Karol Bielecki: Inny punkt widzenia

- Mogłem zacząć pić, ale dla mnie to by było żałosne - mówił Karol Bielecki w szczerej rozmowie Michałowi Kołodziejczykowi. Za m.in ten wywiad redaktor naczelny WP SportoweFakty został wyróżniony w Konkursie Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
PAP/EPA / EPA/MARIJAN MURAT

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

WP SportoweFakty: Jak to jest, gdy połowa głowy siedzi w ciemnym pokoju?

Karol Bielecki: Miałem takie wrażenie w trakcie rehabilitacji po utracie oka. Czułem to, czego nie widziałem. Teraz też wiem, że po lewej stronie mam rękę, ale jej nie widzę. Tak samo dzieje się po wyjściu na boisko. Kiedyś widziałem skrzydłowego, teraz biegnę przed siebie i czuję, że skrzydłowy tam jest, ale żeby mieć pewność, muszę się odwrócić. Wiem, że coś się dzieje, ale już tego tak nie ogarniam. Mam pole, które jest niewiadomą.

Czuje pan, że wracając do wielkiego sportu po takim urazie, został legendą?

- Nigdy o sobie tak nie pomyślałem. Miałem fajną karierę, kocham sport, ale myślę, że jestem człowiekiem, który po prostu dał sobie radę i spokojnie sypia. Nie chciałem siedzieć i użalać się nad losem. Kiedy straciłem oko, miałem 28 lat i byłem w najlepszym momencie kariery, więc po wypadku mógłbym tylko to wspominać, albo spróbować stanąć na nogi. Nie darowałbym sobie bierności, rezygnacji, kiedy była szansa na powrót. Poza tym nie oszukujmy się - sport to dla mnie także praca, sposób na zabezpieczenie rodziny, przyszłości dziecka. A chciałbym spokojnie żyć.

To lata treningów nauczyły pana wstawania z kolan?

- Trudno porównywać to, co mi się przytrafiło, z przeżyciami na przykład Maćka Szczęsnego, który stracił córkę, czy Kuby Błaszczykowskiego, który widział rodzinną tragedię. To są prawdziwe nieszczęścia, dramaty. Kiedy widzę, co przeżywają inni, sądzę, że los obszedł się ze mną łagodnie. Oczywiście, takie chwile są bardzo ciężkie, na pewno kształtują charakter, ale uprawiając sport łatwiej sobie z nimi poradzić. Bo sport to porażki, gorycz i upadki. Każdy mecz jest próbą, trzeba się nauczyć walczyć i godzić z każdym problemem, z presją. Znam ludzi, którzy z każdej rzeczy potrafią zrobić prawdziwy dramat. Czasami, jak kobieta złamie sobie paznokieć, jest załamana do końca wieczoru, bo uważa, że stało się coś strasznego. Nie rozumiem tego. Dla mnie utrata oka nie jest wielką tragedią.

ZOBACZ WIDEO Himalaista Adam Bielecki: nawet jeśli urwie mi nogę, do końca będę walczył o życie

Naprawdę?

- To tylko oko. Mam przecież drugie. A za moje dziecko oddałbym także to drugie. Co by się nie działo, trzeba potrafić na wszystko spojrzeć z dystansu. Co można zrobić, kiedy się upadnie? Można leżeć. Można znieczulać się alkoholem, ćpać. Ale to przecież nic nie da, trzeba wymyślić, co zrobić, by te dwadzieścia, trzydzieści lat życia, które nam zostało, przeżyć jak najlepiej. Trzeba skupić się na tym, co się ma, a nie czego nam brakuje. To chyba nie jest kwestia mentalności Polaków, ale każdego człowieka indywidualnie. Czasami po prostu nie mamy parcia, żeby zadbać o to, by było lepiej.

To, co mamy, nie jest nam dane na zawsze. Trzeba szanować czas, który dostaje się od losu. Każdy czas, także ten gorszy, z którego trzeba wyciągać wnioski, by później być silniejszym


Zaraz po wypadku nie był pan tak silny.

- Na początku uznałem, że to koniec przygody ze sportem i trzeba zacząć nowe życie. Wszystko zdarzyło się pod koniec sezonu, tuż przed urlopem, byłem zmęczony, grałem na wszystkich frontach. Kiedy powiedziano mi, że oka nie da się uratować, pocieszałem się, że w takim razie będę miał wolne weekendy, ułożę sobie życie prywatne, wrócę do Polski i jakoś to wszystko będzie wyglądało. Szukałem pozytywów.

Przecież miał pan problem nawet z chodzeniem.

- Ciężko było dokładnie ocenić odległości. Bieganie po nierównym terenie nadal sprawia mi problem, na początku nie byłem w stanie jechać samochodem po wąskiej drodze czy nawet trafić w drzwi, żeby nie zahaczyć o futrynę. Zresztą takie rzeczy i teraz się zdarzają.

Podobno potrzeba roku, żeby mózg przyzwyczaił się do obrazu tylko z jednego oka?

- Normalnie tak. Ale ja miałem specjalne treningi, przygotowywałem się do sezonu i cały proces przebiegał znacznie szybciej. Na boisko wróciłem po sześciu tygodniach, nie byłem oczywiście na to przygotowany i każdy lekarz odradziłby mi taki ruch, ale specjalnie rzuciłem się na głęboką wodę. Chciałem tego, czułem się silny.

Na czym polegała rehabilitacja?

- Na przykład na ćwiczeniach z niebieską piłeczką. Była przywiązana na gumce i latała po niebieskim pokoju. We wszystkich kierunkach. Trenowałem oko, by móc ją złapać.

Sam miałbym problem.

- To samo mówiła moja rehabilitantka. Piłka robiła różne dziwne rzeczy i zlewała się z otoczeniem. Przez połowę dnia miałem zajęcia z kobietą, która na co dzień pracowała z dziećmi starając się poprawić ich spostrzegawczość. Miałem podobne zajęcia - znajdowałem w rozsypance dwa takie same obrazki, albo zbierałem palcami drobne rzeczy i wrzucałem je do butelki, żeby wyrobić sobie poczucie głębokości. Moja córka Hania teraz tak samo bierze makaronik z talerza… Na siłowni nie wiedzieli, co ze mną robić, bo wcześniej nie spotkali się z takim przypadkiem. Chwytałem różne piłki: większe, mniejsze, cięższe, lżejsze. Pracowałem ogólnie nad koordynacją i stabilizacją.

Pierwszy lekarz stwierdził, że nie ma pan szans na powrót do zawodowstwa.

- To było zaraz po pierwszej operacji w Tubingen, kiedy okazało się, że oka nie uda się uratować. Lekarz odradził mi piłkę ręczną, w ogóle sport. Później w Heidelbergu trafiłem już jednak do kogoś, kto przekonywał, że wszystko zależy ode mnie. Nie wiem, jak nazwać jego postawę. To chyba nie wyrozumiałość, ale próba ratowania mnie jako człowieka. Lekarz zachęcał do intensywnej rehabilitacji, żeby spróbował wrócić do gry, nawet jeśli nie na poziomie Bundesligi to w drugiej lidze, albo trzeciej. Twierdził nawet, że mogę grać bez żadnych okularów zabezpieczających drugie oko, bo na podobny wypadek nie mam szans. Słuchałem go uważnie, właściwie to nie miałem takiego okresu, że byłem załamy. Oczywiście sama wiadomość o tym, jak mam poważny uraz, trochę zabolała.

Podobno pan zemdlał?

- To jeszcze tutaj, w szpitalu w Kielcach, gdzie trafiłem bezpośrednio z hali. Sport to kontuzje, więc w karetce myślałem sobie: "uraz, jak uraz". A później usłyszałem: "wszystko wypłynęło i brakuje siedmiu części oka". Zdałem sobie sprawę, że jest źle. Zemdlałem, a później już nie pamiętam.

W karetce myślałem sobie: "uraz, jak uraz”. A później usłyszałem: "wszystko wypłynęło i brakuje siedmiu części oka”. Zdałem sobie sprawę, że jest źle. Zemdlałem


Kto trzymał pana za rękę?

- Miałem wsparcie, ale wie pan… Takie gadanie. Wszyscy mówili, że będzie dobrze, a potem trzeba było zmierzyć się z rzeczywistością. Zostałem sam. Nie chciałem o tym rozmawiać z najbliższymi, obciążać ich. Wcześniej też jak coś się działo niedobrego, to raczej nie dzwoniłem do rodziców, brałem wszystko na siebie. Musiałem przetrawić problem, a później sobie z nim poradzić. W Tulingen dowiedziałem się, że nie będę mógł uprawiać sportu, więc zastanawiałem się, co dalej, w Heidelbergu była już przy mnie siostra. Nie miałem kredytów, żony, dzieci, żadnych wielkich obciążeń finansowych, w Polsce miałem gdzie mieszkać, na koncie były odłożone pieniądze za grę w Niemczech. Dałbym jakoś radę. Taka świadomość pomagała też w rehabilitacji.

Na kolejnej stronie dowiesz się m.in. po którym meczu Karol Bielecki rozpłakał się w szatni, a także dlaczego nie chciano go przyjąć do szkoły mistrzostwa sportowego.

Czy Karol Bielecki powinien wrócić do reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×