Lada moment miną dwa tygodnie od eksplozji przed hotelem Donatello w Dżuddzie, do której doszło tuż przed Rajdem Dakar, a uczestnicy imprezy nadal nie wiedzą, co tak naprawdę się wydarzyło. Saudyjskie władze po kilku dniach wykluczyły, iż był to zamach terrorystyczny. Innego zdania są Francuzi, którzy prowadzą swoje śledztwo pod tym kątem.
- W Arabii Saudyjskiej miały już miejsce akty terroru przeciwko francuskim obywatelom i interesom - mówił przed paroma dniami w BFM TV minister spraw zagranicznych Jean-Yves Le Drian. Jego rząd nie wykluczył, że będzie dążył do odwołania Dakaru.
Sceny niczym na wojnie
Po raz pierwszy do wydarzeń z 29 grudnia odniósł się Mayeul Barbet, który miał pokonywać tegoroczny Rajd Dakar jako pilot Philippe'a Boutrona. To właśnie 61-latek jako jedyny ucierpiał wskutek eksplozji samochodu w pobliżu hotelu Donatello. Bomba najprawdopodobniej znajdowała się przy jego nogach. Pięciu pozostałym osobom nic się nie stało.
ZOBACZ WIDEO: 17-latek stracił rękę. To, co zrobił, zszokowało cały świat
- Philippe kierował samochodem, a materiał wybuchowy był umieszczony w korbce przy drzwiach. Eksplodował jakieś 500 metrów od hotelu. Byliśmy w szoku, stanęliśmy bez ruchu. Samochód nagle zaczął płonąć, a Philippe poprosił mnie, abym do niego podszedł i pomógł mu wstać z siedzenia. Już wtedy nie czuł nóg - opisał pierwsze chwile po eksplozji Barbet na stronie zespołu Sodicars.
- Widziałem, jak rozległe są jego obrażenia. Mam pojęcie o pierwszej pomocy, dlatego natychmiast zacząłem działać. Założyłem mu opaskę uciskową, ponieważ tracił dużo krwi. Pozostawał przy tym przytomny - dodał francuski pilot.
Przed hotel wezwano karetkę, ta przyjechała po 20 minutach od eksplozji. Przedstawiciele zespołu Sodicars poinformowali o wszystkim ASO, czyli organizatora Dakaru, a także konsulat francuski. - Poproszono nas wtedy, abyśmy o tym nie mówili - zdradził Barbet.
Łącznie w momencie eksplozji w samochodzie było sześć osób. Oprócz Boutrona i Barbeta byli to jeszcze Philippe Raud (uczestnik Dakaru) i jego syn Maxime, Thierry Richard (kolejny z uczestników Dakaru) oraz przyjaciel Boutrona - Joel Pailly.
Sodicars w strachu
Sodicars Racing to mały, francuski zespół prowadzony przez Richarda Gonzaleza, który szykuje samochody z myślą o najtrudniejszym rajdzie terenowym świata. - Trudno, aby w naszej rodzinie była dobra atmosfera po takiej tragedii. Nasze załogi to klienci, amatorzy, mężczyźni i kobiety. Przyjeżdżają się bawić, żyć swoją pasją - przekazał Gonzalez na stronie internetowej swojej ekipy.
Wydarzenia z Dżuddy sprawiły, że Gonzalez jest mocno zaniepokojony. Sam Boutron, zanim jeszcze trafił do szpitala, poprosił przyjaciela o to, by nie wycofywał zespołu z rywalizacji. Ten postanowił go posłuchać. W szeregach Sodicars nie mają jednak wątpliwości, że to co się wydarzyło przed hotelem Donatello, było zamachem na ich życie.
- To nie był wypadek. To był zamach bombowy, nawet jeśli władze saudyjskie podtrzymują tezę o wypadku i eksplozji silnika - stwierdził wprost Barbet, który powrócił już do Francji po traumatycznych wydarzeniach.
Również Thierry Richard nie ma wątpliwości, że załoga Sodicars była celem ataku terrorystycznego. Nie wierzy w zapewnienia Saudyjczyków, którzy wręcz zakończyli swoje śledztwo. Francuz kontynuuje jednak rywalizację w Dakarze. - Nie jesteśmy głupi. Widzieliśmy eksplozję, jej siłę. To był atak, chciano nas wysadzić w powietrze - powiedział wprost Richard.
Z ustaleń France Televisions wynika, że jak dotąd francuscy śledczy nie znaleźli we wraku samochodu Sodicars Racing żadnych materiałów wybuchowych. Prokuratura prowadzi swoje dochodzenie w sprawie "próby zabójstwa poprzez atak terrorystyczny".
Co z bezpieczeństwem na Dakarze?
Philippe Boutron zaraz po wypadku trafił do szpitala wojskowego w Clamart, później zorganizowano mu transport medyczny do Francji. Tam lekarze na krótko wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Stan jego nóg jest na tyle poważny, że niewykluczone, iż dojdzie do ich amputacji.
- Jest poważnie ranny w obie nogi. Za dziesięć dni będziemy wiedzieć coś więcej. Udało nam się go zobaczyć, mogliśmy porozmawiać, ale bardzo krótko. Powrót do zdrowia będzie wymagał czasu - powiedział radiu RMC Benoit Boutron, syn poszkodowanego kierowcy.
Chociaż rząd Francji nie wykluczył dążenia do przerwania Dakaru, o czymś takim nie chce słyszeć dyrektor rajdu. - Tak jak powiedział minister, najważniejsze jest ustalenie, co naprawdę wydarzyło się przed hotelem. Na tę chwilę nie ma tematu odwołania Dakaru, bo nie ma dowodów na zamach - powiedział David Castera we France TV Info.
Jak podkreślił Castera, rajd organizowany jest po to, by "dobrze się bawić" i "kultywować swoje pasje". - Nie chodzi w nim o to, by paść ofiarą ataku. Dlatego przeżywamy głęboki smutek w związku z tym, co przytrafiło się Philippe'owi. Myślimy głównie o nim - stwierdził Francuz.
O zamiataniu sprawy pod dywan nie chce słyszeć z kolei syn Philippe'a Boutrona. - Mayeul (pilot Boutrona - dop. aut.) jest ekspertem w dziedzinie motoryzacji. Uratował życie mojemu ojcu, bo szybko wyciągnął go z płonącej maszyny, założył mu opaskę uciskową. Jego fachowe oko mówi wprost, że ta eksplozja to była bomba. Samochód był sam na drodze, nie było tam żadnych dziur, nie doszło do żadnego wystrzału poduszek powietrznych - powiedział Benoit Boutron.
Pytanie, co ustali francuska prokuratura. Arabia Saudyjska posiada wieloletni kontrakt na organizację Dakaru i płaci ASO miliony dolarów za możliwość goszczenia prestiżowej imprezy. Czy pieniądze okażą się ważniejsze od zdrowia i życia kierowców?
Czytaj także:
W Ferrari polecą głowy? Rośnie presja we Włoszech
Nigdy więcej nie pojawi się w F1? Zaskakująca deklaracja mistrza