Piłka ręczna w kraju Pele wymiera. "Żeby grać, musimy podróżować przez pół świata"

Getty Images / Laurence Griffiths
Getty Images / Laurence Griffiths

- Po igrzyskach wielu znajomych pytało, gdzie mogą zapisać swoje dzieci na zajęcia z piłki ręcznej. Odpowiadałem: nigdzie - mówi Thiagus Petrus, brazylijski rozgrywający Picku Szeged.

[b]

WP SportoweFakty: Brazylia to jedna z najszybciej rozwijających się reprezentacji w piłce ręcznej. Zainteresowanie handballem w Ameryce wzrasta?
[/b]

Thiagus Petrus: Skądże. To ostatnia dyscyplina, w którą się u nas gra. Króluje piłka nożna, potem siatkówka, koszykówka i może dopiero potem ręczna. To zapomniana dyscyplina w naszym kraju, ale robimy co możemy, by ją spopularyzować. Niestety to zadanie raczej z gatunku "mission impossible".

"Robicie co możecie" to dobrze powiedziane. Na igrzyskach u siebie i na mistrzostwach we Francji graliście efektowną i, co najważniejsze, efektywną piłkę ręczną.

- To tylko pokazuje, że ostatnio faktycznie robimy postępy. W Rio mieliśmy pecha, bo w ćwierćfinale trafiliśmy na Francuzów, z którymi niemal nie da się wygrać. W styczniu z kolei zabrakło nam bramki do wyeliminowania Hiszpanii, a to był jeden z najlepszych meczów w naszym wykonaniu ostatnich lat. Dojrzeliśmy jako reprezentacja, ale żeby jednak powalczyć o coś więcej, musimy wejść na jeszcze wyższy poziom. Dlatego tak dobrze, że wielu naszych zawodników gra w Europie.

Na obu turniejach ograliście Polaków. Biało-Czerwoni wam "leżą"?

- Nie. Myślę, że w Rio wygraliśmy, bo był to mecz otwarcia, a Polska nie była przygotowana na tak szaloną publiczność i atmosferę w hali. Ba! Nawet my się tego nie spodziewaliśmy. Być może to przytłoczyło Polaków, bo potem grali już lepiej. We Francji natomiast to była inna Polska, z nowymi zawodnikami, bez starych gwiazd. Mimo dobrego początku, to nie był dla nas łatwy mecz.

Pomimo sukcesów dzieciaki na Copacabanie wciąż pewnie chcą być raczej drugim Neymarem czy Pele, a nikt nie zakłada koszulek z nazwiskiem Tiagus Petrus.

- Może tylko bramkarze z Mikiem Santosem na czele mają jakieś wzięcie, ale to wszystko. Po Rio przez chwilę był boom, lecz tylko na czas igrzysk. Dziś wszyscy w Brazylii już o handballu zapomnieli.

ZOBACZ WIDEO: Oktawia Nowacka: kibice Legii bardzo mnie zaskoczyli. Byłam w szoku


Dlaczego więc pan gra w piłkę ręczną?

- Przez całe dzieciństwo grałem w futbol. Gdy miałem 12 lat zmieniłem szkołę, a tam grało się w piłkę ręczną, jednak to odosobniony przypadek. Zafascynowali mnie moi koledzy z klasy, którzy tworzyli właśnie zespół szczypiorniaka, więc do nich dołączyłem. Tak się zaczęło.
Jak wygląda system szkolenia w Brazylii?

- W handball gra się tylko w niektórych szkołach. Nie ma klubów, jest tylko kilka ośrodków, które mają zespoły i prowadzą szkolenie. Po igrzyskach wielu ludzi i znajomych pytało, gdzie mogą zapisać swoje dzieci na zajęcia z piłki ręcznej. A ja odpowiadałem, że nie mogą właściwie nigdzie. Może są ze dwa porządne stowarzyszenia w kraju.
Piłka ręczna na wysokim poziomie to tylko Europa.

- Jeszcze dziesięć lat temu mieliśmy kilka poważnych klubów, ale teraz na kontynencie są tylko dwa. Pieniądze też są marne. Żeby grać, musimy podróżować przez pół świata: do Hiszpanii, Francji, Niemiec, Polski czy Węgier.
Jak Pick zainteresował się panem? 

- Juan Carlos Pastor jest hiszpańskim trenerem, a tam właśnie trafiłem po wyjeździe do Europy, do La Rioja. Kilka razy mieliśmy okazję grać przeciwko sobie. Chciał, bym u niego występował już Valadolid, ale odmówiłem. Kiedy objął Szeged wciąż o mnie pamiętał i wtedy się zgodziłem.

Teraz z Węgrami walczy pan o Ligę Mistrzów. W tym sezonie macie jednak duże wahania formy. 

- To złudzenie. Oczywiście, chcemy grać lepiej i osiągać lepsze rezultaty, ale wiemy, że gramy naprawdę dobrze i zasługujemy na więcej. Często po prostu palimy się mentalnie w ważnych momentach. Scenariusz jest zawsze ten sam: wygrywamy cały mecz i nagle się blokujemy.

Jaki jest wasz cel na ten sezon?

- Ćwierćfinał. Najpierw jednak musimy skupić się na 1/8, bo czeka nas spotkanie z wymagającym rywalem z powodu dość odległego miejsca w grupie.

W niedzielę przegraliście z Vive Tauronem Kielce w Lidze Mistrzów (24:28). Czego zabrakło?

- Zagraliśmy nieźle, ale w drugiej połowie, kiedy wynik wciąż był na styku, zaczęliśmy gubić się w ataku, pudłowaliśmy w prostych sytuacjach. Przez to dawaliśmy Vive okazje do kontr i łatwych bramek.

Pan odpowiada głównie za zadania defensywne. O ile udało się wam zatrzymać drugą linię Vive, o tyle na kole szalał Julen Aguinagalde.

- Tak, gra z kołem to był najsilniejszy punkt ataku Vive. Bombac i Zorman grali rewelacyjnie, ich współpraca z Julenem była niemal perfekcyjna. Trzeba przyznać, że kielczanie świetnie nas rozpracowali, wiedzieli jak zachowujemy się w obronie, a my przez to trochę się gubiliśmy. Były i lepsze momenty, ale często Julen miał po prostu za łatwe zadanie. To też moja wina, bo nie jestem zadowolony ze swojego występu.

Vive jest dziś mocniejsze niż 12 miesięcy temu?

- Trudno to ocenić, bo kielczanie grają lepiej raczej w końcówkach sezonu. W trakcie rozgrywek grupowych co roku zdarzają im się wpadki.

A wy? 

- Nasza drużyna jest z pewnością dojrzalsza i bogatsza w doświadczenie, choć mocno przemeblowana przed sezonem. Do Segedynu trafiło latem dziesięciu nowych zawodników, więc na pewno jesteśmy zespołem innym. Czy lepszym? Przekonamy się.

Rozmawiał Maciej Szarek 

Źródło artykułu: