Kamil Kołsut: Jak się czujesz jako zawodnik klubu PGNiG Superligi? Już to do ciebie dotarło?
Tomasz Szałkucki: Tak. Już tydzień temu po meczu z Warmią Olsztyn wszyscy uświadomiliśmy sobie, że jednak udało się dowieźć tą przewagę w tabeli do końca. Przez cały czas powtarzaliśmy sobie, że najważniejszy jest tylko najbliższy mecz i staraliśmy się nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość, nie myśleć za dużo o awansie. Dopiero po pokonaniu olsztynian w szatni zapanowała radość. Do ostatniego w sezonie spotkania z Kar-Do Spójnią Gdynia przygotowywaliśmy się jednak normalnie, jakby to był kolejny ważny mecz. Może w podświadomości i potem na boisku tak to nie wyglądało. Dla ludzi, którzy przyszli na halę, staraliśmy się jednak wypaść jak najlepiej.
[b]
Przez cały sezon przy pytaniach o awans byliście bardzo ostrożni. W którym momencie tak naprawdę uwierzyliście, że się uda?[/b]
- Z każdym kolejnym meczem rosły ciśnienia i presja, choć między sobą staraliśmy się tego nie okazywać. Z tyłu głowy każdy miał jednak świadomość, że przed nami nowe spotkanie i nie możemy w nim stracić punktu, bo Wybrzeże Gdańsk tylko na to czeka. Nasi rywale w tabeli liczyli, że pomogą im zespoły z Pomorza, bo graliśmy kolejno z SMS-em, Vetreksem i Spójnią. To się im jednak nie udało. A kiedy wiedzieliśmy już, że będzie ten awans? Dopiero po spotkaniu z Warmią. Wcześniej w przyszłość nadto nie wybiegaliśmy, bo byliśmy świadomi tego, że przed nami są jeszcze ciężkie mecze.
Niezwykle istotny był chyba przede wszystkim remis z Arotem Astromal Leszno. Dostaliście wtedy na głowy kubeł zimnej wody, dzięki czemu w kolejnych meczach nie pozwoliliście sobie już na chwilę dekoncentracji, wszystkie wygrywając wysoko i zasłużenie.
- Starcie z zespołem z Leszna zaczęliśmy dobrze jak nigdy, a potem w nasze szeregi wkradło się rozluźnienie. Rywale generalnie zagrali wtedy bardzo dobry mecz, co było widać także w ich kolejnych spotkaniach. Udowodnili, że nie są chłopcami do bicia i znajdują się w tabeli zdecydowanie zbyt nisko. Po tym remisie padło między nami trochę gorzkich słów. Uświadomiliśmy sobie, że musimy się spiąć, bo nikt nam nie pomoże i każdy będzie chciał z nami wygrać.
Ten remis był kluczowym momentem rundy wiosennej?
- Tak bym właśnie powiedział. To spotkanie nas otrzeźwiło.
Zdołaliście wywalczyć ten upragniony awans, prawdziwa praca jednak dopiero przed wami.
- To nie ulega żadnej wątpliwości. Samym zaangażowaniem w ekstraklasie będziemy odbijać się jak od ściany. Przed nami praca, praca i jeszcze raz praca. My na razie zrobiliśmy swoje, a resztę zostawiamy działaczom. Zobaczymy, jak to wszystko się dalej potoczy.
[b]
Ty, jako jeden z nielicznych zawodników z Legionowa, miałeś okazję występować na parkietach ekstraklasy.[/b]
- Miałem epizod w Wągrowcu. Trudno powiedzieć, bym odgrywał tam jakąś wielką rolę, ale swoje zobaczyłem i tego nie żałuję. Zebrałem naprawdę duży bagaż doświadczeń i do dnia dzisiejszego wykorzystują to, czego się wówczas nauczyłem.
Jak wiele twoim zdaniem musi się w waszym zespole pod względem personalnym zmienić, by mógł on z powodzeniem rywalizować w najwyższej klasie rozgrywkowej? Potrzebna jest rewolucja czy wystarczą pojedyncze wzmocnienia na newralgicznych pozycjach?
- Mogę tu posłużyć się własnym doświadczeniem i przypomnieć sytuację z Wągrowca, do którego poszliśmy razem z Kamilem Ciokiem. Do zespołu zostało ściągniętych czterech zawodników, a gra była oparta na pierwszoligowcach. Było wtedy w Wągrowcu dużo chłopaków, którzy chcieli coś udowodnić, jak Łukasz Białaszek czy Alosza Szyczkow. Jako beniaminek zdołaliśmy ugrać wówczas szóste miejsce, choć przed sezonem nie było jakiś super transferów.
Sytuacja w Legionowie wygląda podobnie. Też jesteście zespołem na dorobku.
- Dokładnie. Wiadomo, że potrzebne są jakieś wzmocnienia. Może nie bardzo doświadczonymi zawodnikami, bo z takimi różnie bywa, ale przede wszystkim takimi, którzy chcieliby jeszcze coś osiągnąć i coś pokazać. Takie wzmocnienia są najbardziej wartościowe. Na pewno nie może być tak, że zmieni się u nas trzy czwarte zespołu. Atmosferę budowaliśmy tutaj od lat. Wszystko zależy jednak od prezesów i od tego, jak będą wyglądały sprawy finansowe.