- Myślałem, że zgubiłem siebie. Nie powiedziałbym, że miałem depresję. Straciłem swoją tożsamość jako osoba. Wiedziałem kim jest sportowiec i czego ludzie od niego oczekują. Ale dla mnie stało się to bardziej harówką niż radością. Wciąż miałem głód zwycięstwa i rywalizacji z innymi. Ale kiedy byłem w tamtym momencie, nie chciałem tego. Natomiast gdy byłem z dala od siatkówki, to brakowało mi jej. To było stałe przyciąganie w kierunku przeciwnym do tego, gdzie się znajdowałem - zdradził amerykański siatkarz.
Mimo że przez lata miał okazję być w wielu miejscach na świecie, to rzadko pojawiał się tam gdzie najbardziej chciał - w rodzinnym mieście. Po powrocie z Rosji do Buffalo Matthew Anderson spędził dwa miesiące z rodziną i przyjaciółmi. W tym czasie korzystał także pomocy psychologa sportowego.
- Wzmocniłem relacje osobiste. Trzeba otaczać się bliskimi. Rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Wystarczy mi przebywanie wśród nich. Mamy teraz wspaniałą technologię, żeby pozostać w kontakcie, ale to nie zastępuje bycia z nimi. Siedzieć na kanapie, nikt nic nie mówi, po prostu tam jesteś - wyznał.
Atakujący reprezentacji Stanów Zjednoczonych chciał być w miejscu, w którym jego szczęście nie było uzależnione od grania w siatkówkę. Jak przyznał w osiągnięciu tego celu pomogły mu słowa, które kilka lat temu usłyszał od swojego ojca.
- Powiedział mi, że nie muszę tego robić, aby był ze mnie dumny. "Jeśli jesteś szczęśliwy, to my też. Chcesz to zakończyć, zrób to - jeśli masz jakiś właściwy powód". Byłem w punkcie, w którym myślałem, że jeśli nie wrócę do siatkówki, to będę szczęśliwy. W końcu było tak jak chciałem, to czego pragnę. Jeśli, odpukać, miałbym kontuzję lub po prostu zakończyłbym granie, to chciałem mieć możliwość, aby spojrzeć wstecz i powiedzieć, że dałem z siebie wszystko - zakończył.
ZOBACZ WIDEO Grzegorz Łomacz: U nas każdy może zastąpić każdego na boisku i będzie dobrze