być może opuścisz Wisłę.
- Nic o tym nie wiem. Nikt z klubu ze mną nie rozmawiał na ten temat i w zasadzie pierwsze słyszę, że sprawy mogą się potoczyć w tym kierunku. Nie chcę zatem zbyt szeroko tego komentować, gdyż to nie ode mnie zależy. Ja robię wszystko, żeby jak najszybciej wrócić na parkiet.
Część kibiców w Płocku dostrzega wyraźną analogię między twoją sytuacją, a przypadkiem Larsa Madsena, który także zaraz po przyjściu do Płocka nabawił się poważnej kontuzji, a po okresie przygotowawczym dostał zgodę na szukanie sobie nowego klubu.
- Nie do końca się z tobą zgodzę. Myślę, ze jestem w stanie jeszcze dużo pomóc drużynie. Rzeczywiście oboje mamy za sobą ciężkie kontuzje, ale mogę po raz kolejny zapewnić, że moje kolano jest już w pełni sprawne i przygotowuję się razem z drużyną do ciężkiego i długiego sezonu. Mam zamiar udowodnić, że umiem grać w piłkę ręczną i że za wcześnie niektórzy stawiają na mnie krzyżyk.
A czy przebywając na parkiecie odczuwasz pewnego rodzaju blokadę? Mam na myśli, czy na przykład obawiasz się jeszcze skakać, żeby kontuzja się nie odnowiła?
- Na początku miałem takie obawy, ale z biegiem czasu wszystko wróciło do normy. Także powtórzę jeszcze raz, że wszystkie ćwiczenia wykonuję już razem z kolegami i fizycznie i mentalnie jestem przygotowany do sezonu, zarówno na mecze ligi polskiej, jak i Ligi Mistrzów.
Zatem prześledźmy trochę twoją karierę. Dużym przełomem była przeprowadzka z Serbii do Frish Auf! Goppingen. Tam stałeś się prawdziwą gwiazdą. W ciągu dwóch sezonów zdobyłeś w Bundeslidze prawie 250 bramek. W 2009 roku zostałeś wybranym najlepszym prawo rozgrywającym w Serbii. Dlaczego zatem zdecydowałeś się na przeprowadzkę do Danii? Podobno byłeś w konflikcie z ówczesnym trenerem Goppingen Velimirem Petkoviciem.
- Właściwie to nie było jakiegoś wielkiego konfliktu. Po prostu mieliśmy różne zdania na pewne sprawy. Poza tym chciałem grać Lidze Mistrzów oraz walczyć o wyższe cele niż środek tabeli. Kończył mi się kontrakt, a nie mogliśmy się dogadać w pewnych kwestiach. W międzyczasie zgłosił się po mnie zespół FCK Handbold, który miał bardzo ambitne cele i zdecydowałem się transfer.
Tam spędziłeś dwa udane sezony.
- Tak, w Danii czułem się bardzo dobrze. Graliśmy w Lidze Mistrzów, wygraliśmy krajowy puchar. Ale potem we wrześniu 2010 roku zapadła decyzja o likwidacji mojego klubu i sprzedaży jego licencji ekipie AG Kobenhavn. Kilku moich kolegów podpisało nowe kontrakty. Ja też miałem taką ofertę, ale nie mogliśmy się dogadać odnośnie wynagrodzenia oraz długości umowy. Głównie chodziło o bardzo wysokie podatki, jakie musiałby płacić klub w przypadku trzyletniego kontraktu.
Mimo wielu ofert długo zajęło ci znalezienie nowego pracodawcy.
- Rzeczywiście, ofertę kontraktu przedstawiały mi ekipy między innymi Vardaru Skopje, Paris, Toledo, jednak nie chciałem się śpieszyć i zbyt pochopnie podejmować decyzji. Zależało mi na grze o najwyższe cele, a nie tylko na pieniądzach. Wtedy zadzwonił do mnie prezes Andrzej Miszczyński. Przedstawił mi plan rozwoju klubu, zapowiedział walkę o mistrzostwo, Ligę Mistrzów i awans do 1/16. Stwierdziłem, że będzie to najlepsze rozwiązanie dla mojej dalszej kariery.
Zgłosiło się po ciebie podobno także Rhein-Neckar Lowen, które co sezon stawia sobie bardzo ambitne plany. Trudno uwierzyć, że zrezygnowałeś z możliwości powrotu do Bundesligi.
- Zgadza się. Odbyłem jednak rozmowę z trenerem i dyrektorem Lwów i muszę przyznać, że nie wywarli oni na mnie dobrego wrażenia. Ich wizja jakoś mnie nie przekonywała. Czas pokazał, że podjąłem dobrą decyzję i cieszę się, że jestem w Płocku.
Muszę przyznać, że było to spore ryzyko z twojej strony, że czekałeś aż do września z podpisaniem nowego kontraktu. Większość klubów dopina swoje kadry już w lipcu i potem niezwykle trudno o angaż.
- Tak jak powiedziałem, chciałem wybrać jak najlepiej i mieć pewność, że podejmę właściwą decyzję. Oczekiwałem trzyletniego kontraktu. Byłoby nieciekawie, gdybym podpisał umowę z klubem, w którym już po dwóch tygodniach źle bym się czuł. Znałem swoją wartość, oferty się cały czas jakieś pojawiały, ale postanowiłem czekać. Gdyby nie propozycja Wisły, podpisałbym kontrakt z kimś innym. W Płocku jednak wszystko jest poukładane, profesjonalnie zorganizowane. Gram o ambitne cele, a w mieście czuję się bardzo dobrze.
Jak przedstawia się twoja sytuacja w reprezentacji Serbii? Do niedawna byłeś jej ważnym ogniwem. Potem przyszła kontuzja i wszystko się skomplikowało.
- Jestem do dyspozycji selekcjonera i stawię się na każde powołanie. Ostatnio nawet rozmawiałem z naszym trenerem i zapewnił mnie, że liczy na mnie i mój szybki powrót do zdrowia.