Marcin Olczyk: Wolny rynek czy wolna "amerykanka"?

Siatkarski rynek transferowy jest specyficzny i rządzi się swoimi prawami. Coraz więcej przykładów pokazuje, że nie wszyscy potrafią sobie z tym radzić. Zmiany wydają się być nieuniknione.

Ostatnio najgorętszym tematem transferowym w Polsce jest przynależność klubowa Grzegorza Boćka. Zawodnik, o którego istnieniu rok wcześniej niewielu kibiców w kraju w ogóle wiedziało, miniony sezon miał znakomity. W rundzie zasadniczej młody atakujący należał do wyróżniających się graczy PlusLigi. Nic więc dziwnego, że zainteresowała się nim ligowa czołówka, a na zatrudnienie 22-letniego zawodnika skusił się wreszcie wicemistrz Polski. W normalnych okolicznościach komunikat oficjalnej strony klubowej ZAKSY całą sprawę powinien zamknąć. Okazało się jednak, że burza dopiero miała się rozpętać. Zszokowani działacze Wkręt-metu AZS Częstochowa natychmiast oświadczyli, że zawodnik ma ważną umowę i kolejny rok spędzi pod Jasną Górą.

Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!

Niemal identycznie wyglądały początki wojny o Michała Kubiaka, który skuszony walką o najwyższe cele, postanowił porzucić inny, tym razem stołeczny, AZS i przenieść się na Śląsk. W przypadku reprezentacyjnego przyjmującego kluczem do rozstrzygnięcia sporu okazała się jego umowa z Pallavolo Padova, z którego do Politechniki Warszawskiej miał być tylko wypożyczony. Pytanie brzmi jednak: czy działacze AZS mogli o tym fakcie nie wiedzieć, czy z premedytacją próbowali go zataić? Jakkolwiek by było, na kontynuowaniu przepychanek straciły prawdopodobnie wszystkie strony (stres i niepotrzebne nerwy, a także niepewność w kontekście kompletowania kadr zainteresowanych zespołów).

Analizując ten przypadek warto pamiętać, że kontrakt zawodnika z klubem nie musi pokrywać się z umowami zawieranymi między klubami w kontekście wypożyczenia. Często w sporcie (chociażby w piłce nożnej) zawodnik oddawany na pewien okres z jednego klubu do drugiego z tymczasowym pracodawcą zawiera umowę dłuższą niż ta dotycząca wypożyczenia. Wypełnienie takiego kontraktu może jednak dojść do skutku tylko i wyłącznie w sytuacji, gdy klub ten po okresie wypożyczenia wykupi danego zawodnika (lub skończy mu się kontrakt z klubem macierzystym). W innym wypadku taka umowa "na zapas" traci moc prawną.

W sprawie Boćka sytuacja wygląda jeszcze inaczej. Więcej światła na spór ten rzucił ostatnio w rozmowie z naszym serwisem Ryszard Bosek. - Klub i wszystkie osoby działające przy tej sprawie twierdzą, że Bociek ma ważny kontrakt. Wprawdzie niepodpisany, ale ci, którzy znają się na prawie mówią, że kontrakt zawarty na umowę jest kontraktem ważnym - stwierdził dyrektor sportowy częstochowian. - Klub uważa, że kontrakt umówiony i podpisany: to jest to samo – dodał. Z całym szacunkiem, ale czy w zdominowanym przez pieniądz świecie sportu poważni ludzie naprawdę liczą na respektowanie umów "na gębę"? Coś więcej na ten temat powiedzieć mogą na pewno w: Banku BPS Muszyniance, Tauronie MKS czy Atomie Treflu, które w nowym sezonie miały mieć w swoich zespołach odpowiednio: Juliann Faucette, Sassę i Erikę Coimbrę, tymczasem żadnej z nich na polskich parkietach nie zobaczymy, a mimo to na kroki prawne wspomniane kluby się chyba nie decydują.

Jeszcze inny był casus Bartosza Kurka, który klika sezonów temu planował zamienić ZAKSĘ na PGE Skrę Bełchatów, jednak jego dotychczasowy klub sam przedłużył mu umowę, ponoć zgodnie z zapisami dotychczasowego kontraktu, który zawodnik wypełnił. Kurek miał nie dotrzymać terminu, w którym o rezygnacji z prolongowania dokumentu powinien swojego pracodawcę poinformować (chodziło o trzy miesiące wyprzedzenia). Z jednej strony wina oczywiście leży po stronie siatkarza, który powinien mieć świadomość takiego zapisu, tylko czy klub nie dopuścił się jednak nadużycia, podsuwając trzy lata wcześniej tak skonstruowaną umowę pod nos zaledwie 17-letniego wtedy zawodnika? Trzy miesiące to w klubowej siatkówce niemal wieczność, więc jak w takiej sytuacji sportowiec może decydować o swojej przyszłości, podczas gdy nie rozpoczęła się jeszcze najprawdopodobniej nawet runda play-off decydującego sezonu?

Wracając do Boćka, to nawet jeśli już coś działaczom z Częstochowy obiecał, warto zadać pytanie: w jakich okolicznościach do tego doszło? Czy nikt mu nie gwarantował na przykład stworzenia ambitnej drużyny walczącej o dobre miejsce w lidze? Jak prezentował się AZS przez cały sezon, kibice siatkarscy doskonale wiedzą. Bociek przenosząc się do srebrnego medalisty ligi robi więc milowy krok w rozwoju swojej kariery. Cokolwiek obie strony by sobie naobiecywały, uruchamianie wymiaru sprawiedliwości do wyjaśniania zobowiązań składanych słownie wydaje się być według mnie co najmniej niepoważne. Historia pokazuje, że tego typu spory kończą się pomyślnie dla zawodników, którzy ostatecznie grać mogą tam gdzie chcą, ale wspomniane przykłady, a także jeszcze większy dramat, jaki swego czasu przeżywała rewelacyjna Kim Yeong-Koung (jedna z najlepszych siatkarek ostatnich lat rozważała nawet koniec kariery sportowej przez konflikt wywołany jej chęcią gry w Fenerbahce Stambuł), pokazują, że cena, jaką sportowiec musi zapłacić za frywolne reguły panujące na siatkarskim rynku transferowym, może być naprawdę duża.

Spór o Bartka Kurka ZAKSA w 2008 roku przegrała. Jak jej pójdzie walka o Grzegorza Boćka?
Spór o Bartka Kurka ZAKSA w 2008 roku przegrała. Jak jej pójdzie walka o Grzegorza Boćka?

Najwyższa pora, by światowe i krajowe federacje kwestią przynależności klubowej zajęły się na poważnie. Dobro zawodników (którzy, tak na marginesie, czasem też mają swoje za uszami) i klubów chronione powinno być jednolitym, spójnym, a przede wszystkim przejrzystym prawem, zwłaszcza że umowy siatkarek i siatkarzy często opiewają zaledwie na rok, a migracje są niezwykle powszechne. Niesamowite, że w sporcie, którego władze mają tak ambitne plany i walczą na różne sposoby o zwiększenie jego popularności, tak często dochodzi do sytuacji spornych, na wyjaśnienie których potrzeba niekiedy nawet kilka miesięcy! Jak to możliwe w dobie pisemnych kontraktów? Czy nikt nie przykłada wagi do prowadzenia dokumentacji i, co ważniejsze, uważnego czytania zawieranych umów, przypominając sobie o nich dopiero, gdy sytuacja staje na ostrzu noża? Tak dalej być nie powinno. Czy ktoś powie w końcu tej transferowej "rozpuście" i samowolce: dość?

Marcin Olczyk

Źródło artykułu: