Xavier Sabate: Trener nigdy nie ma wakacji. Już myślę o kolejnym sezonie

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Jest pan zaskoczony, że Vardar Skopje wygrał Ligę Mistrzów? (Przeczytaj, jak pokonał Veszprem w finale)

Nie! Skąd. W Kolonii każdy ma 25 procent szans na wygraną, historia nam to najlepiej pokazuje. Vardar zagrał w ten weekend półtorej godziny świetnego handballu, poza pierwszą połową w starciu z Barceloną i to wystarczyło. Mieli fantastycznego bramkarza, a to zawsze robi różnicę.

Ale w finale na pewno kibicował pan Veszprem.

To prawda. Chciałbym, żeby Veszprem wygrało pewnego dnia Ligę Mistrzów, bo to świetny klub, który na to zasługuje. Znów było blisko, Veszprem przegrało czwarty finał Ligi Mistrzów. Szkoda, że się nie udało, bo karierę skończył Laszlo Nagy, mój przyjaciel i legenda klubu z Węgier. Wygrana w jego ostatnim sezonie byłaby pięknym końcem tej historii. Każdy kto dochodzi do Final Four, gra tam tak, jakby były to dwa ostatnie mecze jego życia. Pokazał to Vardar.

A w półfinale z VIVE za kogo trzymał pan kciuki?

Teraz pracuję w Polsce i życzę jak najlepiej wszystkim polskim klubom, ale na Węgrzech spędziłem pięć lat, byłem też selekcjonerem ich kadry. Mam tam wielu przyjaciół, z którymi do teraz jestem w kontakcie, więc moje serce było trochę bardziej czerwone dla nich.

Z tych czterech przegranych finałów Veszprem jeden boli pewnie szczególnie. Ten z panem na ławce, przegrany mimo dziewięciu bramek przewagi kwadrans przed końcem meczu.

Mam na to wytłumaczenie. Takie rzeczy się zdarzały, zdarzają i będą się zdarzać. Weźmy przykład piłkarskiej Barcelony i Liverpoolu, który odrobił w rewanżu cztery bramki, albo dwumecz VIVE z PSG, gdzie pierwszy mecz jedna drużyna wygrywa dziesięcioma bramkami, a rewanż druga. A przecież swoją przewagę w Kielcach VIVE zbudowało w ostatnich 15 minutach.

Dziś 2016 rok to już dla mnie historia. Oczywiście, smutna historia. Dla mnie, dla zawodników i dla całego klubu Veszprem. Myślę, że zasłużyliśmy wtedy na wygraną byliśmy lepsi w trakcie większości meczu, wszystko układało się po naszej myśli. A jednak kielczanie zdołali nas dojść i potem pokonać w karnych. Mecze trwają jednak nie 39 minut, nie 40, nie 45 czy 50.

Często wraca pan do tego meczu? Da się to wyrzucić z pamięci?

Nie, to coś, czego nie da się zapomnieć. Ale jedną rzeczą jest pamięć, a drugą zadręczanie się tym. To był bardzo bolesny moment dla mnie, trudno było to przełknąć od razu po spotkaniu, ale trzeba było wyciągnąć z tego lekcję. To nie jest dla mnie trauma, ani nic w tym rodzaju. Nie wracam ciągle do tego meczu, gdy tylko widzę VIVE.

Na turnieju w Kolonii wszyscy trenerzy byli pana rodakami. Skąd taka dominacja?

Nie chce mówić, że jesteśmy lepsi lub gorsi, po prostu trochę inni. Chcemy wyciągać z każdego zawodnika to, co najlepsze, by czynił zespół silniejszym. Każdy musi coś wnosić. Piłka ręczna to sport drużynowy, który tworzą indywidualności.

Sport przeszedł przez rewolucje, jak wszystkie aspekty życia. Myślę, że hiszpańscy zawodnicy nie są tak dobrzy fizycznie, jak choćby Niemcy, więc musieliśmy znaleźć inne rozwiązanie, żeby z nimi rywalizować. Zwróciliśmy większą uwagę na taktykę, motywację, dodaliśmy większą uwagę do szczegółów i czerpiąc jednocześnie z niemieckich standardów, stworzyliśmy miks. Kiedy mam w drużynie zawodników ze świetnymi warunkami fizycznymi, wykorzystuję ich atuty. Nasza filozofia opiera się na wyciągnięciu z każdego zawodnika tego, co w nim najlepsze.

Czyli jeśli chce się pracować w piłce ręcznej, dobrze nauczyć się hiszpańskiego?

(śmiech) Tak! Ale tak naprawdę nie sądzę jednak, żeby narodowość trenera była kluczowa. Jeśli tylko chce i umie pomóc drużynie, to się w ogóle nie liczy. Świetni trenerzy są z całego świata.

Mówiąc o językach, pan podjął próbę nauki dwóch spośród najbardziej skomplikowanych na świecie - polskiego i węgierskiego. Nie zapytam który łatwiejszy, tylko który mniej trudny?

Każdy język ma swoją specyfikę. Ale kiedy nauczysz się już jakiegoś obcego języka, kolejne przychodzą łatwiej, więc dla mnie trudniej było nauczyć się węgierskiego. Ichniejsza gramatyka jest o wiele bardziej skomplikowana. W trakcie tych pięciu lat na Węgrzech doszedłem do poziomu, kiedy w miarę swobodnie komunikowałem się z zespołem w ich języku. Chcę, żeby tak samo było z polskim. Ale potrzebuję jeszcze czasu.

Przeprowadzka z Węgier i finału Ligi Mistrzów do Płocka i Orlen Wisły była trudna?

Zespoły mają inne cele, każdy to wie. Trzeba się zaadaptować i zacząć pracę. A jeśli chodzi o życie to po pięciu latach na Węgrzech spodziewałem się, że będzie bardzo podobnie, jak tam. Ale w Polsce macie jednak zupełnie inną kulturę, tradycje, infrastrukturę. Także mi się podoba. Jedna cecha wspólna to ludzie. Jesteście bardzo podobni.

Coś pana zaskoczyło?

Nie wiedziałem zbyt dużo o Polsce, przyjeżdżając tutaj. Ale wrażenia mam bardzo dobre, choć nie jestem turystą. Tak naprawdę to w trakcie tego roku nie mieliśmy zbyt wiele szans, by lepiej poznać i zwiedzić Polskę. Razem z Josepem (drugim trenerem Wisły - red.) przyjechaliśmy tuż przed startem przygotowań, a potem były tylko treningi, wyjazdy, mecze. Nie mieliśmy czasu wolnego. Koncentrowaliśmy się tylko na pracy. Mogę więc mówić tylko o klubie, który zrobił na mnie dobre wrażenie. Jest profesjonalnie, jest dobra organizacja i, co najważniejsze, jest chęć wspólnego rozwoju i cierpliwość. Mamy dobry projekt, wiemy, czego potrzebujemy i ile wymaga to czasu.

Przyjeżdżając do Płocka wraz z Veszprem, na pewno zapamiętał pan świetną atmosferę na trybunach. Pracując w Wiśle na co dzień, mógł się pan trochę zawieść. Nie zawsze hala wypełniała się po brzegi.

To nie do końca w ten sposób. Wiedziałem przed przybyciem tutaj, że w Płocku w ostatnim czasie ubyło kibiców z hali. Dlatego też za jeden z naszych celów obraliśmy sobie przywrócenie ducha Orlen Areny. To prawda, kiedy przyjeżdżałem tutaj z Veszprem zawsze uważałem, że to jedno z fajniejszych miejsc do gry w piłkę, jeśli chodzi o atmosferę. To w ogóle był jedne z powodów, dlaczego wybrałem pracę w Płocku.

Wierzę, że kibice w Płocku nadal interesują się handballem i Wisłą, nawet jeśli wciąż trudno o komplet na trybunach. Chcemy osiągnąć to za pomocą naszych dobrych wyników. I już widziałem postępy na najważniejszych spotkaniach. Było głośno, było dużo ludzi. Wiemy, że to wymaga czasu i zaufania. Naszym zadaniem jest to dostarczyć. Wielkie drużyny potrzebują wielkich kibiców. Jeśli chcemy rosnąć, potrzebujemy ich. Są zespoły od nas zdecydowanie lepsze, dlatego domu musimy mieć wsparcie, pomoc ze strony trybun. Nie raz widzieliśmy ile ono znaczy.

Mówił pan, że w Polsce nie był turystą. To jakie plany na wakacje? Może jednak odwiedzi pan parę miejsc w Polsce albo w innym kraju?

Raczej nie. Wróciłem już do domu w Hiszpanii, chcę spędzić trochę czasu z rodziną. W trakcie sezonu naprawdę nie ma na to okazji. Teraz mam półtora miesiąca, by to nadrobić. Ale powiem panu, że i tak nie czuję się jak na wakacjach. Trenerzy chyba w ogóle ich nie mają! Już myślę o kolejnym sezonie.

Obserwuj autora na Twitterze!

Czy Orlen Wisła Płock w przyszłym sezonie odbierze któryś z tytułów PGE VIVE Kielce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×