Andrea Anastasi o Pucharze Polski 2015: To był finał jak marzenie
W piątek we Wrocławiu rozpocznie się turniej finałowy o Puchar Polski. Głównego trofeum bronić będą siatkarze Lotosu Trefla Gdańsk, choć drużyna prowadzona przez Andreę Anastasiego boryka się z wieloma kłopotami.
Przed rokiem mało kto spodziewał się, że gdańszczanie wywalczą nie tylko Puchar Polski, ale również srebrne medale PlusLigi. W tym sezonie konkurencja do trofeów jest ogromna, a wobec absencji Mateusza Miki i Sebastiana Schwarza włoski szkoleniowiec był zmuszony do dokonania kilku eksperymentów w składzie.
WP SportoweFakty: Jako obrońcy trofeum czujecie się faworytami Pucharu Polski?
Andrea Anastasi: Zdecydowanie nie. Bardzo trudno będzie powtórzyć ten wynik. Droga do finału - podobnie jak przed rokiem - będzie naprawdę niezwykle wymagająca. Wtedy graliśmy z drużyną z Bydgoszczy (wówczas Transfer, obecnie Łuczniczka - przyp. red.). Tym razem zmierzymy się z Cerrad Czarnymi Radom, którzy naprawdę w tym sezonie prezentują się świetnie. Nawet jeśli uda nam się przejść tę fazę, w półfinale czekać nas będzie ZAKSA lub Jastrzębski Węgiel. Zdajemy sobie sprawę, że będą we Wrocławiu drużyny silniejsze od nas.
Puchar Polski zdobyty w ubiegłym sezonie to największy sukces w historii klubu. Jak porównałby pan zespół sprzed roku z tym, który ma pan obecnie?
- Jest mnóstwo analogii pomiędzy nimi. Cieszy na pewno to, że nasz projekt cały czas się rozwija. Chcemy cały czas podnosić poziom sportowy i organizacyjny w klubie. W tym sezonie jest trochę trudniej, ale mamy już na koncie Superpuchar, co też jest historycznym osiągnięciem dla klubu. Czerpiemy z naszych zasobów ludzkich jak tylko się da, choć to nie zawsze wystarcza w starciu z trzema czołowymi drużynami ligi - Asseco Resovia, PGE Skra i ZAKSA mają dwukrotnie większy budżet niż my. Mają zawodników, którzy są poza zasięgiem klubu, ale bardzo pozytywnie oceniam to, co robimy z tego, co mamy. Oczywiście w moim odczuciu możemy jeszcze grać lepiej. Nie jest łatwo, bo gramy bardzo dużo meczów, ale pomaga nam bardzo pozytywna energia, jaka pojawia się wokół projektu.
Wróćmy jednak do turnieju z ubiegłego roku. Po pierwszym spotkaniu z BBTS-em Bielsko-Biała chyba nie zanosiło się na pozytywne zakończenie...
- Prawda jest taka, że poprzedni sezon był zupełnie inny. Mieliśmy więcej czasu na pracę i dzięki temu mogliśmy "wzrastać". Wtedy z Bielskiem nie graliśmy dobrze, ale to był jeden z takich meczów, który, choć nie do końca nam wyszedł, udało nam się rozstrzygnąć na swoją korzyść. Tak samo w tym sezonie nie zawsze prezentowaliśmy się dobrze, ale przegraliśmy tylko raz w Lidze Mistrzów i trzy razy w PlusLidze. Jeśli weźmiemy pod uwagę cały występ, to naprawdę niewiele.
Pomogło to, że turniej finałowy rozegrano w Gdańsku?
- Zdecydowanie tak. To był finał jak marzenie - zarówno dla mnie, jak i dla wszystkich tutaj to naprawdę wielkie przeżycie. Początek sezonu w ogóle nie wskazywał, że tak to się wszystko może potoczyć. Nie czuliśmy się w Ergo Arenie jeszcze tak dobrze, bo nie mogliśmy tutaj normalnie trenować, czasem gubiliśmy się na meczach. Później zaczynamy czuć się pewniej. W tym sezonie jest trochę podobnie, bo też nie gramy tu często. Jak na razie odbyły się tu trzy ligowe spotkania.- Kluczem było utrzymywanie odpowiedniego poziomu gry. Mieliśmy (i dalej mamy) klarowny pomysł na system pracy. Gdy każdy z zawodników ma jasno określone zadanie do wykonania, łatwiej mu utrzymywać oczekiwany poziom. Jeśli chcesz być znakomitym klubem i prezentować wysoki poziom cały czas, nie możesz opierać się na jednorazowych wyskokach. Tak samo jest w tym sezonie.
Czy pana zdaniem lepiej rozegrać ćwierćfinał w ramach turnieju finałowego, czy też jednak osobno?
- Moim zdaniem to duży błąd. Tegoroczna formuła nie ma sensu. W dniu meczowym nie mamy czasu, by wejść do hali na krótki trening, bo zaplanowane są cztery mecze. Nie rozumiem, dlaczego nie zorganizowano tego jak przed rokiem, gdzie ćwierćfinały każdy rozgrywał w swojej hali. Lepiej byłoby, gdyby rozłożyć to na kilka dni - na przykład we wtorek zagrać ćwierćfinały.
Ale chodzi tu o oszczędność czasu, by znaleźć czas dla kadry.
- Tak, ale trzy mecze w trzy dni to przesada i myślę tu przede wszystkim o zawodnikach. Spójrzmy chociażby przykładowo na Berlin. Niektórzy musieli grać cztery dni z rzędu. Co stało się z nimi potem? Przyjechali zmęczeni, wręcz zniszczeni. Moim zdaniem musimy pod tym względem bardziej szanować zawodników wraz z ich zdrowiem. Mateusz Mika musiał teraz odpocząć przez kilkanaście dni. Seba (Schwarz - przyp. red.) przyjechał po tym turnieju w bardzo złej dyspozycji. Zachorował i musiał przez 10 dni przyjmować antybiotyk.