Jak Egipt podbija świat piłki ręcznej? Omar Yahia: Mo Salah pokazał nam, jak spełniać marzenia

Getty Images /  Suhaimi Abdullah / Na zdjęciu: Omar Yahia (z piłką)
Getty Images / Suhaimi Abdullah / Na zdjęciu: Omar Yahia (z piłką)

Egipt na tegorocznych MŚ juniorów zdobył dwa medale: złoty i brązowy. - Mo Salah pokazał, że można spełniać marzenia. Jeśli jemu udało się w futbolu, dlaczego nie mamy zawojować świata piłki ręcznej? - pyta Omar Yahia, rozgrywający Telekomu Veszprem.

[b]

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Wie pan ile medali w historii igrzysk olimpijskich oraz mistrzostw świata w piłce ręcznej mężczyzn wywalczyły drużyny spoza Europy? Podpowiem, że łącznie rozdano 117 krążków.[/b]

Yahia Omar Khaled, rozgrywający Telekom Veszprem: Mówimy tylko o seniorskich rozgrywkach czy o juniorskich też?

Tylko o seniorach.

Na pewno żadnego złota. (pauza) Chyba jeden. Pamiętam srebro Katarczyków w 2015 roku.

Srebrni byli też Koreańczycy z południa na IO w 1988 roku. Dodajmy, że obie ekipy grały na swoich parkietach.

To tylko pokazuje, jak bardzo handball jest zdominowany przez Europę. Jeśli my, gracze spoza Starego Kontynentu, chcemy zrobić dużą karierę, musimy tutaj wyemigrować. Na mistrzostwach zawsze liczą się te same zespoły z Europy, a gdy choćby do ćwierćfinału awansuje drużyna spoza, od razu wszyscy mówią o "sensacji" i "czarnym koniu turnieju".

Egipt w 2021 roku (będzie wówczas gospodarzem mistrzostw świata - red.) będzie tak samo postrzegany?

Tego nie wiem, ale wiem, że bardzo chcemy i liczymy, że uda się dołożyć trzeci pozaeuropejski medal. Marzymy o tym. Już teraz udało się nam wejść do czołowej ósemki mistrzostw świata w Niemczech i Danii. To najlepszy wynik Egiptu od czasu 4. miejsca w 2001 roku. Pomogła zmiana systemu z pucharowego na dwie grupy, bo wcześniej zawsze wychodziliśmy z pierwszej grupy na czwartym lub trzecim miejscu i od razu graliśmy z europejskimi potęgami. I przegrywaliśmy 10 bramkami. Teraz już tak nie było. Zrobiliśmy wielki postęp nie tylko w wyniku, ale przede wszystkim w grze.

ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio #8: Iga Baumgart-Witan. Baba nie do zajechania

Pomógł europejski trener?

Na pewno. Na dobre nasze przygotowania zaczęły się dwa lata temu, kiedy drużynę objął David Davis. Pokazał nam, że w piłkę ręczną można grać inaczej, niż wszyscy dotąd myśleli. Wprowadził zupełnie inny system, bo kiedyś graliśmy zbyt indywidualnie. Jeśli lewy rozgrywający dobrze rzucał, to wszystko było ustawiane pod niego. David wprowadził hiszpański styl, co oznacza grę zespołową. Uczył nas od początku wszystkiego: gdzie biegać, jak się ustawiać i jak rozumieć handball. To ostatnie było chyba najważniejsze, bo wreszcie ktoś mówił nie tylko gdzie pobiec, ale też dlaczego.

Po nim reprezentację przejął obecny selekcjoner Garcia Parrondo, kolejny uznany trener. Hiszpan zdobył przecież Ligę Mistrzów z Vardarem. Z nim przygotowujemy się do mistrzostw Afryki w 2020 w Tunezji no i wreszcie mistrzostw świata u nas w domu. Po drodze igrzyska olimpijskie w Tokio, jeśli się zakwalifikujemy. To będzie bardzo intensywne półtora roku. Jeśli uda nam się odnieść sukces, damy piłce ręcznej w naszym kraju dodatkowy zastrzyk. Kilku graczy wyjechało już do Europy, zwłaszcza tych młodszych. Jest jeszcze czas, by się ograć.

A jest z kogo wybierać, bo na młodzieżowych turniejach robicie furorę: w kategorii U19 jesteście mistrzami świata; U20 - brązowymi medalistami. Wszystko wywalczone w tym roku. Skąd to się wzięło?

Mamy naprawdę wiele talentów w tej generacji. Zawsze byliśmy szybsi od Europejczyków, ale odstawaliśmy warunkami fizycznymi. Teraz to się zmieniło, mamy w zespole kilku bardzo silnych i wysokich graczy. Nauczyliśmy się łączyć jedno z drugim, zachowaliśmy szybkość ruchu i działania, a dodaliśmy kilogramy.

Pytałem bardziej skąd wzięły się te talenty. Wasz kraj liczy sobie niecałe trzy razy więcej ludności od Polski, ale w kwestii handballowych talentów liczbę tę trzeba pomnożyć jeszcze kilka razy.

Piłka ręczna to w Egipcie drugi sport pod względem popularności. Zaraz za piłką nożną. Ciekawa jest struktura klubów sportowych w naszym kraju, bo nie znajdzie pan klubów tylko piłkarskich, handballowych czy siatkówki. Każdy klub jest wielosekcyjny i gdy trafia tam dziecko, próbuje wielu sportów aż w końcu trafi do tego, który pasuje mu najbardziej i do którego on sam najlepiej odpowiada.

Druga sprawa to fakt, że bardzo szybko zaczynamy grać w pierwszym zespole. Jeśli jesteś dobry, może nawet już w wieku 15 lat będziesz grał z seniorami. Ja zadebiutowałem w ekstraklasie, gdy miałem 16 lat. Od małego walczymy więc z najlepszymi w kraju, często od nas jeszcze silniejszymi fizycznie. Szybko przyzwyczajamy się do takiej gry, stąd może też sukcesy moich młodszych kolegów.

Poza Egiptem handball w Afryce jest równie popularny?

Ostatnie trzy edycje mistrzostw Afryki wygrały trzy różne zespoły: w 2014 roku Algieria, która rządziła w latach 80. i 90., w 2016 - Egipt, a w 2018 - Tunezja. Trudno więc mówić o dominacji którejś nacji, choć wcześniejsze cztery finały z rzędu były miedzy nami a Tunezją właśnie. Wszystkie te kraje są jednak bardzo blisko Europy, były ważnymi koloniami. Krajem wgłąb kontynentu, który mocno inwestuje w handball, jest Angola. Byli na ostatnich mistrzostwach świata i nawet pokonali Katar! Słyszałem, że mają teraz umowę z Portugalią na wymianę trenerów, wspólnych szkoleń etc. A jeszcze lepiej idzie im w damskim handballu.
 
Wróćmy do sukcesów pana młodszych kolegów. Czeka nas fala egipskich zawodników w Europie? Pan przeciera im szlaki.

Nie wiem, ale mam nadzieję. Przede mną byli Ahmed El-Ahmar we Flensburgu, ale tylko na chwilę. Można powiedzieć, że to mój idol, bo też grał na prawym rozegraniu, poza tym mogłem oglądać go na żywo. Nawet jeśli nie udało mu się zostać w Europie na dłużej, to wszyscy na pewno go tam pamiętają. Miał niesamowitą fantazję i lekkość w grze. Od razu było widać, że jest inny od Europejczyków.

Pierwszą i jedyną naszą wielką gwiazdą w Europie był za to Hussein Zaki, który grał w finale Ligi Mistrzów razem z Ciudad Real. Wtedy ten klub był na topie. Myślę, że dla egipskiego sportu miał takie samo znaczenie, jak dziś Mohamed Salah.

To znaczy?

Salah jest królem! Każdy w Egipcie go zna, każdy mu kibicuje. Mo znów przypomniał światu, gdzie na mapie leży Egipt. Naprawdę tak to odbieramy. Przebił się w piłce nożnej, najbardziej konkurencyjnym sporcie ze wszystkich, nikt nie spodziewał się, że jakiś Egipcjanin może być na równi z Messim i Ronaldo i spełniać marzenia. Dla wszystkich z nas to przykład, że można. Jeśli jemu udało się w futbolu, dlaczego my mamy nie zawojować świata piłki ręcznej?

Pan gdzie zaczął swój podbój? 

Urodziłem się w Gizie, tuż pod piramidami.

Czyli wycieczki nie trzeba było kupować.

Ha, ha! Dokładnie. Widziałem je codziennie, więc szybko się przyzwyczaiłem. Ale jak każdy inny turysta zwiedziłem resztę zabytków Egiptu. Tu muszę podkreślić, że jesteśmy bardzo dumni z naszej starożytnej historii. Przecież np. w odległym od nas Londynie jest muzeum poświęcone tylko kulturze starożytnego Egiptu!

