Alex Dujshebaev: Projekt VIVE nie jest skończony. Chcemy tutaj zostać

- Te sprawy nie zależą od nas, staramy się nimi nie przejmować. Zawodnicy chcą zostać w Kielcach, bo mamy tu świetny projekt, który nie jest jeszcze skończony - mówi o sytuacji finansowej PGE VIVE Alex Dujshebaev. Przed kielczanami mecz z FC Porto.

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Alex Dujshebaev WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Alex Dujshebaev
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: W ostatnich dniach obserwujemy rozpad Vardaru Skopje, pana poprzedniego klubu. Jak przyjął pan tę wiadomość?

Alex Dujshebaev, rozgrywający PGE VIVE Kielce: To bardzo smutne. Dla mnie Skopje to szczególne miejsce, to z Vardarem pierwszy raz wygrałem Ligę Mistrzów, grałem tam kilka lat, wciąż mam tam wielu świetnych znajomych, a Macedonia jest krajem, który kocha piłkę ręczną. Ludzie żyją meczami.

Vardar to klub, który dużo wnosi do rozgrywek. To też trudna sytuacja dla całej piłki ręcznej, bo jeśli klubowy mistrz Europy ma takie problemy, to coś jest nie tak. To nie świadczy dobrze o naszym sporcie. Zwłaszcza, że pamiętamy przykłady Kopenhagi czy Ciudad Real. Problemem jest, że często kluby mają finansowanie tylko z jednego źródła. Gdy jest z nim problem, los klubu jest niepewny. Tak jest z Vardarem.

Kibice martwią się, by podobna historia nie spotkała VIVE. Jak sytuacja klubu wygląda z perspektywy zawodników?

Gdy zaczynaliśmy sezon, dostaliśmy komunikat: musicie być gotowi na wszystko. Jako drużyna skupiliśmy się na nowym sezonie, budowie nowego zespołu, bo przed sezonem mieliśmy wiele zmian. Do tego potrzeba pracy i dużo koncentracji. I tak też zrobiliśmy, skupiliśmy się w pełni na piłce ręcznej. Inne sprawy nie zależą od nas, więc staramy się tym nie przejmować. Jasne, kiedy mówi się o niepewnej sytuacji finansowej twojego klubu, w drużynie jest trochę gorzej. Ale kiedy wszyscy jesteśmy razem, tworzymy ekipę, wcale nie musi to być problemem. A nawet odwrotnie, uważam, że scala nas.

ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. Stefan Kraft lata jak szalony. "Punkty zdobywa krok po kroku"
Jak to zrobić? Na parkiecie robimy, co możemy. Poza tym wiemy, że musimy czekać. Wiemy, że prezes rozmawia z miastem, sponsorami i trzeba poczekać na efekty. Wierzę, że wszystko będzie okej. Zawodnicy chcą zostać, bo mamy tu świetny projekt, który nie jest jeszcze skończony. Mamy super drużynę, młody, ale już doświadczony skład, zaplanowane dobre transfery na kolejne lata. Bardzo chciałbym, by dalej tak było. Wszystko to wymaga jednak kasy i wszyscy o tym dobrze wiemy.

Niektórzy decydują się jednak odejść. W kolejnych latach byli to Dean Bombac, Luka Cindrić, teraz Blaż Janc.

I bardzo szkoda, że odchodzą. Ale nie możemy się równać finansowo z PSG czy Barcą. Co może cieszyć, tylko najlepsze drużyny chcą naszych zawodników, tylko one mogą ich wziąć. To pokazuje, jaki mamy poziom. Ci, którzy odchodzą, to jedni z najlepszych na swoich pozycjach. Zresztą, transfery to rzecz normalna. Nie zawsze można być pewnym, że każdy, kto tu trafi, będzie grać pięć czy dziesięć lat.

Faza grupowa Ligi Mistrzów zbliża się do końca. Po porażce w Montpellier oddaliliście się nieco od czołowych lokat (VIVE jest na czwartym miejscu – red.). Teraz mecz z Porto w Kielcach. Jak podchodzicie do tego spotkania?

