"Sorry, tato...". Natalia Murek zaczyna pracę na swoje nazwisko

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / CEV /
Materiały prasowe / CEV /
zdjęcie autora artykułu

17-letnia córka słynnego siatkarza i reprezentanta Polski dopiero stawia pierwsze kroki w poważnej siatkówce, ale już teraz wykazuje się pewnością siebie i dojrzałym spojrzeniem na swoje postępy.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Znalezienie się w szerokim składzie na kwalifikacje do mistrzostw Europy było dla ciebie zaskoczeniem?

Natalia Murek: Już wcześniej dochodziły do mnie sygnały, że mogę dostać kolejne powołanie, ale i tak byłam tym zupełnie zaskoczona i jest to dla mnie olbrzymie wyróżnienie. Przede wszystkim jestem tu po to, żeby się uczyć, jestem w końcu na tyle młoda, że nauka to mój główny obowiązek. Miło znaleźć się w takim towarzystwie takich osób jak Asia Wołosz, Agata Sawicka czy Agata Witkowska i zbieranie przy nich doświadczenia to czysta przyjemność. I mam nadzieję, że dzięki temu, co nabędę tutaj, dołożę więcej od siebie w swoich kategoriach wiekowych. Bardzo się denerwowałaś na pierwszych treningach seniorskiej reprezentacji?

- Jeśli miałabym porównać, to bardziej stresowałam się na kadrze do lat 22… Tam była konkretna trema, a tutaj podeszłam raczej na luzie. Znałam już dziewczyny, trenerów, wiedziałam, z czym mam do czynienia. Łatwiej było wejść w kolejne zgrupowanie. [b]

A co cię wtedy tak paraliżowało w zespole U-22?[/b]

- Sama świadomość, że to jest kadra typowo młodzieżowa, a i tak jestem w niej najmłodsza. One już trenowały trzy miesiące, a tu przyszła taka Murek na ostatnie półtora tygodnia… Wszystko się wtedy odbywało w biegu. Co nie znaczy, że gorzej przez to pracowałam. Nie widzę innej opcji, jak iść na trening i dawać z siebie wszystko. Z racji wieku obchodzą się z tobą nieco łagodniej?

- Nie ma żadnej taryfy ulgowej! Jesteśmy traktowane tak samo niezależnie od wieku. Póki co nie zdarzyło mi się usłyszeć jakichś mocniejszych uwag pod swoim adresem... i mam nadzieję, że tak pozostanie, ale trzeba być na wszystko przygotowanym.

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Będziemy faworytami, ale... (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Z kim dogadujesz się najlepiej na zgrupowaniu?

- Na pewno z moją współlokatorką, Moniką Bociek. Ona też jest tutaj jedną z młodszych, a poza tym mamy do czynienia z tym samym problemem, czyli presją nazwiska, także doświadczenia mamy podobne i nimi się wymieniamy. A największe wsparcie na treningach? Agata Sawicka, bez wątpienia. Zawsze moim autorytetem był tata, ale przyjechałam tutaj i stwierdziłam: sorry, tato, twoje czasy minęły, teraz Sawicka... Ale to oczywiście tak półżartem. Zdecydowanie od Agaty czerpię teraz najwięcej, choć gra na innej pozycji. A jak ocenisz współpracę z Jackiem Nawrockim?

- Bardzo przyjemnie. Dobrze jest poznać trenera z takim doświadczeniem, który czerpał dużo od najlepszych szkoleniowców z zagranicy i ma duże pojęcie o technice. Zwraca uwagę na bardzo drobne niuanse i daje nam przydatne wskazówki. Mam nadzieję, że praca z nim nie skończy się dla mnie na tym jednym obozie. Wiadomo, że trener Nawrocki ma warsztat, a czy ma rękę do kobiet?

- W sumie ciężko jest powiedzieć, czy ktokolwiek na świecie ma rękę do kobiet, a co dopiero w sporcie… Moje zdanie jest takie, że trzeba nas traktować w pracy nie jak kobiety, tylko właśnie jak facetów. W dobrej grze kluczowa jest energia, zadziorność i jak największe zaangażowanie, a kobietom czasami tego brakuje. Trener Nawrocki chce z nas wykrzesać sportową agresję i uważam, że to jest dobry kierunek. Robił to z kadrą kadetów, robił w Skrze Bełchatów i chce to powtórzyć u nas. Wracając pamięcią do wydarzeń sprzed tygodni: siedzą ci jeszcze w głowie nieudane eliminacje do ME juniorek?

- Tak, w końcu niedawno zaczęły się mistrzostwa Europy juniorek i w sumie niedawno dotarło do mnie, że tam powinnyśmy być, a zabrakło niewiele. To się rozpamiętuje i taka zadra w sercu na pewno zostanie na dłuższy czas. Przegrałyście tylko z aktualnymi mistrzyniami i wicemistrzyniami kadetek, które dobrze znacie, co nie zmienia faktu, że znowu na juniorskich mistrzostwach Europy brakuje Polski.

- Bardziej przeżyłam kwalifikacje w Rosji, głównie dlatego, że mecz z gospodarzem był dla nas na wyciągnięcie ręki. Wszystko rozstrzygało się w dwóch ostatnich piłkach pod koniec, a wiadomo, że po to się trenuje długie godziny, żeby umieć te dwie piłki wygrać. Niestety, nie podołałyśmy zadaniu. To jest nasza porażka, ale teraz zostaje pytanie, jak po tej porażce się podniesiemy. Jest jeszcze szansa na pokazanie się szerszej publiczności, czekają nas kwalifikacje do mistrzostw świata i jestem pewna, że na nich taka porażka nam się nie zdarzy. Czyli jest różnica pomiędzy tym, co prezentowałyście w wieku kadeta, a obecnie?

- Nie ma porównania. To nie jest nawet aż tak widoczne w kadrze, jak było w pierwszej lidze. W zeszłym roku miałyśmy na jej koniec cztery punkty, teraz dwadzieścia i taka różnica całkiem nieźle odzwierciedla nasz postęp. Mam nadzieję, że będziemy szły w tym kierunku dalej i jestem bardzo wdzięczna naszym trenerom, Wiesławowi Popikowi i Miłoszowi Majce, za prowadzenie nas i wysiłek, jaki w to wkładają. Stworzyli prawdziwą drużynę, coś, co bardzo ciężko jest zbudować. [b]

W poprzednim sezonie imponowałyście na zapleczu ekstraklasy wyrównanym, szerokim składem i pewnością w grze, która charakteryzuje zgrane ekipy.[/b]

- Dokładnie tak. Jeżeli jednej z nas coś nie wychodzi, druga próbuje ją jak najlepiej zastąpić. Nie ma głupich sprzeczek i kłótni, jeśli już zdarzają się napięcia, to szybko są wyjaśniane i możemy dalej zgodnie funkcjonować. Wiadomo, że zdarzają się przesyty, bo ile można przebywać ze sobą przez rok w jednym pomieszczeniu? Ale starałyśmy się z tego wychodzić i to jest ciągle nasza siłą: bycie razem w każdej sytuacji. Najpierw cztery punkty, potem dwadzieścia, a co w przyszłym sezonie?

- Wszystkie moje koleżanki mówią: pierwsza czwórka, to nie mogę być gorsza! Nie ukrywamy swoich ambicji i chęci, mamy z każdym rokiem coraz więcej umiejętności. Same jesteśmy ciekawe, co z tego się urodzi w nowym sezonie. Robicie postępy, ale i tak zdecydowanie więcej dobrego mówi się o uczniach SMS-u Spała. Sporo jest głosów o dysproporcji między osiągnięciami młodych siatkarzy i siatkarek w Polsce.

- W sumie nigdy nie odczułam aż tak bardzo porównywania nas do chłopaków ze Spały. Szczerze im gratulujemy sukcesów, jesteśmy z nich dumne, bo nie mają sobie równych na obecnym etapie. Dlatego dążymy do tego, by tak samo dobrze mówili o Szczyrku, jak o Spale. Co nie zmienia faktu, że na chwilę obecną rówieśnicy ze Spały dystansują was, jeżeli chodzi o sukcesy międzynarodowe.

- To prawda, że tych sukcesów na razie nie ma zbyt wiele – i podkreślam, że na razie – po prostu potrzeba nam czasu. Nie uda się w ciągu roku wygrać wszystkiego, choć wiadomo, że każdy by chciał nagle wystrzelić z formą i zostać jak najszybciej mistrzem Europy czy świata. Wszystko zależy od czasu, to on jest wyznacznikiem i sama się przekonuję o tym na zgrupowaniu. Mam siedemnaście lat i najbardziej mi brakuje przede wszystkim czasu spędzonego na szlifowaniu umiejętności. Za dwa lata, kiedy skończę SMS, wciąż będę młoda, a na pewno będę sportowo bogatsza o wiele bardziej niż teraz. I to by mi sporo pomogło na kadrze. No właśnie, myślałaś o tym, jak będzie wyglądało twoje życie po Szczyrku?

- Rocznik, z którym gram, będzie teraz w klasie maturalnej. Sama jestem ciekawa, jak to będzie w przyszłym roku i już teraz myślę, w którą stronę ułożyć przyszłość. Wiadomo, że w stronę siatkówki, nie widzę żadnej innej opcji. Aczkolwiek w szkole przypominają, by mieć na wszelki wypadek plan B i ja też taki plan B mam! Mnóstwo takich planów… (uśmiech). Jeszcze rok temu zakładałam, że po SMS-ie będę celowała w pierwszą ligę, teraz chcę starać się jak najszybciej o ekstraklasę. A czy rodzice starali się kierować twoim życiem? Wiele jest przykładów osób, które mają ułożoną ścieżkę kariery swojego dziecka-siatkarza niemal od A do Z.

- Starali się do momentu, kiedy sami stwierdzili, że nawet nie mają mnie na co nakierowywać, bo w końcu to ja muszę podejmować decyzje o sobie i sama wybiorę to, co będę chciała. Trudno o jakiś większy wpływ rodziców, skoro jesteśmy od lat tak porozjeżdżani po całej Polsce. Poza tym w pewnym momencie kariery nie będę mogła patrzeć na to, gdzie jest moja rodzina, tylko na to, gdzie będę miała najlepsze warunki. Tak jest już ułożony sport, że trzeba w nim ciągle coś poświęcać. Grasz jeszcze z tatą w siatkówkę przez bramę wjazdową?

- Zawsze gramy, w tym roku też! To są takie single, małe gry. Nie przenosi się to w żadnym stopniu na boisko, raczej chodzi o zabawę i rozruszanie mięśni. Żeby trochę się pośmiać, nawzajem przechytrzyć… Ale tata i tak stara się dawać wskazówki. Rozumiem, że wciąż jest dla ciebie sportowym punktem odniesienia?

- Zawsze nim był. Na początku zajmowania się siatkówką mówiłam, że to wszystko robię dla taty, ale po pewnym czasie zorientowałam się, że tak naprawdę robię to dla siebie. Może coś w tym jest, że chciałabym, żeby tata miał powód do dumy… Nie ukrywam, był i jest moim autorytetem, a do tego oczkiem w głowie. Nic nie poradzę, jestem typową córeczką tatusia! Rozmawiacie często o swoich meczach?

