[b]
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Zacznijmy od podstaw. Siadając przed telewizorem do czwartkowego meczu z Norwegią, czego mamy prawo spodziewać się po reprezentacji Polski i jak mamy podejść do rozpoczynających się mistrzostw Europy? [/b]
Arne Senstad, selekcjoner reprezentacji Polski kobiet: Sam występ na mistrzostwach jest dla nas dużą okazją. Do Danii lecimy bez kluczowych zawodniczek i ze świadomością, że czeka nas bardzo trudny turniej. Myślę, że najważniejsze dla naszej ekipy będzie zebranie doświadczenia. Taki jest główny cel. Wiem, że wiele zawodniczek uczestniczyło już w mistrzostwach, ale nie jako liderki, które musiały brać na siebie odpowiedzialność. A to duża różnica. Dziewczyny muszą to poczuć i nauczyć się gry na najwyższym poziomie, mając odpowiedzialność na swoich barkach.
Nie mamy w składzie gwiazd, więc naszą siłą ma być zespół. Będziemy walczyć, a jak znam dziewczyny, nie odpuszczą żadnej piłki i żadnej sytuacji. Tego też ja od nich oczekuję. Chciałbym, by wszyscy, którzy będą nas oglądać i oceniać to wiedzieli: zdajemy sobie sprawę, że osiągnięcie dobrych wyników będzie bardzo trudne, ale będziemy walczyć do końca.
Norwegia, Rumunia, Niemcy, Polska. Grupa D.
Norwegia to najlepszy zespół nie tylko w grupie, ale - ze wszystkimi zdrowymi graczami w składzie - to też najlepszy zespół na świecie. Choć Norweżki miały ostatnio problemy, zawsze są w czołówce. Na własnym terenie będą wielkimi faworytkami. Niemki bardzo szybko się rozwijają, w zeszłym roku notowały dobre rezultaty, ale czasem są jeszcze niestabilne. Tak samo nie do końca zawsze wiadomo czego spodziewać się po Rumunkach. Mają jednak w składzie najlepszą szczypiornistkę świata, czyli Christinę Neagu. W zeszłym roku i Niemki, i Rumunki, pokonały Norwegię, więc wszystko jest możliwe.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bójka podczas meczu piłki ręcznej. Kobiet!
My jesteśmy pretendentami. Naszym celem jest teraz dorównanie poziomem do wyżej wymienionych ekip. EURO to pierwszy krok na naszej drodze w budowie reprezentacji. Potrzebujemy takich meczów do rozwoju. Jednocześnie każdy, kto mnie zna, wie, że nie jedziemy tam statystować i podpisać listę startową. Będziemy starli się zrobić niespodziankę. Moje dziewczyny umieją grać w handball, chcemy to pokazać, nawet jeśli o punkty będzie bardzo trudno.
Mistrzostwa pierwotnie miały współdzielić Dania oraz pana ojczyzna -Norwegia. Norweski rząd dwa tygodnie przed startem zrezygnował jednak z organizacji imprezy z powodu koronawirusa, którą w ostatniej chwili w pełni przejęli Duńczycy. Żałuje pan, że nie zagramy w Norwegii?
W innych okolicznościach - z kibicami, całą otoczką - jasne, że bym żałował. Świetnie byłoby zagrać u siebie w kraju. Ale w obecnej sytuacji nie sądzę, by była to dla nas jakakolwiek różnica. W trakcie turnieju i tak będziemy poruszać się tylko między trzema miejscami: hotelem, halą i miejscem do treningu. Logistycznie także nie zmieniło to nam planów. To organizator - Dania - musiał stanąć na głowie, by wszystko zaplanować.
Dlaczego Norwedzy są tak radykalni w sprawie obostrzeń?
Nasz rząd od dawna był tak nastawiony, po części spodziewałem się takiego obrotu spraw. Tak, norweskie podejście można uznać za radykalne, ale dzięki temu od początku pandemii mamy tylko nieco ponad 300 zgonów, co jest jednym z najniższych wyników w Europie. Niektórzy chcieliby, żeby poluzować obostrzenia, ale wiemy też, że nasz rząd robi wszystko, by zapewnić nam bezpieczeństwo. Coś musi być tego ceną. Sport nie jest teraz najważniejszy, są rzeczy o wiele bardziej istotne.
Gdy rozmawialiśmy w lecie, mówił pan, że mamy trójkę rozgrywających najwyższej klasy i to będzie naszą siłą (Kingę Achruk, Karolinę Kudłacz-Gloc i Monikę Kobylińską). Na mistrzostwach nie wystąpi jednak żadna z nich. Da się je zastąpić w jakimkolwiek stopniu?
