Rajd Dakar. Jakub Przygoński poruszony śmiercią Paulo Goncalvesa. "Straszna tragedia"

Materiały prasowe / ORLEN Team / Na zdjęciu Kuba Przygoński
Materiały prasowe / ORLEN Team / Na zdjęciu Kuba Przygoński

- Straszna tragedia - powiedział Jakub Przygoński z Orlen Team o śmierci Paulo Goncalvesa na trasie Rajd Dakar. Polak bardzo dobrze znał się z Portugalczykiem, w przeszłości sam rywalizował z nim na motocyklu.

Jakub Przygoński i Paulo Goncalves zostali wyróżnieni przez organizatora rajdu mianem tzw. Legendy Dakaru. Otrzymują je sportowcy, którzy zaliczyli co najmniej dziesięć występów w najtrudniejszym rajdzie świata. Dla Portugalczyka tegoroczny Dakar jest jedenastym w karierze, dla Goncalvesa - trzynastym.

Niestety, 40-latka z Portugalii nigdy więcej nie zobaczymy na rajdowych trasach. Na siódmym etapie zawodnik Hero Motorsports zanotował upadek, po którym zmarł (czytaj więcej o tym TUTAJ).

Czytaj także: Nie można zapomnieć o idei fair-play w Dakarze

- Straszna tragedia. Znałem się dobrze z Paulo. To był ostatni zawodnik, z którym się ścigałem na motocyklach. Był ostatnim Mohikaninem. Reszta zawodników przesiadła się już do samochodów albo zakończyła karierę, a Paulo nadal cisnął na motocyklu. Dramat - powiedział nam Jakub Przygoński, kierowca Orlen Team.

Przygoński w niedzielę dojechał do mety siódmego etapu z ósmym czasem i jak sam przyznał, nie był świadomy tragedii jaka się rozegrała. - My dowiadujemy się wszystkiego na mecie. Na odcinku na pewno widziałem, że w jednym miejscu stały dwa motocykle Hero, czyli zespołu, który reprezentował Paulo. Tylko tyle mogłem przewidzieć, że ktoś się wywrócił, że coś się stało - zdradził Polak.

Kierowca Orlen Team ma spore doświadczenie w rajdach terenowych i przeżył już wiele ciężkich momentów. Jednym z najtrudniejszych była reanimacja motocyklisty po wypadku w Rajdzie Dakar. - W roku 2014 miałem ekstremalnie trudną sytuację, bo przede mną wywrócił się zawodnik z Anglii, który niestety miał poważny wypadek. Reanimowałem go, a on następnie zmarł. Nie miałem cięższej sytuacji w życiu. Niestety, trzeba trzymać kciuki, aby takich wypadków było jak najmniej - dodał Przygoński.

Po tamtej tragedii rajd kontynuowano, zapewne podobnie będzie w przypadku tegorocznego Dakaru. Tamto śmiertelne zdarzenie zadecydowało po części o tym, że w tej chwili Przygoński nie ściga się już motocyklem, a samochodem.

- Wystartowałem następnego dnia. To pewnie był błąd. Bo ja później też miałem poważny wypadek i złamałem kręgosłup. Czy coś wtedy zostało w głowie? Nie, może po prostu zbieg okoliczności. To też były wydmy, słońce źle padało i nic nie było widać. Wtedy w trakcie rehabilitacji po tym wypadku miałem w głowie, że wrócę, ale wsiądę już do samochodu - wyjawił Przygoński.

Czytaj także: Dakar próbą charakteru. Uczestnicy są herosami

Kierowca Orlen Team nie ukrywa przy tym, że ryzyko jest wpisane w motorsport i każdy z uczestników Dakaru stara się nie myśleć o tym, że nie wróci z trasy. - Kontuzje nie straszą. Bo jak się czegoś nabawimy, to od razu się myśli jak długo ten uraz będzie leczony i kiedy się wróci do sportu. Niestety, takie poważne wypadki śmiertelne zostają w głowie i to się zapisuje w pamięci. Zwłaszcza że z Paulo dobrze się znaliśmy - podsumował Przygoński.

Źródło artykułu: