Marcin Górczyński: Wiśle brakuje genu zwycięzców (komentarz)

PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: zawodnik ORLEN Wisła Płock Renato Sulić (z lewej) i Marko Mamić (z prawej) z PGE Vive Kielce
PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: zawodnik ORLEN Wisła Płock Renato Sulić (z lewej) i Marko Mamić (z prawej) z PGE Vive Kielce

W końcu. Po kilku bezbarwnych, do bólu przewidywalnych latach Orlen Wisła Płock znowu zagraża PGE VIVE Kielce. Nafciarzom brakuje jednak genu zwycięzców.

Marcowe spotkanie w Superlidze (zakończone karnymi) --->CZYTAJ, nie mające akurat wielkiego znaczenia, nie było przypadkiem. Mecz o stawkę - Puchar Polski - stał na jeszcze wyższym poziomie, a co najważniejsze, Orlen Wisła znowu postawiła się PGE VIVE Kielce. Ba, może odczuwać ogromny niedosyt.

Ze świecą szukać osób, które nie pochwalą Nafciarzy po finale. Alex Dujshebaev, zapewne oddychający rękawami po wyniszczających bojach z PSG w Lidze Mistrzów, męczył się okrutnie. Obrońcy zatruwali rywalom życie, w tym Luce Cindriciowi, Adam Morawski robił swoje w bramce. VIVE punktował znakomity w tym sezonie Michał Daszek, kilka razy ukłuł Renato Sulić i zneutralizował Dujshebaeva pod własną bramką. Po prostu Wisła wyglądała nadzwyczaj korzystnie i aż nie do wiary, że nie udokumentowała wybitnego występu Pucharem Polski.

Gdzieś już to czytaliście/słyszeliście? Wspomniany bój w Superlidze był bliźniaczo podobny. Tak jak wtedy, VIVE uratowało wynik doświadczeniem i wolą walki. Przecież dla kielczan zwycięstwa w meczach o taką stawkę to chleb powszedni. Na polskim podwórku wręcz ich obowiązek. Dla przykładu - 24:22 dla Wisły na pięć minut przed końcem. W odpowiedzi rajd Cindricia, kara dla jednego z płocczan, przechwyt i rzut Mariusza Jurkiewicza do pustej bramki. Wszystko w ciągu raptem kilkunastu sekund. Niedługo później kontra i irracjonalne zachowanie kręcącego piruety Nemanji Obradovicia. Gdyby VIVE było w takim położeniu, raczej nie wypuściłoby trofeum.

ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz: Kiedy słuchałem Włodzimierza Szaranowicza, miałem łzy w oczach

Tego genu zwycięzców najbardziej brakuje Wiśle i Xavier Sabate wciąż próbuje go zaszczepić. Złośliwi stwierdzą, że Hiszpan nie jest najlepszą osobą do tego zadania, wszak jako trener Veszprem nie potrafił ustrzec drużyny przed roztrwonieniem dziewięciu bramek przewagi w finale Ligi Mistrzów z VIVE. Prawda jest jednak taka, że Sabate odcisnął piętno na drużynie i widzą to nawet najbardziej zajadli krytycy Wisły. Nafciarze zrobili znaczne postępy w porównaniu do początku sezonu, kiedy katowali siebie nawzajem i kibiców. Przecież jeszcze jesienią zostali rozbici przez kielczan.

ZOBACZ: Cindrić o odejściu z VIVE

Szkoda tylko, że ostatnia akcja (przy wyniku 26:25) wyglądała tak, a nie inaczej. Sabate, nie wiedzieć czemu, wyznaczył do roli egzekutora Dana-Emila Racotea. Od kilku miesięcy będącego w przeciętnej dyspozycji, słabo radzącego sobie w finale. Koledzy przygotowali pozycję, Rumun trafił prosto w Vladimira Cuparę. I to są te detale. Przy jeszcze większym ciśnieniu w Paryżu Władisław Kulesz huknął z daleka pod poprzeczkę i zapewnił VIVE udział w Final4 Ligi Mistrzów.

Wisła jest najbliżej przełamania od kilku lat. Do niedawna kielecko-płockie starcia nazywaliśmy "świętą wojną" bardziej z przyzwyczajenia, emocje trwały przeważnie do 45-50 minuty. Czasem dłużej, ale i tak kończyły się według oklepanego scenariusza. W Płocku przyzwyczaili się do smaku srebra, mecze nie przyciągały wielkiej uwagi, a co ma interesować przeciętnego kibica w Polsce, jeśli nie potyczki dwóch ligowych potęg? Może ligowe finały, na które się zapowiada, wreszcie rozgrzeją na miarę oczekiwań. Wyrównana rywalizacja Wisły i VIVE to jedna z lepszych rzeczy, które mogą przytrafić się polskiej piłce ręcznej.

Źródło artykułu: