Mecze prowadzi mój brat bliźniak - rozmowa z Mauro Berruto, trenerem reprezentacji Włoch

Ola Piskorska
Ola Piskorska

Wracając do twojego zespołu, czy tych dwudziestu dwóch graczy, których powołałeś na Ligę Światową, to jest również wstępny skład na mistrzostwa świata? Czy są jacyś zawodnicy, którzy dostaną powołanie dopiero na drugą część sezonu?

- Nie ma takich. Powiem nawet więcej: oczywiście zawsze mogą się zdarzyć niespodzianki, ale tych dwudziestu dwóch chłopaków to jest mój szeroki skład na igrzyska olimpijskie w Rio. Spędziłem ostatnie półtora roku podróżując, rozmawiając i oglądając wszystkich włoskich siatkarzy na całym świecie w celu dokonania selekcji pod kątem igrzysk. Ci, których wybrałem, są we właściwym wieku, właściwiej formie i gotowi, żeby grać w reprezentacji przez najbliższe dwa lata. Ze wszystkimi o tym rozmawiałem i jesteśmy umówieni na współpracę do najbliższych igrzysk.

Czy to dlatego nie ma w tym roku Cristiana Savaniego w kadrze w tym sezonie?

- Tak. Wiesz, że ja kocham Cristiana, rozmawialiśmy o tym nieraz, że wszyscy chłopcy, z którymi zdobyłem brąz w Londynie i przeżyłem najpiękniejszy moment mojego życia, zostaną na zawsze w moim sercu. Ale nie mogę myśleć przeszłością, tylko muszę się skupiać na nadchodzących celach, takich jak igrzyska w Rio. Cristian chciał zagrać w mistrzostwach świata, ale sam przyznał, że nie jest w stanie przez najbliższe dwa lata dać już tyle reprezentacji, ile dawał, z powodów i zdrowotnych i rodzinnych. Dlatego, choć było mi z tym ciężko, podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Dla mnie było kluczowe, żeby skład z tegorocznych mistrzostw świata to był trzon reprezentacji na Rio, to będzie atutem i mentalnym i sportowym.
Mauro Berruto nigdy się nie uśmiecha w czasie meczów Mauro Berruto nigdy się nie uśmiecha w czasie meczów
Czyli mistrzostwa świata są dla ciebie w pewnym sensie nie celem samym w sobie ale etapem przygotowań do igrzysk w 2016?

- Tak. Ale nie zrozum tego tak, że ja dewaluuję wartość mistrzostw świata (śmiech). Tydzień po zdobyciu brązowego medalu w Londynie zacząłem planować strategię na igrzyska w Rio. I największe ryzyko podjąłem w zeszłym sezonie, kiedy właśnie myśląc o 2016 bardzo znacząco odmłodziłem reprezentację, pożegnałem się z częścią olimpijczyków i wprowadziłem do niej debiutantów takich jak na przykład Vettori, Piano czy Beretta. Zwróć uwagę, że kilku z nich zadebiutowało w kadrze jeszcze przed swoim debiutem w Serie A1. Nie miałem pojęcia czy to wypali i jaki będzie efekt, a tymczasem zdobyliśmy trzy medale (oprócz brązu LŚ, srebra ME także złoto Igrzysk Śródziemnomorskich – przyp. red.) i poczułem, że jestem na właściwej drodze. Ten sezon to już jest tylko kontynuacja moich decyzji z poprzedniego. To jest całkowicie mój autorski zespół, od początku przeze mnie stworzony i prowadzony. I oczywiście tegoroczne mistrzostwa świata są dla mnie bardzo ważne, ale patrzę na nie również jako na część całego mojego 4-letniego planu.

Skoro to twoja autorska drużyna, to czy ty jakoś wpływasz na ich decyzje klubowe, bo to też jest istotne w kontekście ich rozwoju?

- To są dorośli ludzie, więc ufam, że sami podejmą słuszne decyzje. Poza tym część z nich ma rodziny na utrzymaniu, nie bardzo mogę mu powiedzieć "idź do lepszego klubu w lepszej lidze, ale za znacznie mniejsze pieniądze". Osobiście jestem zwolennikiem wyjazdów siatkarzy za granicę, bo to ich rozwija mentalnie i sportowo. To jest większa odpowiedzialność oraz presja, bo obcokrajowcy zawsze mają trudniej. Z drugiej strony nie wiem co bym zrobił jak by przyszedł do mnie Iwan Zajcew z informacją, że będzie grał w lidze francuskiej czy belgijskiej. (śmiech)

Rozumiem, że ten sezon jest dla ciebie etapem przygotowań do Rio, ale z pewnością macie jakieś cele wyznaczone?

- Ja mam na to zawsze jedną i tę samą odpowiedź - grać ostatniego dnia turnieju (śmiech). Jeżeli mój zespół wychodzi na boisko w ostatnim dniu rozgrywek to niezależnie od rezultatu jestem zadowolony. Ale co do finałów Ligi Światowej we Florencji, gdzie zawsze nam się cudownie gra i będziemy u siebie to wyjątkowo mogę podwyższyć poprzeczkę - tam chciałbym zagrać w finale i taki jest nasz plan.

To na koniec zadam ci pytanie osobiste. Na co dzień jesteś sympatycznym, życzliwym człowiekiem, chociażby podczas naszego wywiadu uśmiechnąłeś się wielokrotnie, a jak zaczyna się mecz to stajesz się poważny, nawet ponury, ciągle krzyczysz i nie uśmiechasz się nigdy, nawet kiedy wygrywacie. Jak to jest?

- We Włoszech powszechny jest żart, że to mój brat bliźniak prowadzi mecze za mnie (śmiech). Wiem o tym i przyznam ci się, że wcale nie jestem dumny z mojego zachowania na meczach ani nie sprawia mi to satysfakcji. Ale tak miałem od zawsze, dziś mam 46 lat i chyba już nie jestem w stanie tego zmienić. Dla mnie każdy mecz jest ogromnym przeżyciem emocjonalnym, nie umiem podejść na spokojnie czy tak po prostu rutynowo. Za każdym razem to są gigantyczne emocje, które mnie spalają i może dlatego tak się zachowuję. Moje sympatie czy dobre wychowanie znikają w czasie meczu, niestety.

Ale wiesz, ludzie się ciebie boją po tym co widzą na meczach.

- To ja cię proszę: powiedz wszystkim, że ja nie gryzę, naprawdę nie ma się czego bać (śmiech).

W Łodzi rozmawiała Ola Piskorska

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×