Skupiamy się tylko na nim, nie patrzymy na tabelę i na innych, chcemy wygrać wszystko do końca i zobaczymy, jaką da nam to pozycję w grupie. Jeśli jeszcze jest szansa na drugie miejsce, super, ale my skupiamy się na sobie, bo czeka nas naprawdę trudny mecz.

Porto to rewelacyjny zespół, wszystkie mecze w Lidze Mistrzów zagrali na wysokim poziomie, nie przegrali żadnego spotkania wieloma bramkami, grają bardzo równo. Zawsze są bardzo skoncentrowani i do tego dobrze radzą sobie na wyjazdach. Wyróżnia ich dyscyplina, mało błędów, dobry powrót do obrony, są dobrzy fizycznie, w ataku grają długo, często szukają gry z kołowym, a w obronie są twardzi. Dlatego nasze szanse to odpowiedzieć bardzo silną obroną i zdobyć kilka bramek z kontrataku. To może dać zwycięstwo.

Macie w pamięci porażkę w Portugalii w pierwszym waszym starciu (30:33 we wrześniu 2019 - red.)?

Z pierwszej części sezonu na pewno bolały dwie przegrane: właśnie z Porto i z Montpellier u siebie. Po przegranej w Portugalii słyszałem: "Jak oni mogli to przegrać?!", ale potem zobaczyliśmy Porto w meczach z THW i chyba już wiadomo, że to nie był przypadek, a po prostu bardzo trudny teren. Portugalczycy mogą walczyć ze wszystkimi jak równy z równym.

Żaden z trzech środkowych rozgrywających VIVE nie jest obecnie w pełni zdrowy. W sobotę chwilami znów pewnie zobaczymy pana na środku rozegrania. Jak się pan odnajduje w roli playmakera?

Najważniejsze, że sam zagram w sobotę, bo mój palec okazał się wybity, a nie złamany. Środek rozegrania? Podoba mi się. Grunt to być w ogóle na parkiecie. Jeśli trzeba będzie pomóc na środku, pomogę. Wiadomo, wtedy będę miał inne obowiązki, ale w tej roli też czuję się okej.

Mam jednak wrażenie, że tym, co daje panu pewność na parkiecie, są bramki, rola goleadora. To jest pana zadanie i pana mocna strona.

To normalne, że ludzie widzą głównie bramki, o to w końcu chodzi w piłce ręcznej. Ale nie mniej ważne są asysty i to, co wnosisz do zespołu. Jak w kilku meczach rzucisz po 10 bramek, w kolejnym rywale będą kryć cię o wiele bardziej. Wtedy rzucisz mniej, ale koledzy będą mieli więcej miejsca, zagrasz bardziej dla nich. To znaczy, że zagrałeś gorzej? Nie. Oczywiście, zawsze chciałbym zdobywać więcej goli, bo kiedy zaczynasz trafiać, wszystko nagle staje się prostsze. I tak, bramki są dla mnie ważne, dają mi pewność i lubię je zdobywać.

Koniec końców wszystko zależy od dyspozycji dnia. Czasem czujesz się dobrze, bierzesz na siebie więcej odpowiedzialności za grę, zdobywasz więcej bramek. Są też momenty, że zwyczajnie nie musisz, bo gra układa się tak świetnie. Na końcu najważniejszy jest zespół.

W wakacje został pan tatą. - Jestem nauczony, że gdy zawodnik zostaje ojcem po raz pierwszy, gra nieco słabiej - mówił Bertus Servaas. Zgadza się pan?


Oczywiście. Myślę, że to normalne, odczułem to trochę. Miałem mecze lepsze i gorsze. Po pierwsze sen, a właściwie jego brak. Najgorzej było na samym początku. Naprawdę trudno się wyspać. Mówią, że później będzie lepiej, ale my jeszcze nie jesteśmy tego pewni! Poza tym dopiero przyzwyczajasz się do nowej sytuacji, że wciąż myślisz o dziecku. Czasem jest trochę stresu.

Po miesiącu zauważyliśmy, że młody ma problem z brzuchem, z laktozą, więc nie wiesz co robić, nie jesteś lekarzem, a widzisz, że go coś boli. Denerwujesz się. Nie ma jeszcze rutyny dnia, nie wiesz kiedy mniej więcej będzie chciał jeść, spać, więc na głowie masz milion spraw, ciągle musimy go kontrolować. Sam też musisz pozostać w dobrej formie. To wymagające. A odpoczynku mało.