Nie ma na to szans. Wiem, że to ostre słowa, ale to są trzy zawodniczki, które w polskich realiach grają w swojej lidze. Jako jedyne grały lub grają w najlepszych klubach w Europie, mierząc się na najwyższym poziomie, liderowały także polskiej kadrze podczas poprzednich wielkich turniejów. Ich absencja to dla nas nieodżałowana strata. Monika oraz Karolina leczą kontuzje, Kinga niedawno urodziła dziecko. Moim celem pracy w Polsce jest to, by więcej zawodniczek weszło na taki poziom, ale nie da się tego zrobić w kilka miesięcy. Ku temu potrzeba lepszej ligi, lepszych treningów i większej konkurencji.
Nasz skład opiera się właśnie w dużej mierze na ligowych zawodniczkach, a poziom Superligi nie należy do najwyższych. To duży problem?
Potrzebujemy lepszej ligi, to bez dwóch zdań. Popatrzmy na wyniki polskich drużyn w Europie z poprzedniego roku: Perła przegrała niemal wszystkie mecze 10 czy 15 bramkami, Zagłębie podobnie. Mówcie, co chcecie, ale to nie jest nauka, tylko zderzenie się ze ścianą. Dobre zawodniczki muszą wyjeżdżać z Polski, by podnosić swój poziom, grać na najwyższym poziomie i mierzyć się z najlepszymi. Według mnie to obecnie najlepsze dla nich wyjście. Jednocześnie, jeśli liga ma być silniejsza, muszą grać w niej dobre zawodniczki, więc to skomplikowane. Wyjazd dla samego wyjazdu też nie zawsze jest korzystny. W Polsce brakuje więcej wymagających zespołów, więcej wyrównanych meczów. Widzę rozwijające się ekipy, ale na ten moment to za mało. Potrzebujemy i lepszej ligi, i więcej zawodniczek za granicą. W Superlidze czasem trudno o zawodniczki mogące od razu rywalizować z najlepszymi na świecie.
To jest coś, czym możemy "postraszyć" podczas mistrzostw Europy?
Mamy dobre bramkarki, dobre skrzydła, ale brakuje nam drugiej linii. Po prostu nie mamy na tych pozycjach wielu graczy na poziomie w Europie. To różni nas od np. Norwegii. Jeśli Norweżkom wypada pięć zawodniczek, wstawiają nowe i poziom jest podobny. Gdy nam zabrać 3-4 najlepsze dziewczyny, mamy ogromne kłopoty.
Musimy pokazać ambicję, walkę, zespołem zrekompensować straty. Jak mówiłem, to mogą być dla nas trudne mistrzostwa, gramy z topowymi przeciwniczkami, więc sam nie będę aż tak bardzo patrzył na wynik, bo myślimy o przyszłości zawodniczek i przyszłości kadry. Mistrzostwa w Danii są dla nas po to, by kolejnym razem móc walczyć o wiele skuteczniej, by zrobić krok do przodu.
Przygotowania do turnieju również odbyły się na wariackich papierach. Nie dość, że przez rok nasza reprezentacja zagrała dwa mecze (dwumecz ze Szwecją), nie obyło się bez kontuzji, to do ostatniej chwili nie wiadomo było czy ktoś jeszcze nie wypadnie z powodu wirusa.
Były trudne. Na początku spodziewałem się, że będę musiał zastąpić tylko jedną zawodniczkę, potem dochodziły kolejne. Zacząłem myśleć, jak skompletować kadrę. Wirus uniemożliwił nam mecze towarzyskie, mogliśmy jedynie grać wewnętrzne sparingi. Żałuję zawłaszcza turnieju, który chcieliśmy zorganizować w listopadzie w Polsce, bo mieliśmy umówione silne rywalki. Na ostatnim etapie przygotowań również długo nie mogliśmy trenować w pełnym składzie, bo w różnych klubach były przypadki zakażeń. Niemal do końca nie wiedziałem, kogo będę mógł zabrać na turniej!
A przecież początek pana przygody z kadrą (Arne Senstad reprezentację Polski prowadzi od sierpnia 2019 roku - red.) był znakomity. W pierwszych pięciu meczach było pięć zwycięstw.
Jasne, to był bardzo pozytywny start, choć każdy wie, że nie graliśmy wtedy z najlepszymi zespołami na świecie. Od pierwszego treningu złapaliśmy dobre połączenie, wiemy, nad czym trzeba pracować. Ze swojej strony od pierwszej minuty z kadrą chciałem pokazać dziewczynom, że w nie wierzę. Dwa wygrane mecze eliminacji EURO (z Wyspami Owczymi i Ukrainą - red.) dały nam dużo pewności siebie, bo potrafiliśmy już przełożyć niektóre zagrania z treningów na mecze. Na wygranym turnieju w Lublinie pokazaliśmy zaś, że możemy grać naprawdę ładny i skuteczny handball. Ale żeby przekonać się gdzie naprawdę jesteśmy, musimy zacząć grać z najlepszymi na świecie.
Co udało się już panu zmienić w drużynie?
