Hejt po zgubieniu maski? Pikuś! Gorzej z krytyką za słabsze wyniki

Newspix /  EXPA/ Pressesports/ Franck Seguin / Na zdjęciu: Mateusz Sochowicz
Newspix / EXPA/ Pressesports/ Franck Seguin / Na zdjęciu: Mateusz Sochowicz

- Wypruwamy sobie żyły, żeby jak najlepiej wystartować. A w Polsce i tak traktują nas jak turystów. To jest smutne - przyznaje saneczkarz Mateusz Sochowicz. Fala hejtu, która wylała się po tym, jak zgubił maskę przed startem, jednak go nie dotknęła.

22-latek na igrzyskach prezentował się nieźle. Aż do feralnego startu, przed którym zgubił maskę ochraniającą twarz. Właśnie tym głównie zasłynął na igrzyskach. Ostatecznie zajął 27. lokatę. Krytykowali go nie tylko internauci, ale także prezes związku.

Dawid Góra: Ochłonął pan po fali hejtu, jaka wylała się w internecie?

Mateusz Sochowicz: Faktycznie, miała spore rozmiary, ale nie brałem tego do siebie. Nie miałem się więc po czym zbierać. Nie dotknęło mnie to.

Michał Jasnosz, prezes Polskiego Związku Sportów Saneczkowych, też pana nie oszczędził. "Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Żeby być tak rozkojarzonym... To nie jest spotkanie towarzyskie. Trzeba być skoncentrowanym". To mocne słowa.

Nie rozmawiałem jeszcze z prezesem. Miejmy nadzieję, że teraz będzie bardziej wyrozumiały. Choć nie oczekuję, że szykuje się przyjemna rozmowa.

Sytuacja z igrzysk śniła się panu po nocach?

Nie. Nie była dla mnie aż tak stresująca. Zdarzyła się. Musiałem podjąć szybką decyzję. Ostatecznie pojechałem bez maski.

To było pierwsze takie zdarzenie w pana karierze?

Tak, pierwsze. I niestety miało miejsce właśnie na igrzyskach. Było zimno, około -20 stopni. Do tego wiał mocny wiatr. Żeby zachować ciepłotę ciała, założyłem płaszcz olimpijski. Chciałem być lepiej przygotowany do startu. Potem zapinałem buty i wtedy kaptur ściągnął wizjer, czyli maskę, z mojego kasku. Ona tam na pewno była. Nie miało prawa jej nie być. Zawsze przed startem ją zakładamy. To norma.

Decyzję musiał pan podjąć błyskawicznie.

Nie miałem czasu na zastanawianie się, co dalej. Szybko pobiegłem, sprawdziłem, czy maska jest w kapturze, ale nie było. Trener zresztą szybko to potwierdził.

Podjął pan ogromne ryzyko. Bez osłony oczu drobinki lodu mogły uszkodzić panu wzrok.

Kiedy już jechałem, starałem się położyć głowę tak, żeby jak najmniej na mnie wiało - ciało rozbijało powietrze. Na szczęście łzy mi nie zamarzły. Jak się kładzie na sankach, to nic dookoła nie istnieje. Przyznaję, że mnie jednak jedna myśl wpadła do głowy - żebym się tylko nie przewrócił...

Była bura od trenera?

Była. Pogadaliśmy. Ale na tym się skończyło.

Treningi od małego, długie przygotowania do igrzysk i nagle taka sytuacja. Przykre. Szczególnie, że pana wcześniejsze starty napawały optymizmem.

Tak, ja też "podpaliłem się" na wynik. Starałem się dać z siebie wszystko. Niestety, presja za bardzo mnie przygniotła. Zresztą, przeczytałem w internecie, jak świetnie mi idzie. To nie pomogło.

Z psychologiem byłoby łatwiej?

Psycholog w sporcie robi świetną robotę. Dla nas najważniejsza jest głowa. Wszyscy robimy przecież podobne rzeczy, a czasem głowa wysiada.

Czyli nie pracujecie z psychologiem?

Czasami, np. przez dwa tygodnie. Ale przydałby się ciągły kontakt.

ZOBACZ WIDEO Dwa medale Polaków w Pjongczangu. Andrzej Person: Wróciliśmy na z góry upatrzone pozycje

Szczególnie, że takie sytuacje, przewrotnie, mogą być mobilizujące. Często sportowiec chce po nich udowodnić, że były tylko wypadkiem przy pracy.

Tak, we mnie jest mobilizacja. Chcę pokazać ludziom, że mylili się pisząc o mnie to wszystko. Zobaczymy, jakie będą efekty.

Domyślam się, że z saneczkarstwa nie da się wyżyć. Co robi pan na co dzień?

Poza treningami studiuję na katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego. W tamtym roku dorabiałem sobie też na budowie. Dla mnie pierwszy sezon w seniorach nie był super. Nie jechałem tak, jakbym sobie tego życzył, więc nie miałem szans na stypendium. Trzeba było wziąć się za robotę. Ci, którym poszło lepiej, mają stypendium.

Dodatkowa praca przeszkadza w treningach.

Trzeba łączyć trzy rzeczy - sport, pracę i naukę. Wiadomo, że lepiej byłoby skoncentrować się na sporcie. Niedawno myślałem jeszcze o pracy instruktora narciarskiego, ale teraz jestem w okresie odpoczynku. Ładuję głowę.

Trudno o wyniki, kiedy w Polsce nie ma żadnych warunków do treningu. Saneczkarstwo jest w naszym kraju traktowane po macoszemu?

Trochę jest. Nie mamy warunków do trenowania, szkolimy się na zagranicznych torach. Ciągle na innym. To nie ułatwia sytuacji, bo często cały dzień musimy spędzić w samochodzie. W Polsce taka sytuacja nie miałaby miejsca.

Są głosy, że stan rzeczy poprawi się.

Głosy są cały czas. Trzeba jednak czekać na reakcję w praktyce.

Przy lepszych warunkach znacząco poprawiłyby się wyniki?

Na pewno byłyby lepsze. Szczególnie, jeśli jesteśmy nacją, która wygrywa ze wszystkimi, którzy nie mają sztucznych torów. Triumfujemy w tak zwanych małych igrzyskach. Kiedyś z powodzeniem moglibyśmy konkurować z najlepszymi. Teraz nad nami górują, ale już na przykład Włosi muszą się nas bać.

W takim kontekście słowo "turysta" musi boleć. Tak niektórzy z hejterów nazywali polskich olimpijczyków.

My dajemy z siebie wszystko, wypruwamy sobie żyły, żeby jak najlepiej wystartować. A w Polsce i tak traktują nas, jak turystów. To jest smutne.

Źródło artykułu: