Artur Sękowski miał wypadek w niedzielę na trasie Rajdu Nyskiego. Kierowca pochodzący z Opolszczyzny wypadł z trasy, uderzył w drzewo, po czym jego BMW M3 stanęło w płomieniach. 40-latek zginął na miejscu. Jego pilot Maciej Krzysik doznał rozległych oparzeń i w ciężkim stanie przebywa w szpitalu w Opolu.
"Nowa Trybuna Opolska" dotarła do świadków wypadku Sękowskiego. To kibice, którzy obserwowali przejazd kierowcy z bezpiecznej odległości. Potrzebowali nieco czasu, aby dobiec do płonącego samochodu rajdowego. - Biegnąc widziałem jak pilot wyczołgał się z płonącego samochodu przez miejsce po tylnej szybie - powiedział Kacper w "NTO".
ZOBACZ WIDEO: Regulamin zabrał Kurtzowi złoto? Australijczyk jasno o sensie rozgrywania kwalifikacji
Kombinezon Krzysika po wydostaniu się z rajdówki płonął. 41-latek kilkukrotnie przekoziołkował po ziemi, co pozwoliło nieco ugasić ogień. - Odciągnęliśmy go w bezpieczne miejsce i dogasiliśmy rękami resztę ognia na kombinezonie. Pilot krzyczał z bólu i wołał: Co z Arturem, ratujcie Artura! - dodał świadek wypadku Sękowskiego.
Z kolei Piotr pomógł Krzysikowi ściągnąć kask, bo pilot Sękowskiego miał mocno poparzone ręce. W rozmowach ze świadkami prosił, aby ruszyli na pomoc kierowcy. Kibice uspokajali go, że "w samochodzie nic nie wybuchnie" i próbowali odciągnąć 41-latka kilka metrów dalej.
Gdy grupa czterech mężczyzn zbliżyła się do rajdowego BMW M3, nad samochodem unosiły się kilkumetrowe płomienie. Mimo to śmiałkowie podjęli próbę ratowania Sękowskiego. W rozmowie z "Nową Trybuną Opolską" zdradzili, że próbowali przewrócić pojazd na koła. - Dało się podejść tylko od strony podwozia, od dołu, bo dach i góra intensywnie płonęły. Chwyciliśmy we trzech za koło, ale było nas za mało. Auto było za ciężkie. Może gdyby nas było więcej, to byś przewrócili samochód. A potem już ratowaliśmy siebie, bo gorąc był taki, że czułem go do wieczora na twarzy - powiedział Adam, kolejny z grupy śmiałków.
Krzysztof obszedł samochód rajdówkę Artura Sękowskiego i dostrzegł nogę kierowcy, stąd wiedział, że 40-latek nie wyszedł na zewnątrz pojazdu. - Resztę zasłaniały płomienie. Nie krzyczał, nie ruszał się - zdradził.
Później z pomocą przyszły dwie załogi rajdowe, które przejeżdżały trasę Rajdu Nyskiego jako następne w kolejności. Wedy w ruch poszły gaśnice, ale ogień był tak intensywny, że działania członków załóg i kibiców nic nie dało. Rajdówkę Sękowskiego ugasiły dopiero wozy strażackie. Jeden z nich zabezpieczał rajd w odległości kilometra od miejsca wypadku. Strażacy w moment pojawili się przy płonącym BMW M3, ale na ratunek Sękowskiemu było za późno.
Sprawę wypadku Artura Sękowskiego wyjaśnia prokuratura w Prudniku. Śledczy zlecili sekcję zwłok 40-latka, ale z informacji WP SportoweFakty wynika, że kierowca zmarł wskutek oparzeń. - Będziemy weryfikować kwestię zabezpieczenia rajdu, jak również tego konkretnego odcinka specjalnego. Musimy też sprawdzić reguły, które rządziły tym rajdem - powiedział nam prokurator Stanisław Bar, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Opolu.
Oświadczenie ws. tragicznego wypadku w poniedziałek wydali organizatorzy Rajdu Nyskiego. "Rajdy samochodowe należą do dyscyplin sportowych o wysokim stopniu ryzyka. Pomimo rygorystycznych zasad bezpieczeństwa, doświadczenia służb i stosowania najnowocześniejszego sprzętu, nie da się całkowicie wyeliminować zagrożenia, jakie niesie ze sobą ta pasjonująca, lecz niebezpieczna rywalizacja" - czytamy w nim.