Do turystów szybko się przyzwyczaja. Cieszymy się z tego, bo nasza gospodarka częściowo opiera się na turystyce. Na co dzień trudno to jednak odczuć, bo Kair ma 10 milionów mieszkańców. Kolejny milion turystów niczego nie zmienia. Egipt to jednak nie tylko piramidy, zabytki, ciepły piasek i morze. Mamy dużo więcej do zaoferowania niż można zobaczyć w resortach w Hurgadzie czy Sharm el Sheik. Chodzi mi o różnorodność, ludzi, kuchnię.

To jak spod piramid wylądował pan w Veszprem?
 
Mój tata był piłkarzem ręcznym, ale nie było presji z jego strony. Chciał, żebym spróbował sportu, więc zwiedziłem wiele dyscyplin. Ale kiedy zagrałem w handball, poczułem, że to po prostu najfajniejsza z nich. Byłem dzieckiem, traktowałem to jako hobby. Zacząłem, gdy miałem 6-7 lat. Wszyscy mówili, że jestem szczęściarzem, bo jestem wysoki, leworęczny, a to rzadkie. Więc trenerzy dbali o mnie, a ja im się odwdzięczałem. W wieku 15 lat zacząłem grać w młodzieżowej kadrze Egiptu, szybko trafiłem do Zamalek, to najlepszy klub w Egipcie. Najpierw wzięli mnie na wypożyczenie, a potem kupili za największą kwotę w historii ligi. Teraz, niestety, pobił mnie w tym Hassan Walid, najlepszy lewy rozgrywający mistrzostw świata U19.

W 2016 roku zacząłem trenować z seniorami (Omar miał wówczas 19 lat - red.), ale byłem za młody, by pojechać na igrzyska do Rio. Odtąd zostałem już jednak w kadrze. Byłem na MŚ we Francji w 2017, mistrzostwach Afryki w 2018, potem znów na MŚ w 2019 roku. Dopiero w Niemczech jednak trener Davis dał mi szansę pokazania się światu, bo grałem niemal całe mecze. Zdobyłem 30 bramek. Trener pracował jednocześnie w Veszprem, powiedział im, że jestem dobry i młody. Więc mnie wzięli.

Egyptian dream?

Tak! To była dla mnie duża niespodzianka, ale od dawna miałem w sobie tę pewność, że w końcu trafię do dużego, europejskiego klubu jak choćby Veszprem. Ale nigdy nie myślałem, że stanie się to tak szybko. Nastawiałem się na transfer do słabszego klubu i przebijanie się w górę. Zostałem jednak rzucony na głęboką wodę i muszę pokazać, na co mnie stać. Jestem z tego zadowolony.

Przed sezonem mówił pan: "Z Zamalek wygraliśmy w zeszłym roku wszystko: ligę, Superpuchar Afryki i afrykańską Ligę Mistrzów. Teraz chcę powtórzyć to w Europie". Początek w Veszprem to zderzenie z rzeczywistością?

Po presezonie myślałem, że rozwalimy wszystkich! W lidze mieliśmy na początku łatwe mecze i łatwe zwycięstwa, ale w końcu przydarzył się upadek, gdy zaczęliśmy grać w Lidze Mistrzów. Ale to się zdarza każdemu i dobrze, że stało się to na początku rozgrywek, kiedy możemy jeszcze nadrobić straty. Bolała nas porażka przed własnymi fanami z THW, bolała niemoc w Montpellier, a krótko potem przegraliśmy też w lidze SEHA. Wyciągnęliśmy z tych meczów lekcję i od tego momentu tylko rośliśmy  i rośliśmy. Wygraliśmy z Porto, rozbiliśmy Vardar. Znów mieliśmy serię.

Aż do meczu w Kielcach, VIVE pokonało was 34:33 (-> Przeczytaj relację z meczu!).

To był bardzo dobry mecz! VIVE w Kielcach to jeden z najtrudniejszych przeciwników, z jakimi można grać. Dużo słyszałem o atmosferze tutaj i się nie zawiodłem! Walka była do końca, mieliśmy trochę pecha, ale kilka razy też sami zawaliliśmy sprawę. Trudno, trzeba czekać na kolejny mecz. Zwłaszcza ja, bo nie grałem za dużo, choć trener przez cały sezon daje w miarę równo pograć wszystkim. Gdy miałem szansę, zdobyłem jedną bramkę.

