WP SportoweFakty: Tak szalonego meczu, jak w sobotę w Kilonii, w barwach Wisły jeszcze pan nie rozegrał. W ciemno zakładam, że występ w drugiej połowie - wygranej 15:9 - nieźle was podbudował.
Michał Daszek: Zdecydowanie. Ten remis to nagroda za to, że nie poddaliśmy się po pierwszej połowie. Przed przerwą popełniliśmy masę błędów, momentami graliśmy strasznie nerwowo. Stąd był taki wynik (9:15). W drugiej połowie udało się to na szczęście zmienić. Zaczęliśmy grać konsekwentnie, mieliśmy też kilka łatwych kontrataków, które wzięły się z dobrej gry w obronie. Punkt wyrwany na tak trudnym terenie daje radość.
No właśnie - więcej było radości z remisu czy może pojawił się niedosyt, że nie udało się wyrwać wygranej?
- Mi ten wynik sprawił więcej radości. Jasne, zawsze pojawiają się mieszane uczucia, ale ja podchodzę do tego, jak do dobrego rezultatu. Kiel miało przecież ostatnie posiadanie i mogło nas tak naprawdę pokonać w ostatniej sekundzie.
ZOBACZ WIDEO To dlatego Maja Włoszczowska odniosła życiowy sukces na igrzyskach
Co odmieniło was tak w przerwie?
- Przede wszystkim uświadomiliśmy sobie w jakich elementach popełniamy błędy. To była szybka analiza. Musieliśmy więcej dać z siebie w obronie, stanąć bliżej siebie, nieco szczelniej. To dało kontry. Poza tym w ataku zagraliśmy odważniej, dzięki czemu dochodziliśmy do lepszych sytuacji. Wtedy nie zawodziła aż tak skuteczność.
W przerwie w szatni była sportowa złość czy spokojna rozmowa?
- Szczerze nie wiem, bo w przerwie się rozgrzewałem, więc nie mogę powiedzieć zbyt wiele.
Pytam nie bez powodu, bo podczas każdej przerwy w trakcie meczu Piotr Przybecki emanuje spokojem. Nie gra emocjami, tylko wydaje krótkie i jasne komunikaty.
- I na ile poznałem trenera, to mogę zaryzykować, że tak też było w szatni. O to mu zresztą chodzi - nigdy nie ma za dużo uwag czy wskazówek, bo one mają trafić do wszystkich. Głównie dotyczą szczegółów, a my dobrze rozumiemy o co mu chodzi. Poza tym podczas tych krótkich przerw każdy jest zmęczony, więc za dużo informacji też nie przyjmiemy.
W Kilonii zagraliście dwie różne połowy, co idealnie obrazuje waszą formę w ostatnich tygodniach - najpierw zwyżka i wygrane z Kiel i Kadetten, potem remis z Kwidzynem i porażka w Szafuzie. Brak systematyczności to wasz największy problem?
- Tak to wygląda. Mamy momenty świetnej gry, po których przychodzi okres, w którym brakuje nam koncentracji i to rzutuje na nasze wyniki. Tak było choćby z Kwidzynem. Prowadziliśmy pięcioma bramkami, myśleliśmy, że mamy wszystko pod kontrolą i to nas zgubiło. Podobnie było w Szwajcarii - mimo słabego początku wygrywaliśmy 11:8, a potem przestaliśmy grać. Nie było konsekwencji, przyszły nerwowe akcje. Wydaje mi się, że bierze się to jeszcze z braku zgrania.
Istotniejszy jest tu brak zgrania czy zmęczenie sezonem?
- Zmęczenie też ma znaczenie, ale chyba nie aż takie. Ostatnie treningi były lekkie, wszystko jest robione byśmy łapali świeżość. Zdaję sobie sprawę, że momentami może to tak wyglądać, że nie mamy sił, ale myślę, że to nie w tym jest problem. Okres przygotowawczy i treningi były tak poprowadzone, żebyśmy mieli siły na cały sezon.
Pan nie narzeka na zmęczenie? Jako jeden w trzech zawodników nie miał pan wakacji.
- Właśnie nie, czuję się świetnie. Po igrzyskach miałem niecały tydzień przerwy i zdążyłem się w jego trakcie zregenerować. Do zespołu wracałem też stopniowo, miałem czas by wejść w odpowiedni rytm. Nie narzekam.
Przejdźmy do wtorkowego meczu z Vive. Co różni obecną Wisłę od tej prowadzonej przez Manolo Cadenasa?
- Przede wszystkim to, że gramy inaczej w ofensywie. Wiele rzeczy jest podobnych, ale mamy więcej rozwiązań i więcej pomysłów w ataku. Do tego wszyscy zawodnicy są ich świadomi. Poza tym znamy już nieco smak rozgrywek ligowych i "świętej wojny". Wiadomo, że w Kielcach nie ma łatwych meczów, ale to doświadczenie z kilkunastu spotkań z Vive może mieć wpływ na naszą grę.
Nareszcie macie też długą ławkę.
- Dokładnie. Zarząd w tym roku dołożył wszelkich starań, by w kadrze było 18 czy 19 zawodników. Dzięki temu nie dojdzie do sytuacji jakie miały miejsce rok czy dwa lata temu, gdy graliśmy z Vive w jedenastu albo dwunastu. Tu ważna jest też jeszcze jedna rzecz - jest większa rotacja, wszyscy są ciągle głodni gry i na treningach jest więcej zdrowej rywalizacji.
Jesteście już na tyle silni, żeby wygrać w Kielcach?
- Po to tu przyjechaliśmy. Mogę mówić, że zawsze jedzie się po wygraną, że damy z siebie wszystko, ale ja naprawdę jestem pozytywnie nastawiony. Boisko wszystko zweryfikuje, ale wiemy już, że potrafimy grać na wyjazdach z najlepszymi. Pokazaliśmy to w Kilonii. Zresztą w Kielcach można wygrać, co udowodniły Lwy, które wykorzystały gorszy dzień Vive.
To swoją drogą dość podobny wyjazd, jak ten do Kilonii. Vive jest faworytem, a Wisła przystępuje do meczu bez wielkiej presji.
- Coś w tym jest. Widzę, jak na przestrzeni tego sezonu się zmieniliśmy. Weźmy wrześniowy mecz w Paryżu - trzymaliśmy tam wynik przez 52 minuty, a potem przez jakieś niuanse rywale nam uciekli. Od tego czasu dojrzeliśmy. Przecież w Kilonii goniliśmy rywala całą drugą połowę i udało się zremisować.
Wie pan kiedy Wisła ostatni raz wygrała w Kielcach?
- Szczerze? Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć.
Podpowiedź to "sezon mistrzowski".
- Czyli 2010/11.
A dokładnie 22 maja 2011. Od tego czasu w Kielcach odbyło się szesnaście "świętych wojen" i wszystkie wygrało Vive. Patrząc wyłącznie na historię, jesteście skazani na klęskę.
- Całe szczęście, że takie statystyki nie mają przełożenia na boisko. Zresztą właśnie to będziemy chcieli pokazać.
Rozmawiał Maciej Wojs
Mecz w Kielcach rozpocznie się o godz. 18:30. Transmisja w NC+. Relacja akcja po akcji będzie dostępna na WP SportoweFakty.