Ciągle pracujemy, ale od początku zauważyłem jedną rzecz, którą chciałem skorygować. Nie wiem czy wynika ona z kultury, czy ze szkolenia w Polsce. Chodzi o to, że dziewczyny nie są przyzwyczajone do bycia pytanymi, jak chcą trenować i grać. Chcą tylko być instruowane. A jeśli mamy wskoczyć na wyższy poziom, to wszyscy musimy czuć, że to nasz wspólny zespół, że mamy wspólną wizję, na którą wszyscy mamy wpływ. Każdą sugestię od dziewczyn staram się wprowadzić w życie, by im pomóc. Oczywiście jestem szefem, ale drużyna jest wspólna, nie tylko moja.
A skąd w ogóle pojawił się u pana pomysł, by pracować w damskich zespołach, skoro zaczynał pan od pracy z mężczyznami?
Męska piłka nie zawsze jest pierwszym wyborem. W Norwegii przez wiele lat to damska odmiana była zdecydowanie bardziej popularna. Ale fakt, swoją zawodniczą karierę zakończyłem w Szwajcarii jako grający trener panów. W swoim ostatnim sezonie doznałem jednak kontuzji i po niej wróciłem do Norwegii. Myślałem, że dalej będę trenował mężczyzn, miałem choćby ofertę z Elverum, które teraz świetnie sobie radzi w Europie. Prawie się zgodziłem. Wtedy dostałem propozycję ze Storhamar. Wybrałem ją, bo damska piłka ręczna była o wiele silniejsza i dawała więcej możliwości.
W Storhamar od zera zbudowaliśmy drugi najlepszy klub w Norwegii. Spędziłem tam w dwóch okresach łącznie 11 lat, z dwuletnią przerwą na pracę w Oslo (będąc trenerem Storhamar, w latach 2012 oraz 2019, Arne Senstad został wybrany najlepszym trenerem w Norwegii - red.). Kiedy wszedłem już na rynek damskich trenerów, naturalnym było to kontynuować. Choć miałem myśli, by wrócić do pracy z mężczyznami, uznałem, że mam już obycie, wiedzę i doświadczenie w prowadzeniu damskich zespołów. Lubię to i jestem w tym dobry. Zgłosiłem się więc do konkursu w ZPRP i jestem bardzo szczęśliwy, że dostałem tutaj zaufanie i szansę.
Są duże różnice w pracy z kobietami i mężczyznami?
Są różnice, ale najważniejsze, że cel jest ten sam: zbudować zwycięską drużynę. Trzeba mieć swoje ID, wizję, a potem przekonać zawodników do siebie. Dla mnie zmiana była trudna tylko na samym początku, kiedy wszyscy mówili mi, że powinienem trenować chłopaków, bo łatwo przychodzi mi podejmowanie trudnych decyzji.
Jak się panu podoba w Polsce?
Bardzo dużo rzeczy zaliczam na plus. Przede wszystkim infrastrukturę, bo gdzie nie pojedziemy, mamy wszystko. Związek naprawdę o nas dba. Cieszy mnie także jakość pracy wokół zespołu, mój sztab, zawodniczki. Poza piłką ręczną zakochałem się w polskich zupach!
Staram się też uczyć polskiego, ale to szalenie trudne i to chyba największy minus pobytu tutaj. Na razie "mówię dzień dobry, ale mało więcej". Zaczynam kojarzyć słowa, ale wciąż biorę kursy. Nie pomaga, że okazji do trenowania polskiego mam bardzo mało, a przeczytałem, że to czwarty najtrudniejszy język świata do opanowania. Jeśli chodzi zaś o handball - choć nie jest to minusem - wiem, że czeka nas bardzo dużo pracy. Mówię o wszystkich: trenerach, zawodniczkach z pierwszej reprezentacji i tych uczących się w SMS. Musimy się jeszcze sporo rozwijać, jeśli chcemy dołączyć do najlepszych. A chcemy.
Prawdziwy cel to awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu w 2024 roku, prawda?
Tak. Wiem, że dla kibiców, trenerów i federacji jest to najważniejszy cel i ambitne wyzwanie, które mamy przed sobą. Mamy na to prawie cztery lata, ale praca zaczęła się już tu i teraz. To nie będzie łatwe, bo miejsc jest mało, ale jeśli ma się udać, to każdy musi dać z siebie sto procent. Można powiedzieć, że czasu jest dużo, ale pracy do wykonania też. To cel długodystansowy. Pierwszy krok stawiamy w Norwegii.
A kto wygra grudniowe mistrzostwa?
Postawiłbym na Norwegię lub Francję. Myślę, że to te drużyny rozstrzygną między sobą kwestię złotego medalu, bo mają przewagę nad resztą. Szeroka czołówka ma za to bardzo wyrównany poziom. Mamy jednak dziwne czasy, więc możemy mieć i dziwne rezultaty. Spodziewam się, że będzie kilka niespodzianek.
Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!
Czytaj także:
ME 2020 turniejem niespodzianek?
Mecz Łomża Vive Kielce odwołany!