- Oczywiście, cały czas! Choćby teraz dzwonimy do siebie po treningach i wymieniamy się doświadczeniami z reprezentacji. Kiedy tata odwiedza mnie na moim meczu albo na odwrót, to wiadomo, że oceniamy swoją grę i tymi ocenami się dzielimy. Dobrze jest porozmawiać z tatą o czysto siatkarskich rzeczach, natomiast trzeba w tym wszystkim umieć sobie wyznaczyć granicę. Czyli wiedzieć, kiedy jesteśmy w tych naszych rozmowach w relacji ojciec-córka, a kiedy w relacji trener-zawodnik. To jest cienka granica i trzeba na nią uważać. [b]

Taty nigdy nie kusiło bycie kimś w rodzaju nadtrenera, kierującego swoją podopieczną nawet na odległość?[/b]

- Na pewno nie nazwałabym taty pierwszym trenerem w życiu. Kiedy pytają mnie, czy to on popchnął mnie do tej siatkówki, to odpowiadam zgodnie z prawdę, że wcale tak nie było. Przez pierwsze dwa lata mojego trenowania tata nie odezwał się ani słowem, jakby dał mi coś w rodzaju okresu próbnego. Nie chciał mnie ani zniechęcać, ani zachęcać, to ja sama miałam zdecydować, czy ta droga mi się podoba. Jest mądrą osobą… Małomówną, to prawda, ale bardzo mądrą. A jak radzisz sobie z ciężarem nazwiska Murek?

- Wszyscy zadają mi to pytanie! Nie potrafię określić, czy nazwisko ciąży czy pomaga. Wychodzę z założenia, że ono po prostu jest. Oczywiście, wiele razy spotykałam sie z krytyką i ostrymi słowami na temat tego, co rzekomo mam dzięki nazwisku, ale to mnie nie demotywuje. Mam czyste sumienie, pracuję na swoje własne konto, a nie na nazwisko taty. Co mi pozostaje… Chyba będę musiała wyjść szybko za mąż! Skoro rozmawiamy o sportowych idolach: masz ulubionego zawodnika spoza Polski?

- Nigdy specjalnie nie patrzyłam w kierunku zagranicy, także przy wybieraniu swoich idoli, po ostatnich podróżach jestem patriotką! Chociaż… zawsze imponował mi Nikola Grbić, teraz trener reprezentacji Serbii. Poznałam go, kiedy równolegle odbywały się dwie akcje siatkarskie, jedna mojego taty, druga właśnie Grbicia (mowa o akcjach Siatkarze dla Hospicjum i Alei Gwiazd Siatkówki – przyp.red). Od tamtej pory trochę się nim zainteresowałam. Podobał mi się jego techniczny styl gry, zresztą lubię zawodników właśnie tak grających. Zwłaszcza siatkarzy niewysokich, nadrabiających swoje braki innymi zaletami, pokazujących, że można ciężką pracą osiągnąć sukces. Skoro o tym mówisz, przypomniało mi się, że słyszałem ciekawe porównanie ciebie do Michała Kubiaka. Również niewysokiego, ale nadrabiającego energią i pasją na parkiecie.

- Ojej, nie wiedziałam, że tak mówią! Nie wiem, czy coś w tym jest, ale podobnie jak on nie mogę polegać na wzroście, dlatego opieram się na technice, żeby coś dać drużynie od siebie. Poza tym na boisku jestem aktywna i mobilizuję drużynę, więc kilka wspólnych cech z Kubiakiem by się znalazło… Ale skoro Kubiak, to wchodzimy w temat sprzeczek i awantur pod siatką.

- Niestety, zdarzały się. Nawet ostatnio, w pierwszej lidze… Niekiedy bardziej niż zwykle cieszyłam się, że istnieje ta siatka oddzielająca zespoły, bo bywało gorąco. Z kim było najgoręcej?

- Zdecydowanie podczas meczu z ŁKS-em Łódź, przegranym 2:3, ale z tego co wiem, nie tylko my miałyśmy z tym zespołem małe zatargi. W naszym wypadku zadecydowały emocje związane z meczem: skoro dziewczyny ze Szczyrku wygrywały z tak doświadczonym zespół 2:0, to na miejscu ŁKS-u też bym się nieco zirytowała.

rozmawiał Michał Kaczmarczyk

Źródło artykułu:
Komentarze (0)