Mistrzostwa świata rozpoczęły się świetnie dla biało-czerwonych. Podopieczni Stephane'a Antigi i Philippe'a Blaina nie zawiedli kilkudziesięciotysięcznej publiczności na Stadionie Narodowym w Warszawie, odnosząc bardzo łatwe i efektowne zwycięstwo nad Serbią. We Wrocławiu było równie gładko. Po zakończeniu pierwszej fazy reprezentacja Polski miała na swoim koncie komplet punktów i zaledwie jedną straconą partię.
[ad=rectangle]
Do drugiej rundy biało-czerwoni przystępowali więc w dobrych humorach. Te na moment zostały jednak popsute przez Amerykanów. - Być może zbyt łatwo wygrywaliśmy w pierwszej fazie i nasza czujność została uśpiona. Z drugiej strony trzeba też otwarcie sobie powiedzieć, że rywale nie prezentowali najwyższej formy. Szczególnie kiepsko na początku radzili sobie Serbowie, którzy praktycznie na każdej imprezie są stawiani w gronie faworytów i zajmują czołowe lokaty - twierdzi Ryszard Bosek.
Z drużyną Stanów Zjednoczonych Polacy przegrali 1:3, choć równie dobrze wynik mógł być inny. Trzy partie kończyły się bowiem po grze na przewagi. Obie ekipy zaprezentowały siatkówkę na bardzo wysokim poziomie. - To było spotkanie, w którym nie brakowało emocji i walki. Zagraliśmy dobre zawody, ale to nie wystarczyło na kapitalnie dysponowanych rywali - zaznacza były mistrz świata i mistrz olimpijski.
Przed starciem z Włochami sytuacja naszych rodaków trochę się skomplikowała. Co prawda nie rozpoczęło się ono po myśli gospodarzy imprezy, którzy przegrywali po pierwszej partii, ale w odpowiednim momencie "złamali" przeciwnika. - Obowiązkiem było wygrać to spotkanie. Nie było to może najpiękniejsze widowisko, jednak walki w nim nie brakowało. Pokazaliśmy charakter. Nie liczy się jakość, a rezultat. Wygraliśmy i to jest najważniejsze - podkreśla nasz ekspert.
W sobotę Polacy zmierzą się z Iranem, a w niedzielę z Francją. Te mecze zadecydują o tym, czy zdołają awansować do czołowej "szóstki" MŚ.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)