Veszprem już cztery razy nieskutecznie było w finale Ligi Mistrzów, razem z tym pamiętnym w 2016 roku przeciwko VIVE. Śmiejemy się, że Węgrzy po prostu nigdy nie wygrają Champions League. W klubie jest duża presja na to trofeum?

Nie czuję jej specjalnie. Dla mnie jest na odwrót: jeśli przychodzisz do klubu, który właśnie wygrał Ligę Mistrzów, nie masz nic nowego do zrobienia, jak tylko wygrać ponownie. Tego od ciebie oczekują. A my wciąż mamy szansę napisać historię i to jest super. To motywacja.

Veszprem znane jest ze swojej ogromnej kadry. Do Ligi Mistrzów Węgrzy zgłosili aż 28 graczy!

Mamy dwa zespoły, bo zdarza się, że klub rozgrywa dwa mecze tego samego dnia. W całym sezonie mamy ich aż 65, więc potrzeba ludzi do grania. Pierwszy zespół liczy 20 zawodników. W protokole jest 16 miejsc, zawsze ktoś jest kontuzjowany, więc nie sądzę, żeby panowała miedzy nami niezdrowa rywalizacja. Teraz mamy trójkę kontuzjowanych, tylko trzeci bramkarz nie mieści się w składzie. Z racji sportu, jaki uprawiamy, a jest on bardzo kontaktowy, przez cały sezon kilku z nas będzie musiało odpoczywać. W ten sposób klub zapewnia sobie bezpieczeństwo na każdej pozycji.

-> Telekom Veszprem gra dwa razy jednego dnia. Sprawdź!

Wspomnieliśmy o kontuzjowanych. Jednym z nich jest Paweł Paczkowski. Gdy wróci do zdrowia, będzie rywalizował z panem o minuty na parkiecie.

Wiem o tym. Paweł długo trenował tylko z rehabilitantami i masażystami, ale w poprzednim tygodniu zaczął już chwilami pracować z nami, teraz dołączy do nas na stałe. Myślę, że 2-3 tygodnie i zobaczymy go już w grze.

Paweł jest bardzo skoncentrowany na treningach. Widać, że jest bardzo szybki i silny. Czasem jesteśmy też razem w pokoju na zgrupowaniach, zauważyłem, że ma dużą wiedzę spoza piłki ręcznej i jest bardzo inteligentny. Bardzo dużo czyta.

Poza szeroką kadrą, w Veszprem znajdziemy aż 16 rożnych narodowości! Jak to wpływa na zespół? To nie Wieża Babel?

To prawda, mamy tylko trzech zawodników z Węgier, a poza tym niemal każdy jest z innego kraju. Wyjątkiem są Słoweńcy, bo jest ich czterech. Dla mnie to dobrze, bo możemy poznać wiele różnych kultur. Jest ktoś z Brazylii, Egiptu, Polski, Szwecji, ale też z Hiszpanii. W ten sposób wymieniamy się doświadczeniami i pomysłami.

Ale może też powodować problemy.

Wszyscy przecież mówimy po angielsku! Poza tym piłka ręczna to dla nas wszystkich jeden, uniwersalny język. To żaden problem. Gdy coś się dzieje, wszyscy widzimy to podobnie. Nie ma z tego powodu problemów w szatni. Większość z nas jest w przedziale od 20 do 30 lat, więc łatwo nam kumplować się poza boiskiem, żeby nie mieć tylko zawodowych relacji. Często przed treningami idziemy na wspólne śniadanie, a potem na kawę. Ktoś rzuca pomysł spotkania się w danym miejscu i przychodzi cała drużyna.

Kiedy dopada was jednak kryzys, jak w Montpellier, kto uderza pięścią w stół?

Kapitanem jest Mate Lekai. Mamy też kilku doświadczonych zawodników jak Arpad Sterbik czy Mirzad Terzic. Myślę, że oni mają największy posłuch, ale nie mamy jednego wyraźnego lidera. Staramy się, żeby każdy wnosił coś do zespołu.

Pan w Veszprem obecnie jest na wypożyczeniu. Cel na ten sezon to nowy kontrakt?

Tak. Chcę tutaj zostać. Pragnę dalej grać na tym poziomie. To pomoże mnie, mojej reprezentacji i naszej piłce ręcznej.

Obserwuj autora na Twitterze!

Komentarze (1)
Cypr
5.11.2019
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Nietuzinkowy, wyczerpujący i co najważniejsze ciekawy wywiad. Rzadko kiedy ma miejsce pisanie o handbalu spoza Europy, a jak widać można i to z bardzo dobrym skutkiem.