Podopieczni Marka Jagielskiego środowe spotkanie rozpoczęli bardzo dobrze. Szczelna obrona oraz dobrze prowadzony atak pozycyjny sprawiły, że po szesnastu minutach Gwardziści mieli już trzy bramki przewagi nad rywalem. Od stanu 6:9 do końca meczu do siatki gospodarzy opolanie trafili jednak już tylko... siedem razy.
- Ciężko jest to wszystko na gorąco oceniać - nie kryje w rozmowie ze SportoweFakty.pl Szolc. - Fakt jest taki, że do przerwy przegrywaliśmy dwoma bramkami, nie rzucając trzech karnych. W normalnych okolicznościach pierwszą połowę powinniśmy więc kończyć z jednym trafieniem zaliczki. Po przerwie z siódmego metra pudłowaliśmy jeszcze dwukrotnie, marnując także parę innych stuprocentowych sytuacji - wyjaśnia.
Opolanie stracili w Legionowie dwadzieścia dwie bramki, do postawy formacji obronnej trenerzy nie mogli więc mieć większych zarzutów. Problemem był atak. - Może zabrakło nam trochę skuteczności, może parę piłek pechowo trafiło prosto w ręce przeciwników... Tak czasami w piłce ręcznej bywa - przyznaje kapitan Gwardzistów.
Zespół Jagielskiego przygodę z Pucharem Polski ma już za sobą. Beniaminkowi pozostała tylko liga, w której po dwunastu kolejkach ma na swoim koncie pięć punktów. - Sytuacja jest nieciekawa - mówi Szolc. W tym roku jego zespół rozegra jeszcze jeden mecz. Rywalem opolan będzie Orlen Wisła Płock.