Hindus, który przeczył grawitacji. To mógł być najlepszy siatkarz w historii?

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Klubu szukał na miejscu, bez pomocy menadżerów ani znajomych. George był na testach w Ugento i Pineto (pozostałe drużyny nawet nie chciały go zobaczyć w akcji i tracić czas na przybysza z kraju bez siatkarskich osiągnięć), ostatecznie anonimowego w Europie Hindusa zatrudnił występujący w Serie A2 Pallavolo Treviso. To właśnie włoski okres kariery jest największą niewiadomą w całym życiorysie siatkarza: jego rodacy twierdzą zgodnie, że zdążył w kilka lat zostać gwiazdą całej włoskiej siatkówki, ale fakty jednak mówią co innego. Po dwóch sezonach gry na zapleczu włoskiej ekstraklasy Hindus zdecydował się na powrót do ojczyzny i dawnego Kerala Police, gdzie w przeciwieństwie do włoskiego zespołu miał pewne miejsce w składzie.
fot. Sebastian George fot. Sebastian George
Na pierwszy rzut oka krok w tył, ale paradoksalnie to była świetna decyzja: George dobrze przygotował się do sezonu reprezentacyjnego, najlepszego w całej historii Indii, bo zakończonego zdobyciem brązu Igrzysk Azjatyckich (1986) w Seulu. Drugie podejście do gry w Italii było już lepsze, w sezonie 1986/1987 George okazał się gwiazdą Eurosiba Eurostyle Carpenedolo (Montichiari), które w fantastycznym stylu wywalczyło awans do ekstraklasy, ponosząc po drodze tylko dwie porażki (i pokonując po drodze Granavolo Ferrara prowadzone przez Tomasza Wójtowicza). Hinduski atakujący przestał być egzotyczną ciekawostką, powoli zyskiwał zainteresowanie prasy i odbierał kolejne zaproszenia na pokazowe mecze przedsezonowe, rzecz jasna jako ich największa atrakcja. Niestety, w tym miejscu droga życia i kariery George’a została przerwana na wspomnianej drodze do Modeny 30 listopada 1987 roku.

Tak naprawdę po najlepszym indyjskim siatkarzu pozostało niewiele, zaledwie kilkanaście tekstów i kilkadziesiąt minut materiału wideo z występów w reprezentacji (autorem kompilacji, przeznaczonej dla uczniów szkół sportowych w Kerali, jest młodszy brat Sebastian George), do tego urywki ze spotkań we Włoszech. Nie widzimy na nich George’a w chwilach słabości, w tych materiałach każdy atak i zagrywka kapitana indyjskiej kadry kończy się punktem i wielką radością całej indyjskiej kadry. Można by pomyśleć, że jest to jedna z tych zmanipulowanych prezentacji, jakie tworzą niektórzy menadżerowi siatkarscy, chcąc przepchnąć słabego zawodnika do zainteresowanego klubu. Kolejna próba budowania legendy sportowego anonima przez spragnionych prawdziwej gwiazdy rodaków. Ale jednego nie można odmówić zawodnikowi: rzeczywiście miał fantastyczny wyskok i nie jest fantazją dziennikarzy, że potrafił zatrzymać się w powietrzu na niemal sekundę i spokojnie wybrać najlepszy kierunek uderzenia piłki. Kto wie, czy nie jest prawdą podawany w niektórych źródłach zasięg w ataku Georga równy dwunastu stopom, czyli 365 centymetrów. Taki sam, jak u Arkadiusza Gołasia.

Do tego Hindus wyprzedził swój czas w mentalnym przygotowaniu do spotkań o najwyższą stawkę. George od dzieciństwa praktykował jogę i medytację, dzięki czemu wypracował umiejętność doskonałej kontroli swoich mięśni i emocji. Kiedy wchodził na boisko, wydawał się być mnichem z zakonu kontemplacyjnego, ale w trakcie gry meczu w każdej akcji eksplodował olbrzymim ładunkiem energii. Jak mówił jego przyjaciel Sridharan, z którym występował w Treviso, jego ciało i dusza wydawały się być wtedy idealną jednością. Co ciekawe, hinduski świat siatkówki podkreśla religijność Georga w sporze z zagranicznymi komentatorami, według których ten zawodnik mógł zostać gwiazdą światowego formatu, gdyby tylko urodził się w innym kraju. Natychmiast pojawia się kontrargument: bez osiągnięć hinduistycznego mistycyzmu Jimmy George nie byłby tak wyjątkowy. Nawet jeśli miał niemal zerowe szanse na pokazanie swoich możliwości na igrzyskach olimpijskich lub w czołowych ligach Europy.

To, że w Trivandrum stoi stadion nazwany na cześć Jimmy’ego Georga, a od 1989 roku w Kerali działa fundacja jego imienia wspierająca młodych sportowców, nieszczególnie dziwi. Ale o Jimmy'm pamiętają także we Włoszech, o czym świadczy PalaGeorge w Montichiari (miejsce rozgrywania corocznego juniorskiego memoriału zawodnika), w której na co dzień grają Berenika Tomsia i Dominika Sobolska, do tego w pobliskim Carpendolo znajduje się jedyna we Włoszech ulica poświęcona siatkarzowi. Obecnie 62-letni Easowkutty Abraham podczas zwiedzania tego miasta w poszukiwaniu śladów pamięci po swoim przyjacielu z siatkarskich parkietów przypadkiem trafił na Lorenzo Montanariego, byłego gracza Eurosiby Montichiari. Jeśli wierzyć relacji Hindusa, miał on przez ponad godzinę wspominać z wielkim uczuciem George’a po włosku i łamanym angielskim. Jak się okazuje, w Montichiari wciąż czekają na gracza podobnego formatu. W Kerali i całych Indiach zapewne także.

Michał Kaczmarczyk

Przeczytaj inne teksty autora  

Zobacz wideo: Dwunastu kandydatów na selekcjonera kadry
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×