Organizatorzy Rajdu Dakar, co roku, na kilka miesięcy przed startem zawodów powtarzają, że to będzie najtrudniejsza edycja w historii zawodów. Formułka tak spowszedniała, że nikt nie traktuje jej już poważnie. Jednak, kiedy na mecie 40. Dakaru, taki zawodnik, jak Stephane Peterhansel, który w rajdzie startuje od 1988 roku i pamięta czasy, kiedy zawody odbywały się w Afryce, mówi że nigdy nie było tak ciężko, jak w tym roku to trzeba mu wierzyć. Dakar 2018 był morderczą imprezą, o czym przekonało się wielu zawodników.
Na starcie stanęło 335 załóg, w drodze do mety w Cordobie dotarły 184, na trasie odpadła blisko połowa stawki. Awarie techniczne, ale przede wszystkim wycieńczenie i wypadki sprawiły, że 151 nieszczęśników przedwcześnie zakończyło rajd. Najbardziej konkurencyjną i zarazem niebezpieczną kategorią w Dakarze, od lat jest kategoria motocykli. Są oni skazani tylko na siebie, nie są osłonięci klatką bezpieczeństwa i nie mogą liczyć na pomoc pilota, jak w samochodzie. W tym roku wśród twardzieli, którzy pokonali Dakar znalazło się trzech polskich motocyklistów.
Piątka za Dakar
Najlepszy był Maciej Giemza. 22-latek zadebiutował w tym roku w Rajdzie Dakar, zajął 24. miejsce w klasyfikacji generalnej. Spośród 85 motocyklistów, którzy osiągnęli metę (wystartowało 137 motocyklistów) był najmłodszym zawodnikiem. W kategorii debiutantów był szósty. Od swojego trenera w ORLEN Team Jacka Czachora został oceniony na piątkę. Jej wartość jest jeszcze większa, jeśli weźmie się pod uwagę, że Czachor, 13-krotny uczestnik Dakaru nie jest skory do pochwał i zazwyczaj wytyka błędy.
ZOBACZ WIDEO Jedyny wywiad Revol po powrocie do Francji. Publikujemy całość
- Czuję się teraz dużo bardziej doświadczonym motocyklistą, te dwa tygodnie morderczej jazdy dużo mi dały. Nawigacyjnie nie miałem problemów. Pomyłek było bardzo mało, nie gubiłem się na trasie. Nawigowałem na tyle dobrze, że kilka razy zawodnik, który startował za mną i mnie dogonił, nawet nie próbował wyprzedzać tylko trzymał się mnie, widząc, że wiem co robię. Od początku do samego końca jechałem swoim tempem, nie próbowałem na siłę trzymać się ścisłej czołówki. Nie patrzyłem na innych, bo na Dakarze trzeba mieć chłodną głowę - mówi nam Giemza, który pomimo młodego wieku twardo stąpa po ziemi. - Jeszcze sporo pracy przede mną, aby dojść do poziomu najlepszych. Wierzę, że to się uda. Chcę wykorzystać doświadczenie i gonić czołówkę tak szybko, jak się da - dodaje.
Drugim z najlepszych polskich motocyklistów był Paweł Stasiaczek, który raptem pięć lat temu wystartował w swoich pierwszych zawodach motocyklowych. Razem z przyjaciółmi zapragnął pojechać w Dakarze, w tym roku ukończył go po raz drugi. Na 55. miejscu. Dwie pozycje niżej sklasyfikowano Macieja Berdysza.
Zmasakrowane ludzkie ciała trzymające się kierownicy
Motocykliści najbardziej dostają w kość na Dakarze. Setki kilometrów w upale lub zimnie, deszczu lub burzy, trudniejsza technicznie jazda niż quadem oraz większe ryzyko upadku. To dlatego średnio połowa stawki motocyklistów nie dociera do mety.
- Na dojazdówkach często jest najgorzej. Po ściganiu na odcinku specjalnym wszystko cię boli, tyłek ci odpada, przyjmujesz najróżniejsze pozycje, a często zdarza się, że motocykliści po prostu ze zmęczenia na dojazdówce przysypiają i budzą się dopiero, kiedy zjadą na pobocze - zdradza Giemza. - W telewizji na ogół pokazuje się pędzących, skaczących przez kamienie motocyklistów, a tak naprawdę jest mnóstwo momentów, kiedy motocykliści po prostu walczą, aby ze zmęczenia nie spaść z motocykla - dodaje Stasiaczek, który w tym roku miał dwie "przygody".
Giemza jechał bardzo uważnie, zaliczył niegroźne upadki na wydmach przy małej prędkości, ale na Dakarze nie ma zawodnika, który nie miałby "przygody", po której serce waliło jak oszalałe. - Jechałem w rzece 120 km/h i najechałem na niewidoczny kamień. Podbiło mnie tak, że nogi miałem już nad głową, ale jakoś udało się z tego wyjść i utrzymać na motocyklu - wspomina.
Po setkach kilometrów odcinka specjalnego i dojazdówki, motocykliści resztką sił docierali na biwak. - Wszyscy mówili, że ten Dakar to była rzeźnia. Rozmawiałem z Sebastianem Rozwadowskim (pilot Benediktasa Vanagasa), który opowiadał, że jak mijali motocyklistów to miał dreszcze, bo widział zmasakrowane ludzkie ciała, ledwo trzymające się kierownicy - mówi Stasiaczek.
Na biwaku czekał upragniony odpoczynek, ale też kolejne obowiązki. Serwis motocykla, omówienie etapu i przygotowanie mapy kolejnego. Ręce motocyklistów są tak obolałe po wielogodzinnej walce z motocyklem, że aby zasnąć niezbędne są leki przeciwbólowe. O sen nie jest jednak łatwo. Do późnej nocy docierające na biwak załogi ciężarówek, hałas wkrętarek i prac serwisowych skutecznie utrudniają odpoczynek. A po 3-5 godzinach pobudka i kolejny etap.
Ucieczka przed Peugeotami
Jednym z najbardziej niebezpiecznych momentów na Dakarze jest wyprzedzanie wolniejszych motocyklistów przez rozpędzone samochody. Wśród zawodników jednośladów złą sławą owiani są kierowcy Peugeotów. Carlos Sainz i Stephane Peterhansel walczyli o zwycięstwo, liczyła się każda sekunda, więc nie zamierzali tracić czasu na wyprzedzanie kilkunastu motocyklistów w trakcie etapu. Wciskali sentinel dający znać zawodnikowi przed nimi, że nadjeżdżają i już niech on się martwi, aby zjechać z drogi. W ubiegłym roku Sainz uderzył motocyklistę, łamiąc mu obie nogi.
- Podczas całego rajdu Peugeoty dwukrotnie mnie dogoniły na trasie i doskonale wiedziałem, że trzeba zjeżdżać z trasy, bo Sainz czy Peterhansel nie wnikają, jadą naprawdę pełnym gazem. To motocyklista musi uważać, bo jak taki potwór przejedzie ci po głowie, to kierowca w środku nawet tego nie poczuje - mówi Giemza.
Przed kierowcami Peugeota ratować się musiał Stasiaczek. - Czasami nie ma gdzie zjechać i przepuścić auto. Peugeoty nie wnikały. Cięły trasę na pełnej bombie. Są kierowcy, jak Nasser Al-Attiyah czy Jakub Przygoński, którzy wyprzedzają z wyczuciem, ale Peugeoty były postrachem. Kiedy dostawałem sygnał, że nadjeżdża Peugeot to uciekałem byle gdzie. Raz wjechałem prosto w krzaki, przeczekałem aż samochód przejedzie i wyjeżdżałem, strzepując z siebie gałęzie - wyjawia 46-letni zawodnik.
Na Dakarze poza umiejętnościami i żelazną kondycją ważna jest dobra atmosfera w zespole i wzajemna pomoc. Współpraca Stasiaczka z Giemzą była wręcz wzorcowa. - Z Maćkiem złapaliśmy świetny kontakt. Jest ode mnie szybszy, liderem ORLEN Team i dużo młodszy, a przy tym myśli bardzo racjonalnie i jest dobrze wychowany. Po jednym z cięższych etapów, kiedy na biwak przyjechałem później, powiedział mi, że zajął mi łóżko, abym poszedł odpocząć, a on zajmie się moim motocyklem. Wspieraliśmy się wzajemnie i to przyniosło efekty - podkreśla Stasiaczek.
Obaj myślą już o kolejnym Dakarze. Bo jak zaznaczają, ten rajd ma w sobie coś takiego, że pomimo krańcowego zmęczenia, już po tygodniu wraca się myślami na trasę i tęskni za emocjami, jakie im towarzyszyły przez dwa tygodnie.