Leszek Krowicki: Nie idę na wojnę z mediami. Oczekuję rzetelności

- Pytania o dymisję od razu po meczu to draństwo - mówi Leszek Krowicki, selekcjoner szczypiornistek. Polki trzeci raz z rzędu nie wyszły z grupy podczas wielkiej imprezy. Za trzy miesiące zagrają mecze z Serbkami o przedłużenie szans na igrzyska.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
szkoleniowiec reprezentacji Polski, Leszek Krowicki Materiały prasowe / ZPRP / Na zdjęciu: szkoleniowiec reprezentacji Polski, Leszek Krowicki
Marcin Górczyński, WP SportoweFakty: Przekornie zacznę od pytania, na które nie chciał pan odpowiadać dwa miesiące temu, tuż po zakończeniu ME 2018. Ma pan sobie coś do zarzucenia?

Leszek Krowicki, selekcjoner kadry szczypiornistek: Każdy trener powinien zaczynać od siebie, musi przeanalizować, czy rzeczywiście popełnił błędy. Często wręcz te same, o których mówią osoby z zewnątrz. Jeśli po analizie meczu zauważyłem, że dana zawodniczka pomyliła się cztery razy, to zadałem sobie pytanie, czemu nie zmieniłem jej po drugim błędzie. Problem polega na tym, że krytycy wyciągają wnioski, znając ostateczny rezultat.

Przeszła już złość na dziennikarzy? W trakcie turnieju, po porażce ze Szwedkami, doszło do spięcia z reporterką TVP.

Jestem przede wszystkim zawiedziony ludźmi, przed którymi się otworzyłem. Może to moja wada, ale szybko nawiązuje kontakt i lubię dużo mówić. Rozmawiałem z panią z TVP, zanim po trzeciej porażce przystawiła mi mikrofon do twarzy. Wcześniej słyszałem od niej, że ciężko mi wybrać skład, bo liga nie za mocna, generalnie zdawała sobie sprawę z naszych problemów. Po meczu ze Szwedkami zapytała mnie, czy podam się do dymisji. To draństwo.

Generalnie mam dobre relacje z dziennikarzami, rozumiem waszą pracę, sam kiedyś pracowałem w jednej z gdańskich gazet. W Niemczech nauczyłem się jeszcze bliższego kontaktu z mediami. Wiem, że nie wygram z prasą. Jeśli będziecie chcieli mi dołożyć, to zrobicie to, kiedy uznacie za słuszne i na tym "ringu" zawsze polegnę. Nie zamierzam prowadzić wojny z mediami. Oczekuję tylko rzetelności.

ZOBACZ WIDEO Prezes PKN Orlen uspokaja kibiców. "Nie wycofamy się ze sponsoringu sportu"

Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem pretensje skierowane w stronę mediów. Przejrzałem artykuły na temat ME we Francji. Nie dostrzegłem w nich zajadłej krytyki, większość tekstów koncentrowała się wokół słabszych drugich połów.

Chodziło mi głównie o wyrwane 2-3 zdania z wywiadu, tekstu. Nie uważam też, że w porządku było komentowanie wydarzeń przez byłe kadrowiczki-ekspertki. One same przeszły z Kimem Rasmussenem jeszcze dłuższą drogę. Chciałbym, by darzyły młodsze koleżanki większym szacunkiem, po drugie powinny sobie przypomnieć, czego same doświadczyły. Rezultaty z początków pracy Kima, którego bardzo szanuję, były podobne do naszych obecnych wyników. Za jego czasów chociaż więcej zawodniczek występowało w solidnych europejskich klubach. Tonący brzytwy się chwyta, przegrywający szuka miliona usprawiedliwień, ale jesteśmy jak maluch ścigający się z Volkswagenem. Pomimo to, wylała się na nas krytyka, bo przegrywaliśmy ze znacznie mocniejszymi.

Pojawiła się myśl o rezygnacji? Przytoczę czysto statystycznie wyniki z ostatnich turniejów - miejsca 15., 17., 14.