Czego uczy dziecko?

Zmian. Bo zmieniło się wszystko! I tu trudno mówić o jednej konkretnej rzeczy, bo chodzi i o twoje myślenie, i o styl życia, i o priorytety. Wcześniej wracałem do domu, i odpoczywałem, grając na konsoli, a teraz najważniejsze jest dziecko, więc gra polega na tym czy to już godzina na jedzenie, mycie czy na spacer. Jeśli miałbym to skrócić do jednego słowa, to byłaby to odpowiedzialność.

Tu trzeba pochwalić dziadka. Tata (Talant Dujszebajew - red.) i mama świetnie się sprawdzają w swojej roli. Ojciec chce z małym spędzać bardzo dużo czasu. Są dla nas dużą pomocą, bo oni już przeszli to, co my i to nawet dwa razy! Więc często dadzą radę, uspokoją. To bardzo ważne. Pierwszy prezent? Pidżama.

Razem z Hiszpanią w styczniu obronił pan tytuł mistrza Europy. Jak wyglądała droga po złoto?

To był dla nas super turniej. Zaprezentowaliśmy niesamowity poziom, bo od pierwszego do ostatniego dnia graliśmy bardzo równo. O żadnym meczu nie mogę powiedzieć, że zagraliśmy źle, co bardzo dobrze o nas mówi. Byliśmy bardzo skoncentrowani, a w decydujących momentach mieliśmy też trochę szczęścia. Po finale emocje były bardzo duże, zmęczenie zeszło, cieszyliśmy się całą noc, Sztokholm był nasz.

Pierwszy raz na Euro wystąpiły 24 zespoły (a nie 16) oraz turniej miał aż trzech gospodarzy. Jak pan ocenia takie rozwiązania?

Na pewno trochę się to na nas odbiło, to był turniej inny niż wszystkie. Z Hiszpanią byliśmy chyba jedyną drużyną, która zagrała we wszystkich trzech krajach (w rzeczywistości byli to także Niemcy - red.). To było trudne. Tak, mieliśmy jeden dzień wolny więcej, to super, ale wtedy musieliśmy lecieć! To bardzo średni odpoczynek. Jeśli chcemy już organizować taki turniej, z takimi odległościami do przebycia, potrzeba więcej odpoczynku. Rozumiem krytykę, jaka spadła na to rozwiązanie.

Piłka ręczna to sport bardzo kontaktowy, musimy mieć czas na powrót do siebie. A ciągle nam się go zabiera. Rok temu na mistrzostwach graliśmy dwa razy dwa dni pod rząd. To nie jest dobre dla zawodników, potem jest masa kontuzji. Popatrzmy na mistrzostwa świata w piłce nożnej. Tam drużyna po jednym meczu ma 4-5 dni odpoczynku.

Co do powiększenia liczby zespołów, to tak naprawdę nie miało to zbytniego znaczenia dla nas. Jeśli mimo że grało więcej drużyn, system pozostał bez zmian i nie musieliśmy grać więcej meczów, to okej. Czasem na mistrzostwach grało się ciągle z tymi samymi reprezentacjami, więc fajnie było zagrać np. z Holandią, jakimś nowym zespołem. To dla nich okazja, by sprawić niespodziankę.

Padła propozycja by mistrzostwa świata i Europy rozgrywać nie co dwa, ale co cztery lata. Może to by pomogło?

Dla mnie obecna formuła to nie problem. Rozumiem sytuację naszego sportu i stanowisko władz, żeby grać wielkie imprezy co roku. Uważają, że potrzeba takich turniejów co roku, by utrzymać popularność dyscypliny, pieniądze z telewizji, sponsorów. Jeśli dla dobra sportu musi tak być, to okej. Tylko już podczas tych turniejów dajcie nam więcej odpoczynku i wszystko będzie dobrze.

Obserwuj autora na Twitterze!

Czytaj także:
Będzie kolejny transfer VIVE? Polak na celowniku!
Grupowy rywal VIVE w rozsypce. Vardar traci kolejnych graczy!

PGE VIVE pokona FC Porto?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×