Po gładkiej przegranej w ubiegłym tygodniu w Rotterdamie kibice Resovii trochę obawiali się o możliwości awansu do Final Four ulubionego zespołu. - My też obawialiśmy się tego spotkania - przyznaje Krzysztof Ignaczak, libero Asseco Resovii Rzeszów. - Gdzieś w głowach cały czas tliło nam się, że w Rotterdamie zagraliśmy jeden z najsłabszych meczów w tym sezonie, jednocześnie cały czas mieliśmy świadomość tego, że stać nas na zdecydowanie lepszą grę.
"Lepszą grę" rzeszowianie pokazali już w ostatniej kolejce Polskiej Ligi Siatkówki, kiedy w hali Urania bez większych problemów pokonali aspirujących do tytułu Mistrza Polski akademików z Olsztyna. Zwycięstwo na terenie "wroga" pozwoliło podopiecznym trenera Andrzeja Kowala złapać przysłowiowy "wiatr w żagle".
- Czynnikiem, który sprawił, że wygraliśmy rewanż w Rzeszowie było przyjęcie zagrywki - mówi z pewnością w głosie Ignaczak. - Koncentrowaliśmy się głównie na tym, gdyż grając w Holandii nie mogliśmy sobie z tym poradzić. Ich obiekt jest bardzo specyficzny, trochę przypomina halę w Jastrzębiu, piłka ginie gdzieś w reklamach na hali i ciężko jest przyjąć ją w punkt. Wiedzieliśmy jednak, że jeżeli uda nam się poprawić ten element poradzimy sobie z zespołem z Rotterdamu - opowiada reprezentacyjny libero.
- Wyszliśmy na boisko bardzo mocno skoncentrowani, dobrze przygotowani pod względem taktycznym i przyniosło to efekt w postaci wygranej - cieszy się popularny "Igła". - Najbardziej nerwowy był na pewno ten czwarty, "złoty set". Ale my mamy 100% wygranych w złotych setach - dodaje ze śmiechem. - Wydaje mi się, że to również pomogło nam wytrzymać psychiczną presję w tej partii. Młodzi zawodnicy z Holandii popełnili w tym secie więcej błędów własnych i to zadecydowało o tym, że wygraliśmy 18:16 i to my cieszyliśmy się z awansu do Final Four.
Swoją równą postawą w całym pucharze, a także pełną halą kibiców, którzy w kulturalny sposób dopingowali swoich ulubieńców podczas wszystkich spotkań, Resovia zasłużyła sobie na organizację turnieju finałowego, o co już zaczęli starać się działacze klubu.
- Ciężko będzie otrzymać nam prawa do organizacji, z tego względu, że Polska organizuje już jedną europejską imprezę, Bełchatów dostał przecież Final Four Ligi Mistrzów - przypomina Ignaczak. - Miło by było jednak zagrać finał u siebie. Mamy w Rzeszowie ładną halę, świetnych kibiców, o frekwencję na meczach na pewno nie musielibyśmy się martwić. Pod względem organizacyjnym na pewno wypadlibyśmy dobrze - dodaje. - Wszystko leży w rękach władz CEV. Na pewno grając przed własną publicznością finał Challenge Cup nasze szanse na zdobycie tego pucharu, czy chociażby na zagranie w samym finale, na pewno zwiększyłyby się dosyć znacznie.