Pozwolę sobie na głębszą analizę. Na ME 2016, mój pierwszy turniej, wziąłem nowy zespół, w tym masę zawodniczek, z którymi nie pracowałem, zdałem się na opinie kolegów. Rok później podczas MŚ 2017 zmieniłem pół składu. Zaczęliśmy od wymarzonego zwycięstwa ze Szwedkami i poczuliśmy, że selekcja i przepracowany rok miały sens. Rozmawiałem potem z fizjologiem, profesorem Jastrzębskim i analizowaliśmy, czemu nie osiągnęliśmy sukcesu w turnieju. Podstawowe wnioski były takie - wpłynął na to krótki okres regeneracji, bodajże 12 godzin, i brak doświadczenia. Pojawił się entuzjazm, zawodniczki poszły późno spać, pomijam już tę ogólnonarodową euforię. Przecież dostałem pytanie, czy zrobimy niespodziankę i powalczymy o złoto.

Dzień później graliśmy dobrze z Czeszkami i nagle coś się załamało. Widać było, że dziewczyny zaczynają padać, nic nie dały nowe rozwiązania. Jasne, że strata punktów nas zabolała, potem nie wyszliśmy z grupy po porażkach z mocnymi Węgierkami i Norweżkami. Dostaliśmy po głowie, ale ocknęliśmy się. Nie chodzi o Puchar Prezydenta, który zdobyliśmy. Wygraliśmy z Argentyną, Brazylią i Angolą, zatem nasz bilans po roku i kilku miesiącach pracy był 4:3. Statystycznie nie wyglądał źle, choć do sukcesu zabrakło dużo. Do ME 2018 weszliśmy zgodnie z planem, trafiliśmy na piekielnie mocną grupę. Szwedki, Serbki i Dunki. Marzyliśmy o jednym zwycięstwie i wejściu do drugiej rundy. Na spokojnie zastanówmy się, czy na ten moment mamy argumenty, by rywalizować z takimi zespołami?

Moim zdaniem, staliście się zakładnikami sparingów. Skoro kadra wygrała z Francuzkami, Dunkami, Rumunkami to można było liczyć na niespodziankę z waszej strony. Po takich zwycięstwach to naturalne, że oczekiwania poszły w górę.

Potrzebowaliśmy dowodów na to, że praca ma sens. Nie ma mowy o odpuszczaniu sparingów, a takie propozycje słyszałem. W turniejach o stawkę dochodzi stres, dziewczyny bardzo chciały udowodnić, że potrafią, dla niektórych był to trzeci wspólny turniej pod moją wodzą. Nie graliśmy tak źle jak wskazują wyniki. Dwa lata temu dostawaliśmy w łeb od wszystkich, Norweżki i Holenderki po prostu nas rozniosły. W ME 2018 zaczęliśmy dobrze z Serbkami i Dunkami, ze Szwedkami walczyliśmy do końca. Mogę się założyć, że w żadnym ze spotkań nie postawiłby pan na nas pieniędzy.

Może i nie, ale sam wspomniał pan przed turniejem, że stać was na sympatyczny kawał…

Z natury jestem optymistą. Przepracowałem sporo lat, odnosiłem sukcesy, powtarzałem je, więc nie był to przypadek. Wierzyłem, że moje doświadczenie pomoże kadrze. Myślę, że jest grupa zawodniczek, która bardzo sobie chwali wspólną pracę. Jeszcze odniosę się do jednej rzeczy - dla mediów atrakcyjną rozmówczynią nie jest ta młoda, wchodząca do drużyny, mówiąca korzystnie o reprezentacji. Na pytania odpowiadają głównie te, które z Kimem Rasmussenem dwukrotnie zajęły 4. miejsce podczas MŚ - Kinga Grzyb, Achruk i Karolina Kudłacz-Gloc. Mamy dobre relacje, ale jestem trochę zawiedziony, że opowiadają o przeszłości. Te wypowiedzi nie są obiektywne. Ktoś teraz powie, że mamy zły klimat w reprezentacji. To bzdura. Spotykamy się z ochotą.

Nie natrafiłem na takie opinie.

Były takie sugestie. Podobnie jak z tym sławetnym czasem, o którym cała Polska słyszała.

To ma pan okazję wyjaśnić, czym jest słynna "złotówa" i dlaczego Karolina Kudłacz-Gloc nie znała tego hasła.

Mogę powołać się na świadków uczestniczących w odprawie. Korzystamy z kilku zagrywek, każda ma swoją nazwę. Grając na turnieju w Hiszpanii, zaproponowałem jedno ćwiczone przez nas rozwiązanie. Bramkę rzuciła Kinga Grzyb, a autorka ostatniego podania Kudłacz-Gloc, wracając do obrony, uniosła kciuk w górę i powiedziała, że propozycja była dobra. Przed spotkaniem z Dunkami kończyliśmy odprawę i przekazałem zespołowi swoją uwagę - pojawia się odstęp między zawodniczkami, więc można to wykorzystać. Żeby nie bawić się w wyjaśnienia na parkiecie, nazwałem to zagranie "złotówa". Sytuacja meczowa, rozmowa podczas czasu, proponuje takie wyjście, a Kudłacz-Gloc, chyba nie do końca skoncentrowana, nie zrozumiała mojej sugestii. "A co to jest" - usłyszałem. Poszło w świat, że frajer Krowicki nie przygotował zespołu. Na drugi dzień poszliśmy na spacer i mówiłem dziewczynom, że zrobiły mi kawał. Wiedziałem wtedy, że ta sytuacja odbiła się echem. Wszyscy mówili, że to Krowicki dał ciała.

Od razu przypomniała się wypowiedź Kingi Achruk po jednym ze spotkań MŚ 2017, w którym mówiła, że "trzeba to wszystko poukładać i mieć jakiś plan, a nie wyjść i grać na łubu dubu". Jak widać, co niektórzy połączyli klocki.

Te słowa zostały źle zinterpretowane. Pamiętam, że od razu po ukazaniu wywiadu Kinga zadzwoniła do mnie w nocy i przepraszała za niefortunne słowa, podkreślała, że nie miała na myśli złego przygotowania. Chodziło tylko o bałagan na parkiecie, nad którym wspólnie nie zapanowaliśmy. Ok, skoro od niej to usłyszałem, to zapomniałem o sprawie.

Można mi wiele zarzucać, ale na pewno nie to, że dziewczyny nie otrzymują potrzebnych informacji o rywalu. Gdyby nie wiedziały, jak zagrać, to Szwedki, Serbki i Dunki by nas rozjechały. Nie byliśmy zaskoczeni ustawieniem czy sposobem gry przeciwniczek. Druga sprawa - jeśli doprowadzamy zawodniczkę do czystej pozycji, czyli wykonujemy wszystko zgodnie z filozofią piłki ręcznej, a potem trafiamy w bramkarkę, słupek czy bandę reklamową, to na to nie ma recepty.

Słowa o dziennikarzach i krzywdzących opiniach były próbą ściągnięcia presji z kadrowiczek? Chociażby Talant Dujszebajew wiele razy stosował ten manewr.

Dujszebajew ma akurat więcej argumentów po swojej stronie, osiągał ostatnio sukcesy z VIVE. Krowicki przyjechał z Niemiec, wiązano z nim nadzieje, a zawodzi.

Ale chyba musi pan przyznać, że na rok przed imprezą docelową - igrzyskami w Tokio - oczekiwaliśmy większego postępu.

To smutne, robimy postępy, ale z silnymi jeszcze nie wygrywamy. Nasz zespół jest mało doświadczony na arenie międzynarodowej. Niczego nie zniszczyłem. W mojej ocenie niektóre zawodniczki rozwinęły się w tym czasie. Chociażby Asia Drabik, grająca na Węgrzech, czy Ada Płaczek, niedawno szerzej nieznana, a po świetnym sezonie we Francji podpisała umowę z Nantes. Zawodniczki zwracają na siebie uwagę w Europie. Przed turniejem spotkałem się z opiniami, że trzeba na nas uważać, potrafimy zagrać szybki kontratak, itd. Jak ktoś chce, to może nas niszczyć za suchy wynik. Jako trenerowi jest mi z tym po prostu źle. Mój 30-letni dorobek został poddany w wątpliwość przez dwa lata.

Trener Jerzy Ciepliński, który zażarcie pana bronił, sugerował jednocześnie w rozmowie z TVP Sport, że do grupy doświadczonych warto było dobrać młodzież.

To właśnie zrobiłem.

Chodziło o jeszcze bardziej gruntowne zmiany.

Rozumiem tę ideę, ale prosiłbym od razu o konkretne propozycje. Można rzucać pomysłami, w środku wygląda to trochę inaczej. Nadal szukam kandydatek, przecież trzeba zastąpić chociażby Grzyb i Lisewską. Musimy szczerze sobie odpowiedzieć, czy mamy takie możliwości. Proszę spojrzeć na ligę. W miarę przyzwoicie spisuje się sześć zespołów. Reszta gra po prostu źle. Ciągle to podkreślam - w hierarchii klubowej w Europie zupełnie się nie liczymy. Przyjeżdżają zawodniczki z kraju, wsparte doświadczonymi, stają naprzeciwko Szwedek, występującymi w najlepszych klubach na kontynencie. Możemy marzyć, ale realia są brutalne. W okresie Kima Rasmussena mieliśmy najwyższą średnią wieku w Europie, obniżyliśmy ją, ale nasze zmiany różniły się np. od roszad w rosyjskiej reprezentacji. Wprowadzili talenty, zdobywające medale w juniorkach. Nie ma sensu na siłę wysyłać młodzieży, tylko dla zasady. Myślę, że Jurek, którego bardzo szanuję, na moim miejscu przekonałby się o rzeczywistości.

Realia są takie, że reprezentacja juniorek zawdzięcza udział w MŚ 2018 do lat 18 tylko ze względu na rolę gospodarza.

Wiele razy podnosiłem tę kwestię. Nasze rywalki z ME mają mocne zespoły w kategoriach juniorskich. Niedawno ze Sławkiem Szmalem i Mariuszem Jurasikiem oraz działaczami ZPRP Zygfrydem Kuchtą i Damianem Drobikiem wzięliśmy udział w sympozjum w Monachium. Duńczycy i Niemcy pokazali ciekawy system szkolenia. Chcielibyśmy ich wzorem stworzyć podobne struktury. Wiele rzeczy wymaga poprawy, ale tak naprawdę najwięcej zależy od trenerów, ich pracowitości, ambicji, talentu. Oni szkolą zawodniczki do centralnego szkolenia.

Co roku dużo mówi się o powstaniu ligi zawodowej, ale na razie kończy się na zapowiedziach. Superlidze dobrze zrobiłoby zmniejszenie liczby zespołów? Nawet do ośmiu?

Ma pan rację. Myślę, że idziemy w tym kierunku. Apeluję do jej twórców, by ustalić jasne kryteria i konsekwentnie się ich trzymali. Trzeba sobie odpowiedzieć, czy chcemy sukcesu propagandowego, czy sportowego. W Superlidze istnieje grupa zespołów zupełnie do niej nie przystających. W ich składach pojawiły się szczypiornistki, które nie mają czego szukać w polskiej elicie. Trzeba sukcesywnie zmniejszać Superligę i doprowadzić do częstszej konfrontacji najmocniejszych. Potyczki czołówki z dołem tabeli niewiele wnoszą, wynik jest z góry znany, spotkania opierają się na kontrach.

Namawia pan Polki do wyjazdu z kraju.

Oczywiście nie mówię o Belgii czy Luksemburgu, tylko o poważnym kierunku. Niektórzy działacze klubowi twierdza, że Krowicki chce osłabiać ligowców i nie zamierzają puszczać liderek. Przecież wyjazd ma mnóstwo plusów, chociażby to, że co tydzień konfrontuje się z Gullden czy inną gwiazdą, a nie słabeuszem z polskiej ligi. To też okazja do spróbowania życia w innej kulturze, nauczenia się języka.

W Polsce są kandydatki na transfer do solidnego zespołu?

Jeśli Polki rzucą sześć czy siedem bramek w Superlidze, to od razu myślą, że są na wysokim poziomie. A to nieprawda, cotygodniowa rywalizacja z wymagającym rywalem jest motorem rozwoju. Obserwuję, że niektóre zawodniczki popadły w samozachwyt, bo są przykładowo medalistkami Superligi. I to im wystarczy. To samo tyczy się trenerów. A potem dostają łupnia w Lidze Mistrzyń. Nawet same treningi, inna kultura gry, presja, zainteresowanie kibiców pozwalają wskoczyć na inny szczebel. Przecież Monika Kobylińska rozgrywała mecze w Gdyni przy garstce ludzi na trybunach, z wszystkimi mogła się przywitać. W Niemczech co tydzień wychodzi na parkiet przy pełnych trybunach.

Spotkałem się też z krytyką moich słów, bo Kinga Grzyb akurat wybiła się w Polsce. Była niezadowolona, że oczekuję, by kadrowiczki wyjeżdżały. Kinga jest innym przykładem, miała już rodzinę, nie wymagałem tego od niej i podkreśliłem, że w Polsce też da się zrobić karierę. Generalnie jednak zasada jest taka - wyjazd wiąże się z korzyściami. Usłyszałem pod swoim adresem, że jestem łajdakiem, że rozmontowuję drużyny. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Będąc prezesem, chciałbym zatrzymać zawodniczki. Myśląc jednak o ich karierze i reprezentacji, trzeba pozwolić na wyjazd. Proszę zobaczyć, jaką taktykę przyjęli Holendrzy. Tam nikt się nie obraża, że liderka wyjeżdża. Wyrobiły sobie taką renomę, że kluby biorą je w ciemno.

Przed panem bodaj najważniejsze miesiące w roli selekcjonera. Dwumecz z Serbkami to być albo nie być kadry Leszka Krowickiego.

Losowanie mogło być lepsze, ale i dużo gorsze. Małym pocieszeniem jest rewanż u siebie. Musimy zobaczyć, jak dalej potoczy się sytuacja z niektórymi kadrowiczkami.

Rozumiem, że skład może się zdecydowanie zmienić?

Gruntownie nie, ale wiadomo, że odeszła Kinga Grzyb, niektóre myślą o przerwie macierzyńskiej. Niedawno dowiedzieliśmy się, że Romana Roszak jest w ciąży. Musimy liczyć się ze zmianami, stąd szukam ewentualnych zmienniczek. Zrezygnowała jeszcze Sylwia Lisewska, ale zachowała się bardzo w porządku. Powiedziała, że nie może dać kadrze tyle, ile by chciała. Nie usłyszałem inwektyw pod swoim adresem, konfliktu nie było. Podziękowała za szansę, po swoich problemach zdrowotnych musiała podjąć decyzję o koncentracji na karierze klubowej. Rozumiem to, rozstaliśmy się w zgodzie.

Prezes Andrzej Kraśnicki pod koniec 2018 roku powiedział w wywiadzie dla TVP Sport, że ma pan jego pełne zaufanie, ale ograniczone. Pojawiło się ultimatum? W końcu cel to awans do igrzysk w Tokio, porażka z Serbkami oznacza koniec marzeń.

Nie słyszałem tej wypowiedzi. Zdaję sobie jednak sprawę z położenia, w jakim się znaleźliśmy. Jeśli pokonamy Serbki, to pozostajemy w grze o historyczny awans na igrzyska. W innym razie system jest brutalny, trzeba byłoby zaczynać od nowa. Nie chcę rozmawiać o negatywnych scenariuszach. Za długo żyję na świecie, by nie wiedzieć, co dzieje się w takich przypadkach.

ZOBACZ TAKŻE: Reprezentantka Polski zmieniła klub

Czy Polki pokonają Serbki w dwumeczu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×